Elden Ring: Shadow of the Erdtree

Graliśmy w Elden Ring: Shadow of the Erdtree. Sprawdź nasze wrażenia z pokazu

Piotrek Kamiński | 04.06, 16:13

Miquella porzucił (choć wiem, że jeden kolega ostatnio zmienił mu płeć ;)) swoje ciało i udał się do Krainy Cienia, gdzie czeka na przybycie obiecanego władcy. Gracz rusza za nim, udają
c się do przesłoniętej przez Erdtree Krainy Cienia, gdzie będzie starał się zrozumieć działania Empyreanina. W jaki sposób brat Malenii odmieni nasze spojrzenie na historię tego świata? Kim dokładnie jest Messmer Palownik? Gdzie (kiedy?) dokładnie znajduje się Kraina Cienia? Odpowiedzi na te i inne pytania poznamy... Zapewne dopiero przy okazji recenzji. Ja grałem na razie tylko trzy godziny, więc wiesz, bez przesady.

Kiedy Roger zadzwonił do mnie jakoś na początku maja z zapytaniem, czy ogarniam trochę "Elden Ringa", z jednej strony poczułem się dziwnie urażony, z drugiej natychmiast przeszedł mnie dreszczyk podniecenia, bo czułem, dokąd potencjalnie może zmierzać ta rozmowa. Jedynymi Soulsami (plus przyległości) od From, w których nie zrobiłem z niekłamaną przyjemnością platyny było "Dark Souls 2", więc serce bije mi szybciej na samą myśl o "Shadow of the Erdtree" już od pewnego czasu. Biorąc pod uwagę jak gigantyczna w porównaniu z poprzednikami jest podstawowa gra i, że dodatki From nigdy nie były biedne, jeśli chodzi o zawartość, jeśli skala zostanie mniej więcej zachowana, możemy liczyć na ogromną ilość wysokiej jakości rozrywki.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak więc wybraliśmy się razem z Bartkiem Sieją z Komputer Świat oraz Hubertem Sosnowskim z Gry Online do Paryża, gdzie wydawca gry, Bandai Namco, przygotował całe wydarzenie. Podstawiony bus zabrał nas na niewielki, lekko schowany plac, przy którym mieści się zabytkowa kaplica z wielkich, szarych kamieni, ozdobiona pięknie kolorowymi witrażami w każdym oknie. W głównym pomieszczeniu stały już przygotowane komputery z podłączonymi doń padami, a z końca pomieszczenia gapiła się na nas spode łba wykonana w skali rzeźba Messmera. Mieliśmy trzy godziny na zapoznanie się z grą i zamierzałem wykorzystać ten czas jak najlepiej. Przygotowano dla nas kilka klasycznych buildów, wyposażonych głównie w nowe bronie z dodatku, więc szykując się na zupełnie świeże doświadczenie, załadowałem postać zrobioną pod Dexterity i ruszyłem szukać Krainy Cienia.

Graliśmy w Elden Ring: Shadow of the Erdtree. Nowe miejsce, nowe wrażenia

Miejsce eventu

Jak wszyscy od dawna spekulowali, wejście do dodatku znajduje się na arenie walki z Mohgiem. Po spełnieniu określonych warunków, to jest zabiciu dwóch bardzo konkretnych bossów, przy tym wielkim "jajku" z wystającą zeń uschniętą ręką Miquelli powita nas kobieta o blond włosach, którą widzieliśmy w materiałach promocyjnych. To jedna z wiernych sług brata Malenii, która podąża jego śladem i do tego samego zachęca też nas. Dotykam więc wyschniętej dłoni i natychmiast zostaję przeniesiony do Krainy Cienia. Natychmiast po znalezieniu pierwszego (i jedynego, do którego mieliśmy dostęp) fragmentu mapy zacząłem szukać podobieństw do głównej mapy świata. Nie jest tajemnicą, że Kraina Cienia jest "jakąś wersją" tych samych terenów, choć wciąż nie do końca wiadomo, czy jest to przeszłość, sen, alternatywna rzeczywistość czy jeszcze coś innego. Na pierwszy rzut oka mapa kojarzy się odrobinę z Lurnią, ale pozbawioną wody - pasy gór po lewej i prawej stronie, z bardziej płaskim środkiem.

Rozpoczynamy na pełnej nagrobków łące. W oddali widać spacerującego "wiklinowego" olbrzyma spowitego ogniem. Niewiele myśląc dosiadłem Torrenta i ruszyłem na niego. Po drodze jednak zaatakował mnie zupełnie nowy typ przeciwnika. Ponadprzeciętna liczba kończyn, z których każda dzierży ostrze, robi wrażenie. Mimo że moja postać ma 150 poziom i wymaxowane uzbrojenie, zadaję mu raczej niewielkie obrażenia, samemu zaś składając się po dosłownie 3-4 ciosach. Po kilku próbach udaje się go jednak pokonać. Zadowolony z siebie ruszam ma olbrzyma i... Nie jestem w stanie nic mu zrobić. Jedno tupnięcie nóżką posyła mnie do grobu, a po 2-3 minutach bicia go z doskoku udaje mi się ściągnąć mu, na oko, jakąś jedną dziesiąta paska życia. Idę więc dalej, gdzie kolejni służący Miquelli NPC tłumaczą mi dlaczego jestem tu aż tak słaby.

Graliśmy w Elden Ring: Shadow of the Erdtree. Jak dopakować już dopakowaną pod sufit postać?

Pali się

From Software musiało przemyśleć na nowo system levelowania dla dodatku, jako że różni ludzie będą do niego podchodzili na różnych poziomach, a i różnice między 150, a 170 nie są już aż tak znowu znaczące. Zostajemy poinstruowani, aby wypatrywać rozsianych tu i ówdzie przedmiotów zwanych błogosławieństwami, które następnie możemy wykorzystać przy miejscach łaski (site of grace) na zasadzie podobnej do ulepszania butelek z estusem. Jeden rodzaj błogosławieństw podbija bardzo znacząco nasze zdolności bojowe, a drugi naszych przywołańców. Co ciekawe, mają one moc jedynie w Krainie Cienia, więc nie ma mowy, aby wskoczyć sobie do dodatku, nabić statystyki do astronomicznych rozmiarów, po czym iść zatłuc Malenię jednym ciosem. Już nawet tylko dwa takie błogosławieństwa robią dużą różnicę - pod koniec pokazu poszedłem jeszcze raz na płonącego olbrzyma i tym razem udało się ściągnąć mu jakoś jedną czwartą życia zanim mnie zmiażdżył. 

W odgrywanym przez nas fragmencie mieliśmy dostęp do dwóch większych lokacji i terenów wokół. Znalazłem jakąś starą, pełną lawy hutę, na końcu której czekała na mnie nowa broń, wyczyściłem ze dwa posterunki wojskowe i poszedłem do pierwszej głównej lokacji - zamku Ensis (a może to ten drugi się tak nazywał? Nie można było nagrywać rozgrywki, więc nie mam jak sprawdzić). Jak zawsze w grach From, pierwszym co rzuca się w oczy jest niesamowita kompozycja obrazu. Zawsze, kiedy wychodzimy na otwartą przestrzeń, wita nas malowniczy, natychmiastowo charakterystyczny obrazek, praktycznie gotowa tapeta na pulpit, dzięki czemu łatwo zapamiętać gdzie co jest. Zamek jest zrujnowany, częściowo podtopiony, wszędzie walają się fragmenty murów, a wielkie, dekoracyjne dywany kojarzą się z Orientem. Praktycznie wszyscy napotkani tu wrogowie to zupełnie nowe projekty. Tu i tam przechadzają się pająki w różnym rozmiarze, gigantyczne skorpiony, przerośnięte muchy, upierdliwie agresywny, wielki rycerz z równie wielkim mieczem, przypominające odrobinę sępy, upierdliwe ptaszyska, które najlepiej zatłuc jak najszybciej, zanim zaczną latać jak szalone oraz klasyczne mięso armatnie, tutaj pod postacią spowitych cieniem ludzi-duchów w kilku wersjach - broń lekka, broń ciężka, czary. Sama lokacja jest odpowiednio zakręcona, z przynajmniej kilkoma skrótami i bocznymi ścieżkami, na końcu których czekają na nas nowe przedmioty.

Graliśmy w Elden Ring: Shadow of the Erdtree. Zupełnie nowi bossowie

Tańczący lew

Bossa tej lokacji widzieliśmy już w zwiastunie. The Dancing Lion to ten taki demoniczny lew o pustych, zielonych oczach. Jest upierdliwie szybki oraz zwinny i, jak to zwykle bywa w przypadku dużych przeciwników, kamera nie zawsze radzi sobie ze śledzeniem go, kiedy mamy go namierzonego - zwłaszcza, jeśli znajdujemy się blisko ściany. Na szczęście jego arena jest raczej spora, więc wystarczy trzymać się bliżej środka i nie jest wcale źle. Posiada tylko jeden pasek zdrowia, ale w trakcie potyczki kilka razy zmienia wachlarz swoich ruchów. Zaczyna od prostych ataków fizycznych, szarż, drapnięć, ale kiedy zjedziemy mu jakoś z jedną trzecią paska, dochodzą mu ataki piorunami, w tym bardzo upierdliwy AOE, później jeszcze powietrze, a pod koniec nawet ogień. 

Drugą lokację - kolejny zamek, tym razem w ciemniejszym, nocnym klimacie - sprawdzałem trochę po łebkach, bo bardzo chciałem złapać się za bary z tamtejszym bossem, a kończył się nam powoli czas. Rzuciło mi się natomiast w oczy, że po terenie kręcą się znajomo wyglądający przeciwnicy - Glintstone Sorcerers, których w podstawce spotkać można choćby w Raya Lucaria (to ci z wielkimi, kamiennymi głowami). Poprowadzony przez Bartka, który już chwilę kręcił się po zamku, więc wiedział co i jak, przebiegłem spod głównej bramy pod wejście do bossa w jakieś trzy minuty i zacząłem walkę. Pani rycerz z niebieskim materiałem wystającym spod zbroi kojarzy się trochę z Artoriasem z pierwszego "Dark Souls". Też jest szybka i lubi doskakiwać do gracza,  ale potrafi też korzystać z glintstone'owych czarów, a po zjechaniu jej około połowy życia jej miecze dostają odpowiednio magicznego i ogniowego buffa, natychmiast kojarząc się z Pontiffem Sulyvahnem z "Dark Souls 3". Ona akurat nie była jakoś wybitnie trudna, choć oczywiście kilka podejść zrobić musiałem. Od razu po wygranej podszedł do mnie jeden z przedstawicieli Bandai Namco i poprosił, abym nie szedł dalej, tylko resztę czasu poświęcił na eksplorację już odkrytych terenów. Wielka szkoda, bo byłem bardzo blisko kolejnego fragmentu mapy i bardzo chciałem zobaczyć, jak to tam dalej wygląda...

Graliśmy w Elden Ring: Shadow of the Erdtree. Developer przygotował kilka nowych zabawek i starych sztuczek, aby gracz się nie nudził

Z kopa mu

Projekty lokacji wypadają ogólnie bardzo pozytywnie, ale mam z nimi jeden, za to całkiem spory problem. Pamiętasz, jak w "Dark Souls 2" studio sztucznie podbijało poziom trudności gry rozstawiając chamsko przeciwników w rogach pomieszczeń, tuż za drzwiami i w innych z początku ukrytych przed wzrokiem gracza miejscach, przez co standardem było dostawanie nieoczekiwanego ciosu w plecy, kiedy wchodziło się do nowego miejsca? No więc mam wrażenie, że ten sam socjopata odpowiadał za rozstawienie przeciwników w "Shadow of the Erdtree", bo niemal za każdym jednym rogiem, za każdymi drzwiami czai się gotowy do ataku przeciwnik. Strasznie to irytujące, kiedy musisz podchodzić delikatnie i obracać odpowiednio kamerę, żeby zajrzeć, czy przypadkiem tuż za drzwiami nie czeka na ciebie niespodzianka. A jeśli już z daleka widzisz stojącego gdzieś niewinnie wroga, to możesz być pewien, że idąc do niego, zaraz zza winkla wyskoczy jego kolega. Piękno pierwszych Soulsów polegało na tym, że zazwyczaj widziałeś jak wygląda sytuacja i musiałeś jedynie odpowiednio się do niej przygotować - choć i tam zdarzały się upierdliwe sytuacje, jak kusznicy walący nam w plecy podczas walki z Taurus Demonem, czy skrytobójcy w Lower Undead Burg. Branie gracza z zaskoczenia nie sprawia, że gra jest trudna, tylko upierdliwa. Mam nadzieję, że pozostałe lokacje (a ma być ich łącznie "ponad 10") będą pod tym względem trochę lepiej zaprojektowane.

Nowe lokacje i przeciwnicy oznaczają również obecność nowego uzbrojenia. Większą część pokazu spędziłem z bardzo sympatycznym zakrzywionym mieczem, który rozdziela się na dwa ostrza, kiedy dzierżymy go w dwóch dłoniach. Całkiem niezły damage i poise w połączeniu z dobrą prędkością wyprowadzania kolejnych szlagów sprawiają, że mniejszych i średnich przeciwników można dosłownie zaspamować atakami. Sprawdziłem jednak i kilka innych opcji, z których dwie najciekawsze, to rękawice (bardziej bandaże) do walki wręcz i... Butelka perfum. Tłuczenie przeciwników piąchami i kopniakami z półobrotu jest zaskakująco satysfakcjonujące, a docelowa specjalna umiejętność broni to zasadniczo tatsumaki senpukyaku ze "Street Fightera", którym topimy paski życia przeciwników w absurdalnym tempie. Butelka to natomiast bardziej ciekawostka, bo nie wyobrażam sobie przechodzenia z nią całej gry. Na ten moment jest to też bodajże najbardziej zepsuta broń w całej grze, ponieważ chmura ognia, którą spryskujemy przeciwników nie konsumuje ani punktów many ani wytrzymałości. Więc można zasadniczo stać i spamować atak. Chyba, że był to jakiś glitch - w sumie nikogo nie zapytałem. I na koniec jeszcze ciekawostka: głowę lwiego bossa można sobie założyć jako hełm. Jest komicznie ogromna, ale ma dobre statystyki.

"Elden Ring: Shadow of the Erdtree" jest zasadniczo bardzo klasycznym dla From Software dodatkiem. Dostajemy zupełnie nową lokalizację, kupę bossów, przedmiotów i dodatkowego lore, ale nic, co wywracało by formułę zabawy do góry nogami. Dla mnie jest to pozycja absolutnie obowiązkowa, ponieważ projekty poziomów i walki z bossami stoją na bardzo wysokim poziomie, a to jest dla mnie zawsze najważniejsze w tego typu grach. Trochę drażni tanie zaskakiwanie gracza złośliwie rozłożonymi przeciwnikami, ale prawda jest taka, że ten fragment, który ogrywaliśmy, to ledwie początek przygody. Dziesięć dużych lokacji, z których w każdej można spędzić dobrych kilka godzin, a do tego rozległe tereny pomiędzy. To jest jakiś przepyszny żart, a nie DLC. Za relatywnie niewielkie pieniądze dostajemy dosłownie kilkadziesiąt godzin dodatkowej zabawy. Z niecierpliwością czekam na 21 czerwca.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper