Driveclub

Jest jedna znakomita marka Sony, której porzucenia i braku na PS5 nie rozumiem

Paweł Musiolik | 13.07, 10:00

Jeśli ktoś po grafice głównej i lekturze wstępu zechce się wyzłośliwić, wytykając fakt, że gdyby to była faktycznie najlepsza gra, to serwery nadal by działały, a studia nie posłano by do piachu, to pozostaje mi wzruszyć ramionami. Z arkuszami kalkulacyjnymi księgowych ciężko jest dyskutować, podobnie jak z czysto biznesowym podejściem smutnych panów w kołnierzykach, którzy z zasady stoją w opozycji do gracza.

Kochałem Drivecluba, nadal uważam, że na konsolach Sony nie doczekaliśmy się lepszych wyścigów dla osób, które nie są zakochani w tym gatunku. Produkcja Evolution Studios idealnie potrafiła wyważyć arcade’owe podejście ze szczyptą realizmu, dzięki czemu każdy wyścig był ekscytujący, a przesiadka do nowego auta wymagała od nas wpierw zapoznania się z tym, jak go prowadzić. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Być może z perspektywy osoby uwielbiającej symulatory, Driveclub był słaby. Nie da się jednak zadowolić wszystkich, choć gdybym miał swoje zdanie opierać na otaczającej mnie rzeczywistości, to poza słuszną krytyką gigantycznej wtopy, jaką była ciągle przesuwana z powodu problemów z serwerami premiery, negatywnych opinii nie widziałem.

Najładniejsze wyścigi poprzedniej generacji

Driveclub pogoda

Tak, wiem, istnieje Gran Turismo Sport. I seria Forza. No i cała masa tytułów multiplatformowych, które na pecetach potrafiły wyglądać dobrze. Jednak żadna z tych gier nie potrafiła uczynić z oprawy wizualnej jednego z najważniejszych elementów rozgrywki. Pamiętam, gdy pierwsze raz pokazano opady atmosferyczne na jednym ze zwiastunów. Kopara mi opadła, choć gdzieś w głowie siedziała myśl, że trzeba do tego podejść z rezerwą. Wyszło jednak na to, że deweloper nie ściemniał.

Pierwsze przejechane wyścigi w strugach padającego deszczu, gdy wycieraczki z ledwością nadążały. Kilkadziesiąt sekund później, gdy słońce wyjrzało zza chmur, obserwowałem, jak krople wody poddają się dynamice jazdy. To był właśnie ten moment. Przypieczętowany innym, niezapomnianym doznaniem. Nocnymi wyścigami podczas intensywnych opadów śniegu na trasie w Norwegii, siedząc za kółkiem Ferrari 458.

To są te momenty, które być może dla postronnego obserwatora będą zwykłym bełkotem, jednak jak to się mówi — trzeba tam być, by zrozumieć.

Idealna odtrutka na otwarty świat

Driveclub

Rozumiem popularność serii Forza Horizon. Przyjemne dla oka, prosty model jazdy i masa atrakcji, rozsianych po otwarty świecie. Coś, czego na szczęście w Driveclubie nie było. Proste menusy, szybkie wybieranie wyścigu i jedziemy. Bez jeżdżenia po mapie od punktu A do punktu B, by się pościgać. Bez oglądania zbędnych scenek, czytania prostych historyjek czy zabawy w jakieś festiwale...

Do tego gigantyczna z mojego punktu widzenia kampania dla jednego gracza, która, co mnie wielokrotnie zaskakiwało, nie potrafiła mnie znudzić nawet przez chwilę. Gdy założyłem sobie w pewnym momencie przed zamknięciem serwerów, że pozaliczam wszystko, co gra oferuje, bałem się wypalenia. Okazało się, że...towarzyszyło mi uczucie niedosytu. 

Warto zaznaczyć, że Driveclub nie było zwyczajną grą wyścigową. Tytuł mocno stawiał na społeczność graczy i wyzwania, które mogliśmy sobie automatycznie wrzucać. Kto najszybciej przejedzie dany fragment trasy czy kto wykona najdłuższy i najlepiej punktowany drift. W trakcie rywalizacji zbieraliśmy punkty podnoszące nasz poziom kierowcy i klubu, co pozwalało odblokować różne przedmioty kosmetyczne, a nawet pojazdy.

DLC = drugie życie Drivecluba

Driveclub DLC

Evolution Studios po wtopie z premierą postanowiło część planowanych dodatków udostępnić za darmo. Każda paczka oferowała nowe pojazdy i wyścigi, a niektóre z nich nawet lokacje. Za późniejsze DLC musieliśmy zapłacić, jednak były one na tyle tanie w stosunku do oferowanej zawartości, że grzechem było zignorowanie popremierowego wsparcia.

A jeśli komuś znudziło się jeżdżenie samochodami, to w sklepach czekało Driveclub Bikes, dodatek w pełni skupiony na motocyklach. Który podobnie jak podstawka, trzymał bardzo wysoki poziom. 12 motocykli dostępnych w dodatku nie było zbyt dużą liczbą, jednak fanom to wystarczyło, głównie z uwagi na model jazdy, który podobnie jak w podstawce, żenił symulację z arcade’owym zacięciem.

Po drodze była także wersja przygotowana specjalnie z myślą o PlayStation VR, choć robiona już przez inne studio. Zebrała pozytywne opinie, sam jednak nie poświęciłem jej zbyt wiele czasu z uwagi na nudności, jakie wywoływał u mnie headset Sony.

Driveclub na PS5? Nierealne marzenie

Przewrotnie względem chwytliwego tytułu napiszę, że powody nieobecności Evolution Studios na mapie deweloperów, a Driveclub na PS5 są dla mnie oczywiste. Mimo względnie wysokiej sprzedaży na PS4, dla Sony to było zbyt mało, a koszty, jakie firma poniosła z uwagi na ogromną obsuwę, dla japońskiej korporacji były zbyt duże.

Czy Driveclub na PS5 miałby sens? Jak najbardziej, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że tytuł na PS4 działał w rozdzielczości 1080p i 30 klatkach na sekundę. No i nigdy nie otrzymała wsparcia dla PS4 Pro, więc nie mogła pokazać pazura, który na aktualnej generacji konsol mógłby zachwycić. Niektórym wystarczyłoby dodanie 60 klatek na sekundę, inni ucieszyliby się z poprawionej grafiki, być może rozdzielczości 4K.

Zupełnie inną sprawą jest fakt, że wyścigów takich jak Driveclub aktualnie jest niewiele, a gdy jako warunek przyjmiemy dorównanie poziomem tej grze, to zostaniemy z niczym. W dobie wszędobylskich otwartych światów, obecnych w serii The Crew, Forza Horizon czy w nadchodzącym Test Drive’a, odświeżony Driveclub były wybawieniem. Wybawieniem, którego niestety nie dostaniemy.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper