Dave the Diver

Dave the Diver, wow! Właśnie za to kocham gry indie

Kajetan Węsierski | 22.07, 21:30

Jeśli przynajmniej co jakiś czas trafiacie na teksty wyżej podpisanego, to prawdopodobnie doskonale zdajecie sobie sprawę z mojego zamiłowania do gier niezależnych. Mam ogromną słabość do segmentu indie i postrzegam wiele produkcji tego typu przez różowe okulary. Wynika to z prostej rzeczy. Widzę w nich ogrom włożonego serducha. Często jest go tam więcej, niż chęci zarobku i kalkulacji. 

A to zawsze było w grach wideo piękne. Niczym niezmącony artyzm i chęć przemycenia swojej własnej opowieści na kanwy cyfrowego świata. Bez analiz excela, próby dogodzenia licznym inwestorom, czy chęci dopasowania się we wszystkie możliwe standardy dzisiejszego świata. Po prostu rozgrywka, zabawa i wylewająca się bokami frajda z tworzenia, którą jesteśmy w stanie odczuć. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Z tego względu, co jakiś czas - choćby jako przerywniki między gamingowymi molochami - sprawdzam sobie mniejsze i większe premiery. Ostatnio natomiast po czasie wróciłem, by do końca rozprawić się z Dave the Diver, którego poznałem jeszcze przed premierą. I był to powrót cudowny. Jeden z tych, które uświadomiły mi, za co kocham segment “indyków”. Ale zacznijmy od początku! 

Nurek Dave

Dave the Diver to debiutancki projekt nieznanego wcześniej studia Mintrocket. Gra zadebiutowała w pełnej wersji na Steamie 28 czerwca ubiegłego roku, by już po kilku dniach wystrzelić w kosmos. Wraz z początkiem lipca był moment, gdy na serwerach przebywało jednocześnie 98 480 graczy. Mamy więc do czynienia z niesamowitym rezultatem, którego można pozazdrościć. 

Nie dziwi więc, że już po czterech miesiącach tytuł pojawił się na Nintendo Switch, a gdy minęło kolejne pół roku, wylądował on także na PlayStation 4 i PlayStation 5. Zresztą, zainteresowanie nawet dziś - rok po premierze - jest spore. W momencie pisania tego newsa na samej platformie Valve gra ponad 12 tysięcy osób i jest to zdecydowanie normą, a nie wyjątkową sytuacją. 

Jeśli natomiast chodzi o samą grę (wszak mogą się znaleźć osoby, które nie miały z nią do czynienia), wcielamy się w tytułowego Dave’a - nurka, który w ciągu dnia przeczesuje podwodne głębiny, a wieczorami pomaga w prowadzeniu urokliwej restauracji z sushi. I jak się domyślacie, obie rzeczy są ze sobą powiązane, wszak to my odpowiadamy za zdobycie jak najlepszych składników do serwowanych dań. 

Na tym jednak nie koniec, bowiem podwodny świat nie zamyka się wyłącznie na rybkach pływających przy powierzchni! Prawdziwy nurek nie zna strachu (a przynajmniej potrafi go przełamać) i pchany ciekawością (oraz wymaganiami przyjaciół) jest w stanie zapuszczać się coraz głębiej. Co za tym idzie, wraz ze wzrostem ciśnienia, rośnie także liczba sekretów, które odkrywamy. 

Ocean możliwości

Pozwolę sobie raz jeszcze nawiązać do zdania z tytułu tego tekstu, a także jego wstępu - Dave the Diver przypomniał mi, za co kocham gry indie. Twórcy nie dają nam tu prostej gry, która zamyka się w mechanice łapania ryb, a następnie wysyłaniu ich do baru. Co to, to nie. Tutaj możliwości i zapożyczeń z wielu gatunków, a także największych produkcji, jest cała masa. Każdy będzie w stanie znaleźć pewne wspólne mechaniki. 

Dość powiedzieć, że już te podstawowe czynności są bardzo rozbudowane. Zacznijmy może od restauracji. Jak wspomniałem - pomagamy w jej prowadzeniu. Nie ogranicza się to jednak do zdobywania składników. Musimy tu dodatkowo serwować dania i napoje, ustalać menu, rozbudowywać lokal, zatrudniać i szkolić kolejnych pracowników, sprzątać, a przy tym pomagać w odkrywaniu zupełnie nowych pozycji. 

Jeśli natomiast chodzi o nurkowanie… Cóż, tu mamy do czynienia z prawdziwym oceanem możliwości. Łowienie rybek przy pomocy harpuna to dopiero początek. Wszystko rozkręca się nie z godziny na godzinę, a niemal z minuty na minutę! Nowe bronie, konstruowanie kolejnych elementów wyposażenia, ulepszanie ekwipunku, perki, customizacja i wiele, wiele więcej. Serio, wiele. 

Nie wspomniałem przecież o misjach dla NPC. Ah, no i o aplikacji przypominającej Instagrama w grze. A o tym, że każda złowiona ryba staje się kolekcjonerską kartą w klaserze, który aż chce się zapełniać? Oh, no i nie mogę pominąć odbywających się co jakiś czas walk z bossami... Czy też świetnie zaplanowanej fabuły, która dodaje sporo elementu fantasy do całej zabawy. Szczyptę, ale jakże przyjemną! 

Reasumując…

Jestem szczerze zachwycony tym, co dostałem. Wiedziałem, że mogę się spodziewać wiele, ale nie wiedziałem, że aż tyle. Ba - nie liczyłem na to, że po pierwszych godzinach, gdy wrócę do zabawy, wciąż będzie przede mną aż tyle nowości do odkrycia. Tu aż chce się spędzać czas. Niby proste założenia rodem z roguelikeów, ale skutecznie rozszerzone o elementy symulacji, zarządzania, gier ekonomicznych, RPG, czy akcyjniaka! 

Tak więc, w ramach konkluzji napiszę po prostu, że jeżeli nie mieliście jeszcze okazji zagrać, to nie zwlekajcie. Gra kosztuje grosze, a zestawiając ją z ogromem możliwości, jest to niczym rozbój w biały dzień. Jeśli więc szukacie czegoś, co skutecznie Was odpręży, a ponadto wciągnie skalą rozbudowania (która nie przytłoczy), to nie musicie dalej szukać. Odpowiedź jest przed Wami. To te nieznane wody, do których warto dać nura. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper