David Chase i „Rodzina Soprano” (2024) – recenzja, opinia o serialu dokumentalnym [max]. Chłopak z ferajny
Tony'ego Soprano zna każda osoba w wieku przynajmniej trzydziestu lat – końcówka lat dziewięćdziesiątych wystrzeliła go w kosmos tak wysoko, że nawet moja mama wie, kto to taki, choć zapewne nigdy nie obejrzała choćby jednego odcinka serialu o jego rodzinie. Choć tak naprawdę powinienem był napisać „rodzinach”, jako że serial opowiadał o dwóch różnych – tej, z którą spędzał czas w domu oraz tej, z którą i dla której pracował. Teraz, dokument Alexa Gibneya pokazuje widzom jeszcze trzecią rodzinę Tony'ego: tę za kulisami „Rodziny Soprano”.
To historia, którą wielu fanów serialu zna już dobrze od dawien dawna, lecz bodajże po raz pierwszy opowiedziana w tak przystępny sposób, zaczerpnięta bezpośrednio ze źródła, którym jest David Chase – scenarzysta, któremu marzyło się zrobić pełnometrażowy film, a skoro nie mógł, to postanowił zignorować ten fakt i stworzyć serial, który będzie „jak film”. W ten sposób, w bardzo telegraficznym skrócie, powstał fenomen telewizji, serial, który jednym ruchem zrobił z HBO „tę” stację telewizyjną, na której obejrzeć można najwyższej jakości dramaty telewizyjne, fabuły z prawdziwego zdarzenia, a nie jakieś tam niskobudżetowe szmiry, które tydzień w tydzień atakują widza tym samym.
„Rodzina Soprano” odważyła się pójść w znacznie bardziej mroczne rejony, niż wcześniejsze produkcje telewizyjne, oferując bohaterów z krwi i kości, ludzi z problemami, z żalami i wyrzeczeniami. Tony Soprano był mafijnym capo, co oznaczało, że w serialu od czasu do czasu poleje się krew, niczym w filmach Scorsese, ale był również głową rodziny, jego dzieci potrafiły mieć problemy w szkole, on sam miał na utrzymaniu kochankę i męczyły go stany lękowe, przez które postanowił zapisać się na terapię do psychiatry. Wszystkie te elementy miały swój początek w osobie Chase'a, faceta z włoskiej rodziny, a przy tym absolutnie zafascynowanego kinematografią – co, być może, uchroniło go przed życiem podobnym do jego głównego bohatera.
David Chase i „Rodzina Soprano” (2024) – recenzja, opinia o serialu dokumentalnym [Max]. Jak to się zaczęło?
Podobieństwa między twórcą, a postacią dostrzega również reżyser dzisiejszego dokumentu, rozpoczynając od serii przecięć między Tonym siedzącym u Doktor Melfi, a Chase'em siedzącym u niego, na planie przygotowanym, aby wyglądał jak jej gabinet. Dowiadujemy się o jego przeszłości, jak to się stało, że zainteresował się kinematografią i którą dokładnie. Reżyser zawsze wizualnie przedstawia o czym dokładnie jest mowa, co jest szczególnie ciekawe, kiedy opowiada o konkretnych scenach, zaczerpniętych z konkretnych filmów, jak kadry niemal żywcem wyciągnięte z „Chinatown” Polańskiego.
Równie, a może nawet bardziej interesujące, są procesy myślowe stojące za konkretnymi rozwiązaniami fabularnymi, historie obsadzania kolejnych postaci – do kompletu z materiałami archiwalnymi prezentującymi innych aktorów czytających pod daną postać. Oglądając dokument zrozumiemy dlaczego Chase zdecydował się pokazać również „brudną” część pracy mafiosa, co stało za decyzją rzucenia Doktor Melfi w ręce gwałciciela i dlaczego to takie ważne, że nie powiedziała o tym Tony'emu, dlaczego to takie ważne, że postać Joe Pantoliano zamordowała w trzecim sezonie striptizerkę, jak wyglądała praca twórcza podczas tworzenia szkiców kolejnych odcinków. Część z tych historii była już dobrze znana nawet tylko niedzielnym fanom, do innych dostęp mieli tylko ci bardziej zaangażowani, ale mam wrażenie, że i oni dowiedzą się paru nowych rzeczy. Na przykład ja osobiście nie wiedziałem, że gitarzysta mojego ukochanego Bruce Springsteen & the E Street Band, Steve Van Zandt, był brany przez Chase'a pod uwagę do roli Tony'ego, ale studio dosłownie mu na to nie pozwoliło, bo tak to tak żeby naturszczyk grał główną rolę?! Żarty żartami, ale uważam, że z niego również mógłby być interesujący, choć jednocześnie i bardziej mroczny Tony Soprano.
David Chase i „Rodzina Soprano” (2024) – recenzja, opinia o serialu dokumentalnym [Max]. I jak się skończyło...
Dokument podzielony został na dwa odcinki i z jednej strony można dziwić się i pytać „po co?”, z drugiej, ich ton jest zupełnie inny, co gdzieś tam, poniekąd usprawiedliwia taką decyzję. Druga część skupia się na dalszych sezonach, problemach Gandolfiniego ze zdrowiem zarówno psychicznym jak i fizycznym oraz końcem tej przygody. To tutaj zaczyna robić się mniej przyjemnie. Usłyszymy historie zwolnionych z pracy scenarzystów i producentów, dowiemy się jak to było z „wyjściem” z serialu Adriany, a także jak to się stało, że finał serialu na zawsze już będzie kojarzył się z „Don't stop believin” zespołu Journey.
W tym konkretnym odcinku najbardziej intrygujący jest bez wątpienia wątek Gandolfiniego. Reżyser bardzo stopniowo wprowadza widzów w jego problemy ze zdrowiem, zaczynając z wysokiego C i opowiadając jakim to był on wspaniałym człowiekiem, jakim hojnym i tak dalej. To wszystko oczywiście prawda i każda osoba, która miała przyjemność go poznać natychmiast krzyknie, że był to jeden z najmilszych facetów na świecie. Nie chcę żeby ktoś pomyślał sobie, że jedynie wybielam go albo wręcz szydzę z niego ze względu na rodzaj omawianego materiału. Po prostu tak to wygląda w programie – robimy lekką poduszeczkę, pewnego rodzaju bufor, bo za chwilę będzie lało się szambo. Może to trochę zbyt mocne określenie, ale trzeba przyznać, że Gibney wziął sobie do serca maksymę stojącą za serialem i postanowił nie owijać w bawełnę, pozwolić widowni dać się zszokować. Są tu materiały z prasy, nagrania audio i video kronikujące jego problemy wynikające ze sławą. Trzeba jednak oddać reżyserowi, że nie pastwi się nad zmarłym aktorem, a i potrafi na koniec oddać mu piękny hołd. Z klasą opowiedziana historia człowieka, który walczył ze swoimi demonami do samego końca.
Ostatecznie, uważam, że mini-serial max jest produkcją absolutnie godną polecenia zarówno zatwardziałym fanom serialu Davida Chase'a, jak i ludziom, którzy oglądali go po raz pierwszy dopiero co lub tylko raz, te ćwierć wieku temu. Sprawia on, że „Rodzina Soprano” staje się jeszcze ciekawszą produkcją – co jest o tyle imponujące, że to wciąż jeden z najważniejszych seriali w historii telewizji, broniący się bez problemu i w 2024 roku. Tym jednak co sprawia, że jest to dokument absolutnie wyjątkowy, jest jego podejście do dzieła Chase'a oraz zdecydowana, podparta wkładem samego twórcy opinia na temat tego słynnego finału – coś, na co fani czekali nieprzerwanie od dziesiątego czerwca 2007 roku. Aby nie przedłużać, już tutaj napiszę, że w tamtej jadłodajni, kiedy Tony Soprano podnosi głowę
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych