gamescom 2024 - graliśmy w Monster Hunter Wilds. Koleżkot powraca na nowej mapie

gamescom 2024 - graliśmy w Monster Hunter Wilds. Koleżkot powraca na nowej mapie

Piotrek Kamiński | 23.08, 21:36

Po ciepło przyjętym "Monster Hunter World", Capcom nie zatrzymuje się i uderza z kolejną odsłoną, tym razem o podtytule "Wilds". Czy jest to rewolucja czy jedynie ewolucja na skalę serii?

Musiałbym być najbardziej zarozumiałym ćwiekiem na świecie, aby szczerze próbować odpowiedzieć na to pytanie po godzinie zabawy. Prawda jest taka, że w tym czasie udało mi się najpierw zabić jednego (ponoć pierwszego) potwora solowo, a później ruszyliśmy wspólnie z Maćkiem Zabłockim i jakimiś dwoma randomowymi Niemcami na wspólne łowy na jednego większego zwierza. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Ze względu na bardzo ograniczony czas gry, nie miałem nawet okazji ustawić postaci pod siebie, tak więc w świat ruszyłem przygotowanym wcześniej Hunterem, wyposażonym w ciężki miecz i karabin (drugą broń zawieszona jest na wierzchowcu). Zabawa zaczyna się od sceny pogoni. Jakaś dziewczynka za chwilę zostanie pożarta żywcem przez podróżującego trochę na, a trochę pod piachem pustyni potwora. Nasz bohater gna za nim na swoim nowym wierzchowcu, z Koleżkotem siedzącym z tyłu, po drodze skacząc po skałach, zbierając linką z hakiem znajdujące się nieopodal surowce. W końcu docieramy do miejsca, w którym potwór się gnieździ i zaczyna się walka.

Jedziemy na polowanie

Każdy potwór charakteryzuje się swoim własnym zestawem ruchów, wrażliwością na konkretny typ uzbrojenia, słabymi punktami, w które można tłuc, aby zadać wyższe obrażenia, a które można sprawdzić "przyglądając się" przeciwnikowi za pomocą klawisza L2. Do pierwszej walki nie trzeba jeszcze za specjalnie się przygotowywać, wystarczy po prostu nie być pazernym i zawsze zostawić sobie okienko na unik po wyprowadzeniu około dwóch ciosów. Walka ciężkim mieczem jest niewiarygodnie wręcz upierdliwa, bo sama postać chodzi jakby się skradała, a wyprowadzanie ciosów działa z takim opóźnieniem, że Henry w "Kingdom Come Deliverance" w porównaniu wypada jak Dante z "Devil May Cry". Do tego chaotyczny charakter walki sprawia, że automatyczna kamera czasami nie daje rady, w efekcie kompletnie zasłaniając postać, akcję i wszystko inne albo pokazuje ekstremalne zbliżenie otoczenia, które nie powinno być oglądane z takiej odległości.

Po ubiciu wroga zostaliśmy poproszeni o przejście do innej sali, gdzie usadzono nas przy połączonych ze sobą sprzętach (co ciekawe, seria po raz pierwszy pozwala graczom na wspólną rozgrywkę między platformami, ale zapomniałem przyjrzeć się na czym właściwie gramy) i ruszyliśmy na grubszego zwierza. Należało pokonać wielkiego byka alfę, ale wokół niego kręciło się jeszcze kilka mniejszych sztuk. Wszyscy mieliśmy w ekwipunku odciągające ich uwagę bomby zapachowe, ale nasi niemieccy partnerzy chyba nie słuchali prezentacji, bo kompletnie o nich zapomnieli i cała walka szybko zmieniła się w totalny chaos, ganianie się z przeciwnikami po mapie i desperacką próbę ukończenia zadania, zanim skończy nam się czas.

Ostatecznie się udało, acz nie mogę powiedzieć, że jestem zachwycony tą sesją. Nie jest to jednak wina samej gry, która fanom marki powinna się spodobać. Niestety, nie udało się również podpytać o żadne detale i nowości, ponad to, co zostało ogłoszone wraz ze zwiastunem. Do premiery jeszcze kawałek czasu (na ten moment mówi się o 2025 roku), więc mam nadzieję, że uda się jeszcze usiąść z nowym "Monster Hunterem" na spokojniejszą, dłuższą sesję. I po angielsku, bo niemieckiego nigdy w szkole nie miałem, a dopiero na drugą połowę pokazu doprosiliśmy się o zmianę języka...

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper