Graliśmy we Flintlock: The Siege of Dawn! Bardziej slasher niż Soulsy
W trakcie swojego show Microsoft pod kątem gier first party nie brał jeńców ale na szczęście nie zapomniał także o produkcjach małych zespołów o wielkich ambicjach.
Jednym z nich było zaskakująco dobrze wyglądające Flintlock: The Siege of Dawn od nowozelandzkiego zespołu A44 Games, odpowiedzialnego wcześniej za udane Ashen. W Los Angeles miałem szansę samodzielnie sprawdzić ich nową grę.
Souls-lite nie tylko dla fanów gatunku
Przyznaję się bez bicia, że z wszelkimi tworami „soulso-podobnymi” nigdy nie było mi po drodze, do kontrolera podchodziłem więc początkowo bardziej z dziennikarskiego obowiązku. Szybko okazało się jednak, że Flintlock nie został zadedykowany wyłącznie zaprawionym w boju fanom gatunku. Po pierwsze - choć obłożenie przycisków kontrolera oraz generalne zasady są takie jak zawsze w grach tego typu – wrogowie odradzają się po każdym zgonie bohaterki a także po odpoczynku w punktach kontrolnych – wyjściowy poziom trudności wybacza całkiem sporo. Po drugie – całość jest cholernie dynamiczna, chwilami bardziej przypominając rasowego slashera niż „mozolne” bądź co bądź Soulsy.
Poza standardowymi ciosami za pomocą krótkiego miecza bądź topora, a także unikiem bądź blokiem postać Nor Vanek potrafi także wykonywać podwójne skoki, oraz uniki w powietrzu, ciskać ładunkami wybuchowymi, oddawać szybkie strzały z przybocznej broni krótkiej lub bardziej precyzyjnie wypalać z broni długiej, tutaj pod postacią flinty dalekiego zasięgu oraz czegoś na kształt granatnika. A do tego dochodzi jeszcze udział magicznego liska imieniem Enki, który okazuje się nieoceniony przy ogłuszaniu lepiej opancerzonych przeciwników. W praniu działa to wszystko zaskakująco intuicyjnie i wygląda niezwykle widowiskowo. Aż trudno uwierzyć, że jest to produkcja niezależna małego studia, a nie twór któregoś z czołowych deweloperów branży.
Szybka zapowiedź, szybka premiera
Zwłaszcza, że fantastyczna kraina o pustynnym charakterze imponuje całkiem dużą skalą oraz bardzo przyzwoitą jakością wykonania. Zwiedzałem ją klasycznym marszem, choć relatywnie często przydawała się także umiejętność skoku oraz unikatowa dla Enkiego moc szybkiego „przenoszenia” bohaterki w bardziej odległe miejsca.
Tempo zabawy jest więc bardzo wysokie, a rezultaty systemu dynamicznego wykorzystywania kilku różnych rodzajów broni wyglądają świetnie. No i zwyczajnie dostarczają masę frajdy oraz satysfakcji. Swoją 30-minutową sesję zakończyłem więc z zupełnie odmiennym nastawieniem i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to idealny punkt wyjścia dla innych osób uprzedzonych dotychczas do gier tego rodzaju. A że całość zadebiutuje już w lipcu i to od razu w ramach abonamentu Game Pass, będzie to świetna okazja aby samodzielnie spróbować swoich sił.
Autor: Komodo
Przeczytaj również
Komentarze (38)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych