Cobra Kai (2018)

Cobra Kai (2018) - recenzja, opinia o 1. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Dramy, dramaty, dramaciki

Piotrek Kamiński | 22.07, 21:00

Zbliża się Sekai Taikai, elitarny, międzynarodowy turniej karate. Niestety, nie wszyscy członkowie Miyagi-Do dostaną szansę aby wziąć w nim udział, co powoduje wewnętrzne tarcia zarówno między uczniami, jak i trenerami. W międzyczasie Kreese ucieka z więzienia, Carmen zaraz rodzi, a Johnny szuka dodatkowych funduszy.

To chyba najbardziej stresujący sezon całego serialu. Jedna drama popędza drugą, by robiła już miejsce dla trzeciej. Życia niemalże wszystkich głównych bohaterów serialu zamieniają się w jedno, wielkie pasmo nerwów, porażek, strat i zawiedzionych nadziei. Oczywiście dla nas oznacza to więcej dramatycznych sytuacji do oglądania, ale scenarzyści wciąż stosują ten sam trik, co od początku serialu, co dla mnie robi się już lekko nudne. Otóż niemal wszystkie te dramy wynikają z tego prostego faktu, że główni bohaterowie kompletnie nie potrafią ze sobą rozmawiać. 90% wszystkich konfliktów można by uniknąć, gdyby tylko otworzyć jadaczkę po coś więcej, niż żeby krzyczeć "eya!", "haya!" i "ossu!".

Dalsza część tekstu pod wideo

Szczerze nienawidzę osoby, która wymyśliła, aby podzielić ten ostatni sezon na aż trzy części. No tak - bo bez tego szum wokół serialu za szybko by umarł, a tego nie chcą. W takich chwilach odnoszę wrażenie, że Netflix powoli, acz stanowczo wycofuje się ze swojej strategii wydawania całych sezonów seriali na raz. Teraz mamy sezon w trzech częściach (z których ostatnią zobaczymy dopiero w przyszłym roku), zaraz ktoś wymyśli, że lepsze byłyby cztery części, aż w końcu na przykład pięć części po trzy odcinki. Największym hitem byłoby, gdybyśmy ostatecznie doszli do sytuacji, w której można wykupić specjalną wersję premium, z odcinkami ukazującymi się tydzień po tygodniu - żeby nie trzeba było czekać pół roku, na kolejną paczkę.

Cobra Kai (2018) - recenzja, opinia o 1. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Zaraz będzie trzeba robić notatki żeby nadążyć za wszystkimi postaciami 

Jaszczomp

W teorii główną nitką fabularną sezonu jest wspomniany już turniej, ale tak naprawdę wszystkich pięć odcinków kręci się wokół mniejszych historii poszczególnych bohaterów. Mamy więc Miguela (Xolo Maridueña) martwiącego się o to, czy dostanie się na wymarzone studia. Chłopak wierzy, że bycie kapitanem drużyny karate na międzynarodowych zawodach pomoże mu przebić się przez resztę kandydatów. Rzecz w tym, że Robby (Tanner Buchanan) ma już serdecznie dość bycia wiecznie drugim, więc nie zamierza tak po prostu odpuścić, by pomóc koledze. Hawk (Jacob Bertrand) nie chce jednak iść do tej samej szkoły, co Demetri (Gianni DeCenzo), Tory (Peyton List) dalej mierzy się z problemami zdrowotnymi mamy, Johnny (William Zabka) musi przełknąć swoją dumę i zadbać o dobrostan swojej powiększającej się rodziny, a Daniel-san (Ralph Macchio) odkrywa niejasną, potencjalnie mroczną przeszłość pana Miyagiego.

I jest w tym wszystkim jeden, za to całkiem pokaźny problem - takie nawarstwienie wątków sprawia, że reżyserzy i ich montażyści mają piekielnie mało czasu, aby przedstawić je we wciągający, satysfakcjonujący sposób. W efekcie wątek Tory jest szalenie ciekawy, a już przeszłość pana Miyagiego dostaje w tych pierwszych odcinkach marginalnie mało czasu. Ja rozumiem, że wątek ten wyjaśni się jeszcze w kolejnych odcinkach, ale na ten moment jest go tak niewiele, że zdążę zapomnieć, że coś takiego w ogóle było, zanim ponownie tam dotrzemy. 

A to i tak patrząc jedynie po stronie "tych dobrych". Mamy jeszcze przecież cały wątek Kreesa (Martin Klove), który z jednej strony dalej knuje, jakby tu dopiec Johnny'emu i Danielowi, z drugiej prezentuje nam swoją przeszłość - dalszy ciąg swojej transformacji z pełnego nadziei, w gruncie rzeczy dobrego chłopaka, w czarny charakter rodem z jakiegoś anime. Poznajemy jego dawnego mistrza, nowych podwładnych i cholera wie kogo jeszcze. Obsada serialu na przestrzeni lat rozrosła się do tak niebotycznych rozmiarów, że zwyczajnie nie da się w naturalny sposób podążać za nimi wszystkimi. Pracownicy salonu samochodowego LaRusso niemal zniknęli, Amanda pojawia się czasami gościnnie, Carmen być musi, więc gdzieś tam się przewija, dziewczyny chłopaków (jeśli nie mówimy o Sam albo Tory) zasadniczo zniknęły - wyjątkiem jest Yasmine (Annalisa Cochrane), która pojawia się na dosłownie jedną, nieziemsko niezręczną scenę, aby powiedzieć Demetriemu, że powinien się ogarnąć. Na pięć sekund wpada nawet Płaszczka, choć nie do końca rozumiem po co. Chyba tylko dlatego, że ludzie go lubią i za nim tęsknili.

Cobra Kai (2018) - recenzja, opinia o 1. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Typowy dla tej produkcji realizm 

Sensei Kreese

Trochę marudzę, ale prawda jest taka, że wciąż jest to serial, który ogląda się bardzo przyjemnie i szybko. Duża w tym zasługa tej wielkiej ilości wątków, które nie pozwalają się nudzić choćby przez pół sekundy, ale przede wszystkim wciąż jest to po prostu bardzo zabawnie napisany, zrobiony z sercem kawałek telewizji. Chyba nigdy nie przestaną mnie bawić niedorzeczne metody treningowe Johnny'ego, jak rzucanie w dzieci butelkami po piwie (które, z niemałym poświęceniem, zapewne sam wcześniej osuszył), wymyślanie wszystkim dziwnych pseudonimów - "Penis breath" zalicza w tym sezonie całkiem solidny awans pod tym względem - albo uciszanie ludzi krótkim acz treściwym "quiet!". 

Oczywiście to nie tak, że bawi nas wyłącznie to, co miało być od początku humkrystyczne. Nie czarujmy się, "Cobra Kai" jest raczej... Niemądrym serialem. Pełno w nim mniejszych i większych głupot. Kreese przychodzi do jakiegoś sekretnego dojo w środku lasu, gdzie niemal natychmiast dostaje pod swoją opiekę czyichś uczniów. Musi tylko najpierw iść do "magicznej jaskinii", w której stawi czoła swoim lękom ("Imperium kontratakuje", anyone?). Jakby samo to nie było jeszcze dostatecznie komiczne, to w środku gryzie go kobra, ale luzik - to nie tak, że jej jad zamieniłby mu krew w galaretkę, doprowadził do martwicy tkanek i najpewniej zabił, jeśli nie otrzymałby pilnej pomocy medycznej. Nie, luzik, sensei Kreese zwyczajnie... Rozchodził to ugryzienie. Samo przeszło. I cały serial pełen jest takich absurdów.

Miło mi donieść, że po tak wielu latach pracy na planie już praktycznie cała obsada daje radę. Zawsze najbardziej przeszkadzał mi Robby, z tym jego nieziemsko drętwym podawaniem tekstu i dwoma minami na krzyż. Tym razem jednak nawet i on wypada znacznie bardziej naturalnie i tak naprawdę nie ma już się do kogo przyczepić pod kątem aktorstwa. Dialogi wciąż potrafią sprawiać, że szczęka sama się zaciska, ale to już nie wina obsady. Żeby nie było jednak zbyt miło odniosłem wrażenie, że walki składają się teraz ze znacznie większej ilości cięć, niż w najlepszych sezonach serialu. Ciężko przez to docenić choreografię pojedynków i zastanawiam się, czy taka to decyzja reżysera, czy po prostu nie było czasu/budżetu żeby dobrze się przygotować, więc wszelkie braki maskowano zmianą ujęcia. Skłaniałbym się jednak ku temu drugiemu, ponieważ więcej niż raz zdarzyło mi się zwrócić uwagę, że wyprowadzanym ciosom brakuje szybkości, że przeciwnik czeka wręcz z przygotowanym blokiem albo kontrą. No i w żadnym z dotychczas wypuszczonych odcinków nie mieliśmy wielkiej rozpierduchy, podczas której tłukłyby się szyby i wazony, łamały stoły i tak dalej. Mam nadzieję, że po prostu oszczędzają budżet na nadchodzący Sekai Taikai.

Szósty sezon "Cobra Kai" zaczął się nie gorzej od innych, choć kolosalna ilość postaci do ogarnięcia sprawia, że krótki czas trwania odcinków zaczyna lekko doskwierać. To wciąż szczerze zabawny, miejscami wzruszający i nieustannie przyjemny w odbiorze serial, którego niemal nie sposób nie obejrzeć ciurkiem, więc mam nadzieję, że scenarzyści trzymają rękę na pulsie i wszystkie te, na razie ledwie napoczęte wątki, znajdą w kolejnych dziesięciu odcinkach satysfakcjonującego zwieńczenia.

Który moment tej pierwszej paczki odcinków podobał ci się najbardziej, a który najmniej?

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper