Gra o Tron. Jak doszło do pierwszej współpracy HBO z Georgem Martinem
Na początku tego tygodnia premierę miał pierwszy odcinek drugiego sezonu “Rodu smoka”, długo wyczekiwanej kontynuacji serialu na podstawie twórczości George’a Martina. Choć ogromna popularność tego tytułu nie dziwi warto przypomnieć, że jeszcze kilkanaście lat temu pomysł realizacji epickiego fantasy dla HBO wcale nie wywoływał entuzjazmu wśród producentów. Mieli oni bowiem w pamięci to jak kiepskie okazywały się ostatecznie wcześniejsze produkcje należące do tego gatunku.
Przypadek George’a R.R. Martina pokazuje, że wielki sukces może przyjść nawet po 50-tce. Pod warunkiem oczywiście, że wcześniej bardzo ciężko się pracuje, a w późniejszych latach zniesie się dostateczną ilość niepowodzeń. Sam pisarz twierdził, że literatura była mu pisana od najwcześniejszych lat dzieciństwa. Czasów, w którym - z powodzeniem - sprzedawał za drobne kolegom spisane na papierze pierwsze mroczne opowieści. Jego debiut przypadł na połowę lat 70’, a już dwadzieścia lat później miał na swoim koncie kilka prestiżowych branżowych nagród Hugo i Nebula, którym nagrodzono jego opowiadania. Wcześniej jednak - z umiarkowanym powodzeniem - próbował swoich sił w branży telewizyjnej, pracując jako scenarzysta.
Mając już niemal 40 lat na karku Martin znalazł się na planie reaktywowanej “Strefy Mroku”, a następnie także “Pięknej i Bestii”. Serialu fantasy, złożonego z aż trzech sezonów i 56 odcinków, w którym duet Linda Hamilton i Ron Perlman odgrywali parę znaną głównie z poprzednich adaptacji baśni Gabrielle-Suzanne Barbot de Villeneuve. W tym czasie pisarz tworzył już jednak zręby własnych pomysłów na pojedyncze odcinki, a nawet całe seriale, które z czasem wyewoluowały w pełnowartościowe skrypty. Za każdym razem jednak napotykał na opór producentów, czy to ze względu na poważne limity budżetowe czy też specyfikę formatu pojedynczego odcinka, co chyba na dobre zraziło go do całej branży. Postanowił więc ostatecznie związać się z tą gałęzią sztuki, gdzie mógł w pełni realizować swoją wizję, nieskrępowany żadnymi ograniczeniami. No, może prócz tego, że choć był on wielkim fanem twórczości Tolkiena i marzył o tym, by stworzyć podobnej skali sagę fantasy, na dobrą sprawę nie miał w głowie żadnego konkretnego pomysłu.
W 1991 roku Martin, po latach studiów nad przeróżnymi okresami w historii, rozpoczął jednak pisanie powieści, która z czasem wyewoluowała w pierwszy tom “Pieśni lodu i ognia”, znajdując się jeszcze jedną nogą w branży telewizyjnej, która zapewniała mu utrzymanie na całkiem niezłym poziomie. Premiera literackiej “Gry o Tron” miała miejsce pięć lat później i tym razem jej popularność wyszła dalece poza specyficzną publikę fantastyczną, głównie dzięki znakomitym recenzjom. Najczęściej pojawiającymi się w nich motywami było zdanie o “wciąganiu czytelnika od pierwszej strony” i porównania nie tylko do wcześniejszych, podobnych cykli fantastycznych, ale także do powieści historycznych.
Z drugim tomem Martin uwinął się już nieco szybciej, z trzecim wręcz błyskawicznie, a kolejne trafiały do sklepów w odstępie pięciu i sześciu lat. Wraz z kolejnymi premierami rosła rzecz jasna popularność pisarza, nazywanego przez niektórych “amerykańskim Tolkienem”, co nie dziwi jeśli weźmiemy pod uwagę to, że jego powieści sprzedały się w ponad 90-milionowym nakładzie, w 45 językach! Kilka prestiżowych branżowych nagród pozwoliły umocnić pozycję literata wśród fanów fantasy. Do pełni szczęścia Martin potrzebował wyjścia poza krąg literacki, które ostatecznie zapewnił mu powrót do branży telewizyjnej. Tym razem jednak w zupełnie innej roli.
Wszystko o jego matce
W licznym wywiadach pochodzących z pierwszej dekady XX wieku George Martin wielokrotnie podkreślał, że rozmawiał już z wieloma osobami na temat sprzedaży praw do produkcji, mających się opierać na jego sadze. W tym czasie jednak scenarzyści myśleli przede wszystkim o zaadoptowaniu jego prozy na skrypt pełnometrażowego filmu, którym pisarz nie był zainteresowany. Słusznie bowiem twierdził, że jego twórczość zupełnie nie nadaje się na pełnometrażową produkcję, nawet jeśli udałoby się zagwarantować, że - podobnie jak w przypadku “Władca pierścieni” - zostanie ona podzielona na trzy filmy. Dobrze bowiem wiedział, że przykrajanie jego prozy na potrzeby scenariusza filmowego skończy się eliminacją z niego wielu bohaterów i istotnych wątków, czyli dokładnie tym, czym musiał się zajmować w swym poprzednim zawodzie.
Z pomocą przyszła mu jednak branża telewizyjna. Na początku 2006 roku David Benioff rozmawiał przez telefon z pewnym agentem literackim, który wspomniał mu o swym niezwykle interesującym kliencie. Mimo iż producent, dotąd znany głównie ze swych scenariuszy filmowych, choćby do “Troi” czy Wolverine”, mocno interesował się literacką fantastyką jeszcze za czasów młodości to właśnie od rozmówcy po raz pierwszy usłyszał o “Pieśni Lodu i Ognia”. Agent sprezentował mu cztery pierwsze tomy, a sam Benioff po przeczytaniu kilkuset stron był tą prozą zachwycony. W niczym nie przypominała mu ona bowiem tradycyjnych popłuczyn po Tolkienie, których nadprodukcja sprawiła, że kompletnie stracił serce do gatunku już w czasach dorosłości. Jednocześnie porozumiał się on ze swym przyjacielem D.B Weissem, który za jego namową również wziął się za czytanie.
Weiss ponoć skończył pierwszy tom w około półtorej doby i oczywiście był nim oczarowany tak jak jego kolega. Razem postanowili się udać do George’a Martina z propozycją zrealizowania serialu telewizyjnego na podstawie całej sagi. Pisarz przy okazji postanowił przetestować uwagę obu twórców, gdyż podczas spotkania - wedle słów samego Benioffa - zadał pytanie o to kim tak naprawdę była matka Johna Snow, na które producenci odpowiedzieli prawidłowo. Całą trójkę łączyło również spojrzenie na kwestię adaptacji. Wszyscy byli bowiem zgodni, że cykl Martina kompletnie nie nadaje się na scenariusz filmu i tylko serial może oddać skomplikowanie tworzonego przez niego świata i złożoność zaludniających go postaci. Nie wspominając już o tym, że produkcja kinowa z całą pewnością byłaby realizowana pod PG-13, a to oznaczałoby ocenzurowanie brutalności i nagości, na co w żadnym wypadku nie można było pozwolić.
Tak znienawidzone przez Davida Zaslava trzy literki HBO w owym czasie bardzo dobrze kojarzyły się samemu Martinowi. To bowiem w siedzibie tej stacji Benioff i Weiss przedstawili pomysł na serial, a sam pisarz stwierdził, że jest to jedyny słuszny wybór. HBO miało w tym czasie opinię telewizji zainteresowanej dziełami przeznaczonymi dla dorosłego widza, poważnie traktującymi odbiorcę, oferującymi mu rozrywkę na najwyższym poziomie. Nawet w tym wypadku istniały jednak uzasadnione obawy o powodzenie tego przedsięwzięcia. Dobrze zorientowany w realiach branży autor twierdził bowiem, że budżet serialu znacząco przekroczy kwoty za które były realizowane podobne projekty, a poza tym HBO nie tylko nie miało doświadczenia w tworzeniu seriali fantasy, ale też nie było zainteresowane gatunkiem, kojarzącym się dotąd z kiepskiej jakości produkcjami z lat 90’.
Re-shoot is Coming!
Prace nad serialem oficjalnie rozpoczęły się w styczniu 2007 roku, kiedy HBO pozyskała prawa do ekranizacji powieści George’a Martina, który po licznych rozmowach z Benioffem i Weissem mógł bez wątpienia sądzić, że jego twórczość znalazła się w dobrych rękach. Sam uzyskał zresztą bezpośredni wpływ na kształt serialu, z uwagi na to że został zatrudniony do napisania scenariusza jednego odcinka pierwszego sezonu. Pozostałe miał dostarczyć wspomniany duet, później jednak zatrudniono jeszcze Jane Espenson i Bryana Cogmana. Sporo czasu zajęło dostarczenie skryptu pilota i to mimo tego, że przedstawicielom stacji podobały się jego obie pierwsze wersje. W listopadzie 2008 roku ostatecznie go zatwierdzono, a już kilka miesięcy później wzięto się za jego realizację.
Ta część serialu, zatytułowana “Winter is Coming”, kosztowała pomiędzy 5 a 10 milionami dolarów i jak powszechnie wiadomo nie znalazła się w ostatecznej wersji serialu. Testowy pokaz epizodu, wśród ludzi związanych z branżą, zakończył się bowiem kompletną klapą. Sam Benioff określa go mianem “najbardziej upokarzającego i bolesnego doświadczenia w życiu”, a Kit Harington żartował, że gdy poważnie zdenerwował producentów, ci zagrozili mu wypuszczeniem pierwotnej wersji pilota do sieci. Odcinek ten został w zasadzie nakręcony od nowa, już nie przy udziale Toma McCarthy’ego, znanego później głównie dzięki oscarowemu “Spotlight”, a jednego z najlepszych telewizyjnych reżyserów Tima van Pattena, po dokonaniu kilku zmian w obsadzie.
Casting do tej produkcji był również niezwykle trudny i czasochłonny, także dlatego, że twórcy od początku myśleli wyłącznie o dwóch aktorach jako absolutnych pewniakach. Jednym z nich był Peter Dinklage, idealny do roli Tyriona Lannistera, a drugim Sean Bean, który i tu nie uniknął losu niemal wszystkich postaci jakie przyszło mu zagrać w jego długiej karierze. Najłatwiejsze, z uwagi na świetne przesłuchanie, okazało się obsadzenie roli Roberta Baratheona, w którego wcielił się Mark Addy. W pilocie wystąpili m.in. wspomniany już Harrington, Harry Lloyd grający Viserysa, kapitalnie dobrany i wkrótce znienawidzony przez większość widowni Jack Gleeson, jak również aktorki, które ostatecznie zostały odrzucone. Początkowo Catelyn Stark miała grać Jennifer Ehle, a Danaerys Tamzin Merchant, ostatecznie zostały one zastąpione przez Michelle Fairley i Emilię Clarke. Tego typu wymiany zdarzały się także później, choć nie tak często jak mogłoby się wydawać w przypadku tak długiej produkcji.
Pierwszy odcinek ostatecznie został pokazany w kwietniu 2011 roku, od razu notując ponad dwumilionową widownię telewizyjną, a drugie tyle obejrzało go podczas wieczornej powtórki. Kolejne statystyki potwierdzały, że mamy do czynienia z oryginalną i nietuzinkową produkcją, na którą czekali widzowie, a w kolejnych latach tylko zyskiwała ona na znaczeniu, stając się w końcu jednym z największych popkulturowych fenomenów. Dość powiedzieć, że pierwszy odcinek ostatniego sezonu oglądało na żywo prawie dwanaście milionów widzów, a choć jego finał zawiódł właściwie wszystkich, na ostateczne pożegnanie Westeros w dniu premiery zdecydowało się niemal 14 milionów. Dzięki sukcesowi serialu Benioffa i Weissa telewizyjni włodarze zmienili postrzeganie gatunku fantasy, dzięki czemu możliwe było powstanie m.in. “Koła Czasu” na podstawie cyklu Roberta Jordana, a pewnie także “Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy”, którego twórcy wciąż podkreślają chęć rywalizowania z “Game of Thrones”. Sam George Martin został zaś jednym z najpopularniejszych pisarzy na świecie i to pomimo tego, że wciąż nie ukończył swego najważniejszego dzieła.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych