gamescom 2024 - graliśmy w Little Big Adventure. Odświeżona wersja klasyka sprzed lat
Trzydzieści lat temu, świat poznał Twinsena, zwykłego przedstawiciela rasy Quetch, przykładnego obywatela i chłopaka dziewczyny imieniem Zoe, który czystym przypadkiem staje się pewnego dnia wrogiem publicznym numer jeden i musi wyruszyć na tytułową małą, wielką przygodę, aby uratować swój świat przed tyranią złego FunFrocka. Teraz, Microids pragną przypomnieć nam tę pierwszą przygodę w zupełnie odświeżonej wersji.
Przyznam, że bałem się trochę tej gry. Nowa wersja klasycznego tytułu wydana po latach jakoś źle mi się kojarzy z tym wydawcą po zeszłorocznym "Flashback 2". I nie chodzi o to, że nie było tam paru fajnych pomysłów i niezłych wizualiów, ale stan techniczny gry pozostawiał bardzo wiele do życzenia. Trzeba jednak przyznać, że akurat "Little Big Adventure" nie jest tytułem przepełnionym wartką akcją ani też skomplikowanym mechanicznie, więc siadając do przygotowanej stacji wciąż byłem pełen nadziei i dobrego humoru. A jak wyszło?
Dla osób, które znają i wciąż pamiętają oryginał, remake Microids będzie niczym podróż w czasie - gra w dalszym ciągu jest tak samo toporna jeśli chodzi o walkę, a wyjście z więzienia na samym początku zabawy zajęło mi znacznie więcej czasu, niż chcę przyznać. Pod pewnymi względami zrobiło się jednak lżej. Na przykład gra nie jest już podzielona na oddzielne ekrany, więc jeśli musimy pozbyć się przeciwnika z upierdliwie dużą ilością HP, to można uciekać od niego i rzucać "magiczną piłką" do skutku, póki nie padnie, co w oryginale nie było możliwe, bo jeśli wyszło się poza mapę, sytuacja resetowała się po zmianie ekranu.
Z drugiej strony, ciężko uzbrojony przeciwnik może teraz gonić gracza dopóki go nie złapie, co może być - i jest - upierdliwe. W paru momentach wolałem dać się zabić, niż ciągnąć ten cyrk dalej. Cała wyspa jest teraz przemierzalna od góry do dołu bez żadnych ekranów wczytywania (chociaż pomieszczenia dalej są swoimi oddzielnymi mapami). Twórcy musieli czasami zupełnie od nowa przemyśleć jak wygląda dane miejsce, ponieważ klasyczne mapy nie do końca pokrywały się ze sobą, sugerując raz, że w danym miejscu nic nie ma, innym razem stawiając tam budynek.
Ostatecznie jednak gra jest wciąż bardzo wierna oryginałowi. Aż do bólu wręcz, bo na przykład cały interfejs jest równie pozbawiony jakichkolwiek podpowiedzi kontekstowych, jak zawsze. Dosłownie sto razy pomyliłem przycisk podczas swoich 30 minut z produktem Microids. Nie dostajemy też żadnych obecnych celów, instrukcji gdzie należy teraz iść, a jeśli w pierwszej lokacji nie zabierzesz z jednego pomieszczenia mapy (ze względu na styl graficzny raczej łatwej do pominięcia), to po prostu nie będziesz jej mieć. Tego, co należy obecnie zrobić można próbować domyślić się rozmawiając z npc-ami, choć wcale nie zawsze jest to oczywiste. Tak wysoki poziom wejścia może odstraszyć młodszego gracza, ale aby nie być kompletnie antycznym, "Twinsen's Quest" ma również w ekwipunku dziennik, w którym główny bohater rysuje i robi notatki, którymi zawsze można się posiłkować, kiedy nie ma się pewności, co dalej.
Graficznie tytuł Francuzów nie wygląda za bardzo jak gra z obecnej generacji - w końcu wychodzi też na poprzednią - ale może się podobać. Twórcy gry zapewniają, że starali się być wierni oryginałowi, choć postanowili również kilka rzeczy zmienić, na przykład wprowadzając oddzielne biomy dla każdej z dziesięciu wysp, na których rozgrywa się fabuła, aby graczom łatwiej było pamiętać co gdzie jest. Tła są ładne i kolorowe, a postacie... Dziwnie kanciaste. Nie jestem do końca przekonany, czy podoba mi się to podejście, zwłaszcza kiedy przypomnę sobie, jak przyjemnie obły był oryginalny Twinsen. Ostatecznie, wydaje mi się, że "Little Big Adventure: Twinsen's Quest" nie przyciągnie rzeszy nowych graczy, ale być niezłym nostalgia tripem dla starych pierników, jak ja. Pytanie czy to wystarczy?
Przeczytaj również
Komentarze (21)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych