Miasto Boga: Walka trwa (2024) – recenzja, opinia o 2 odcinkach serialu [max]. Da się pójść ZA szeroko
Dwie dekady po wydarzeniach z filmu, Rocket jest wziętym fotoreporterem, wciąż bacznie obserwującym ulice Rio de Janeiro – miasta boga. I choć czasy się zmieniły, miasto zostało takie samo. W fawelach szykuje się nowa wojna, a my możemy obserwować jak do niej dojdzie.
Ja wiem! Pisanie recenzji po jedynie dwóch odcinkach nie ma sensu, bo przecież do końca sezonu jeszcze kilka godzin i tak naprawdę nie wiem, czy historia okaże się być satysfakcjonująca, świeża i zajmująca. Dlatego właśnie to nie jest – wbrew tytułowi – recenzja, a jedynie wrażenia po obejrzeniu dwóch pierwszych, już dostępnych odcinków. Ok? Ok. Proszę o wybaczenie.
Oryginalne „Miasto boga” z 2002 roku było trudnym filmem, skupiającym się właśnie bardziej na mieście i jego życiu, niż jakimś jednym, pojedynczym bohaterze. Dla wielu osób było to również otrzeźwiające przeżycie, pokazujące jak strasznie żyje się w brazylijskich fawelach – coś świeżego i zapadającego w pamięć. Jakim cudem kontynuacja, zwłaszcza taka wypuszczona wiele lat później, mogłaby być lepsza lub chociaż równie dobra? Cóż... no nie mogłaby.
Miasto Boga: Walka trwa (2024) – recenzja, opinia o 2 odcinkach serialu [max]. Zrobiliby z tego materiału film i byłoby super
Jednym z problemów nowego serialu HBO, max, czy jak tam będą nazywać się w przyszłym roku, jest fakt, że próbuje wciąż mieć tę samą strukturę co film, ale rozciągniętą na sześć, około pięćdziesięciominutowych odcinków. W rezultacie, dobra połowa pierwszego odcinka jest tak naprawdę bardzo szeroko idącym wprowadzeniem w brudny świat Rio – opowiadaniem o całej masie postaci, zarówno nowych, jak i powracających, o nastrojach politycznych, o codziennym życiu. Rzecz w tym, że są to opisy bardzo rzeczowe, a jako że widz dopiero wchodzi w ten świat, to również niezbyt porywające, bo nie mamy jeszcze żadnej więzi z tym miejscem, z tymi ludźmi (chyba że ktoś dopiero co odświeżał sobie oryginał). Powiem brutalnie – przez pierwsze pół godziny dosłownie musiałem się przemęczyć.
Teoretycznie wciąż najbardziej głównym bohaterem jest Rocket, teraz wzięty fotoreporter, głowa rodziny, choć nie będący zbyt obecnym w życiu swojej córki ojcem. W praktyce jednak, znacznie bardziej ciekawie zapowiada się historia Bradocka, lokalnego gangstera, który właśnie wyszedł z więzienia i nie podoba mu się sposób, w jaki został potraktowany przez swojego bossa. Ręką swojej niecierpliwej dziewczyny wywołuje wojnę gangów, która sprawia, że ludzie boją się wyjść z domu czy choćby wychylić się przez okno, bo boją się, że trafi ich zbłąkana kula. Nie wiem jednak, czy na pewno wątek ten da radę utrzymać uwagę widza przez dobrych pięć godzin. Po dwóch odcinkach mam wrażenie, że bawiłbym się lepiej, gdyby fabuła była bardziej skoncentrowana, zamknięta w dwugodzinnym filmie.
Miasto Boga: Walka trwa (2024) – recenzja, opinia o 2 odcinkach serialu [max]. Przerażający portret Rio
Na pewno miłym akcentem jest fakt, że Rocketa wciąż gra ten sam aktor, niejaki Alexandre Rodrigues, choć tak jak w przypadku fabuły, większe wrażenie zrobił na mnie Paulo Venoy jako Bradock. Facet jest intensywny jak diabli, wyposażony w spojrzenie, którym można miażdżyć orzechy, ale ma też w oczach coś delikatnego, wrażliwego – jakby wcale nie chciał tej całej przemocy. Bo prawda jest taka, że ma on rację: odsiedział swoje w trudnym, brazylijskim więzieniu, nigdy nikogo nie sypnął i teraz chciałby po prostu móc wrócić na swoje miejsce, czego szef jego grupy, niejaki Curio, mu odmawia. To zdecydowanie najciekawsza – na ten moment – postać, ale z drugiej strony, również po prostu jedyna ciekawa postać w całym serialu. I znowu: ja wiem, że do finału jeszcze prawu 4 godziny, ale jeśli po jednej trzeciej całości moją uwagę przykuwa tak niewiele elementów całości, to coś tu jest chyba nie tak.
Miasto Boga wciąż robi wizualne wrażenie, imponując w równej mierze wielkością i poziomem bezsensownej przemocy. To jedno z tych miejsc, które niemal dosłownie czuje się nosem w trakcie oglądania. I nie jest to przyjemny zapach. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że film Fernando Meirellesa i Katii Lund robił mocniejsze wrażenie, niż serial Aliego Muritiby – od samych wydarzeń, które na początku XXI wieku robiły piorunujące wrażenie, przez pięknie przemyślane, rymujące się ze sobą zdjęcia, na bardzo ciasnym montażu kończąc. Serial nie oferuje pod tym względem niczego świeżego. To niby wciąż po prostu dobrze skrojony kawałek telewizji, ale brakuje mi w nim czegoś, co kazałoby mi się zatrzymać i powiedzieć „wow”. Czegoś, co zapamiętam, bo prawda jest taka, że dopiero co obejrzałem drugi odcinek, a już ciężko byłoby mi go opisać ze szczegółami.
„Miasto Boga: Walka trwa” być może i jest kompetentnie zrobionym serialem, ale wydaje mi się również, że powstało z potrzeby zarobienia paru groszy, a nie, ponieważ twórcy rzeczywiście mieli coś nowego do powiedzenia o sytuacji w brazylijskich slumsach. Pierwsze odcinki rozkręcają się bardzo powoli, jest brudno i śmierdząco, ale wcale nie w zachęcający sposób. Osobiście trochę się zawiodłem (być może liczyłem na zbyt wiele), ale z wystawieniem definitywnej oceny wstrzymam się do końca miesiąca i emisji finałowego, szóstego odcinka. Na ten moment zalecałbym jednak się wstrzymać i poczekać na rozwój wypadków. Są obecnie na rynku ciekawsze, bardziej skoncentrowane, satysfakcjonujące produkcje. Oryginał był surowy, prawdziwy. A to po prostu kolejny serial, jakich wiele.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych