Reklama
Assassin's Creed Origins

Wróciłem do Assassin's Creed Origins i... Nie zgadniecie

Kajetan Węsierski | 21.08, 21:30

Bardzo mocno czekam na Assassin's Creed Shadows. I wiem, że jest to zdanie niepopularne, a do tego - biorąc pod uwagę różnego rodzaju nieścisłości związane z Yasuke - poniekąd kontrowersyjne. Nie potrafię jednak odciąć się od produkcji, która zdaje się wołać moje gusta, oferując niemal wszystko, na co są one łase. Japonia, samurajskie klimaty, powiewające na wietrze sakury… 

Mnie kupili! Do tego stopnia, że seanse wszystkich tych udostępnianych materiałów zrodziły we mnie chęć sięgnięcia po jakieś z nowszych Asasynów. Mirage? Nie, zbyt niepełny. Valhalla? Też nie - zbyt przepełniona. Odyssey? Niby spoko, ale grałem przed rokiem przed wylotem do Grecji. Metodą eliminacji pozostała jedna część - i to ta, w którą ostatni raz grałem naprawdę dawno temu. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Nad Nilem

Zakładam, że wchodząc w ten tekst, przeczytaliście tytuł i zauważyliście grafikę - wiecie więc dokładnie, że chodzi o wydane w 2017 roku Assassin’s Creed Origins. I nigdy nie zapomnę, jak wiele emocji budziła premiera tej produkcji. Jak dużo się o niej dyskutowało, jak mnóstwo komentarzy wywołała oraz jak daleko brnięto, w przypadku sporów na temat tego, czy Ubisoft podejmuje dobrą decyzję, czy złą. 

W jakim kontekście? Tym związanym ze zmianą. Wszak pewnie doskonale pamiętacie, iż deweloper postanowił niejako porzucić fabularne pchanie opowieści, coraz bardziej przybliżając się do czasów obecnych. Zamiast tego postawili na cofnięcie się tak dawno, jak nigdy wcześniej (bo aż do starożytności). Zmieniono przy tym założenia, zwiększono otwartość i rozpoczęto zupełnie nowy rozdział w historii marki Assassin’s Creed. 

No i można powiedzieć, że się udało. Pierwsze oceny od recenzentów były raczej pozytywne, a wielu z nich nie mogło nachwalić się skali mapy i niezwykłej różnorodności kolejnych egipskich miast. Zresztą, pozytywnie wyszło to także pod względem sprzedażowym - w ciągu pierwszych dziesięciu dni podwojona została liczba graczy względem tego samego okresu w poprzedniczce, Assassin’s Creed: Syndicate. 

Na tym oczywiście nie koniec, bowiem szybko okazało się, że Ubisoft stworzył świat, który nie tylko przyjemnie się zwiedza w grze, ale który może być niemal interaktywną mapą, która przybliży, jak wyglądały tereny północnego Egiptu. Wszystko rozwinęło się do tego stopnia, że obecnie sami możemy odpalić odpowiedni tryb, by zaliczyć odprężającą wycieczkę po piaszczystym świecie. 

Wrażenia z powrotu

Jak jednak wspomniałem, sam postanowiłem po latach wrócić i ponownie spotkać się z Bayekiem. Raz jeszcze pomóc mu w przeprowadzanej vendetcie i znów zanurzyć się w tym spektakularnym świecie. I byłem w szoku. Byłem w szoku, jak dobrze ta gra wygląda, jak dobrze działa i jak znakomicie potrafi w dalszym ciągu dostarczać frajdy w naprawdę wysokiej jakości. 

Pomimo początkowych obaw o to, że sam świat może mnie przytłoczyć, gra szybko przypomniała mi, że pierwsze godziny stanowią w gruncie rzeczy powolne i potrzebne wprowadzenie. Nie musimy przejmować się mnogością znaczników, ogromem mapy i wbijaniem poziomu. To wszystko jest zmartwieniem, do którego możemy wrócić potem. Ale czy musimy? Jak się okazuje - nie do końca. I skupiając się na tym, bawiłem się w Assassin’s Creed Origins tak dobrze, jak nigdy wcześniej. 

Wracając, nie zamierzałem zaliczać stu procent mapy. Nie nastawiałem się na czyszczenie terenów, wykonywanie wszystkich zleceń, domykanie każdego znaku zapytania i rozbrajanie wszystkich posterunków. Nie - podszedłem do tego na luzie i zostawiając sobie spore pole do podejmowania decyzji. Jeśli jakieś miejsce w zasięgu wzroku mnie zainteresowało, super, szedłem tam. Jeśli nie wydało mi się wystarczająco ciekawe - olewałem. 

Dzięki temu wszystko dawało mi podobne odczucia, jak choćby Wiedźmin 3: Dziki Gon. Wiecie, piękny świat, sporo do zrobienia, ale w dalszym ciągu ta swoboda, która charakteryzowała okres pomiędzy realizowaniem kolejnych fabularnych misji. Tak, jak Bayek nie jest zbawicielem całego Egiptu, tak i my nie powinniśmy przejmować się każdym znacznikiem. Najlepiej olać mapę i działać po swojemu. Wypełniać własną misję. 

Sposób rodzi styl 

Będę szczery - bawię się tam przednio. Mam nawet wrażenie, że obecnie gra daje mi znacznie więcej przyjemności, niż za pierwszym razem. Nie czuję presji zbaczania z trasy. Wczuwam się w ten świat, korzystam z niego i robią to, co akurat jest po drodze. Co ciekawe, pomimo tak luźnego podejścia, ani razu nie było momentu, w którym musiałbym gdzieś "grindować" poziomy. Zawsze miałem ich wystarczająco, a to zapewniało odpowiedni spokój i utrzymanie własnego tempa.

Zacząłem bardziej cieszyć się każdą znalezioną bronią, każdym odkrytym punktem widokowym i każdą rozmową z NPC. Oczywiście, po pewnym czasie można natknąć się na powtarzalność i pewne schematy, ale Egipt w dalszym ciągu pozostaje magiczny i nie przytłacza. Wierzę, że będę miał okazję w podobny sposób podejść do Assassin’s Creed Shadows. I może pora wreszcie porządnie wziąć się za Valhallę? W końcu wielki i otwarty świat nie wymusza na nas lizania każdej ściany.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper