Graliśmy w Unknown 9 Awakening. Trochę Uncharted, trochę "Mroczne materie".

Graliśmy w Unknown 9 Awakening. Trochę Uncharted, trochę "Mroczne materie".

Roger Żochowski | 16.09, 16:00

Unknown 9 Awakening to gra będąca częścią większego przedsięwzięcia, w skład którego wejdzie też choćby komiks, podcast czy książkowa trylogia. Na tegorocznym gamescomie gra nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, głównie przez słabo zaprojektowane demo. Dzięki Cenedze i Namco Bandai miałem jednak okazję spędzić z tytułem blisko dwie godziny i optyka trochę mi się zmieniła.

Akcja przygotowanej wersji demo rozgrywała się zaraz na początku gry. Zgodnie z zapowiedziami z kolejnych trailerów przyszło mi pokierować niejaką Harooną, w którą wcieliła się Anya Chalotra, znana z roli Yennefer w serialu Wiedźmin. Nie wiem czy twórcy gry na etapie zatrudniania aktorki wiedzieli jakiej jakości jest/będzie serial Netfliksa, ale odkładając na bok złośliwości, znana twarz powinna pomóc grze w promocji, zwłaszcza, że postać faktycznie przypomina swój rzeczywisty pierwowzór. Na pewno też można się do niej dość szybko przywiązać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zanim przejdziemy do wrażeń z gameplayu należy wam się krótkie wprowadzenie w świat przedstawiony. Tytułowe Unknown 9 to elitarna, ukrywająca się grupa ludzi, którzy są strażnikami wszelkiej wiedzy i potrafią czerpać moc z „Fałdy", tajemniczego wymiaru nakładającego się na nasz. Może to trochę nasuwać skojarzenia z „Mrocznymi Materiami", co jest jak najbardziej zrozumiałe. Oczywiście wielka moc przyciąga czarne charaktery - w tym wypadku Vincenta Lichterma, przywódcę przestępczej grupy tytułującej się jako „Ascendenci”. Gość się nie patyczkuje i już na starcie historii zabija swoją mentorkę Reikę, która jak się szybko okazuje, była też nauczycielką głównej bohaterki. Już wiecie dokąd to zmierza, prawda?

Zemsta stara jak świat 

UNK 9

Motorem napędowym historii, przynajmniej na początku, jest więc zemsta. Scenariusz nie wydaje się specjalnie oryginalny, ale dialogi i voice acting wypadają bardzo dobrze, a badanie tajemnic alternatywnego wymiaru, kroczenie śladami tajnych stowarzyszeń i zwiedzanie najbardziej tajemniczych zakątków świata brzmi trochę jak Idiana Jones w damskiej wersji. Wprawdzie to miano już lata temu przywłaszczyła sobie nie bez powodu Lara Croft, ale gdyby zabrać Haroonie supermoce można by ją bez problemu wrzucić do tej szuflady.   

Pierwsza część dema rozgrywała się na ulicach Chamiri, fikcyjnego miasta położonego w Indiach. Nie sposób nie porównać tego fragmentu do poziomu otwierającego przygody Chloe w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo, gdzie akcja również toczyła się w Indiach na ulicach i dachach malowniczego miasta. Różnica jest taka, że Haroona przedzierając się przez kolejne dzielnice miasta może korzystać z nadprzyrodzonych mocy. Kluczowa umiejętność pozwala jej wskoczyć w ciało przeciwnika i pokierować nim w taki sposób, by zaatakował swoich sprzymierzeńców. Jest to o tyle istotne, że każdy wróg ma jakąś unikalną broń - jeden dysponuje strzelbą pozwalającą dosięgnąć np. innego przeciwnika atakującego z dachu, inny włada włócznią, która zadaje obrażenia większej grupie, a byli też i tacy, którzy atakowali tylko pięściami. Podczas takiej akcji czas zatrzymuje się w miejscu a my mamy chwilę, by zaplanować ruch. W późniejszej fazie gry będzie można skakać pomiędzy kilkoma wrogami w jednej akcji tworząc całe łańcuchy zależności, w pierwszym rozdziale moce Haroony pozwalały tylko na jeden taki ruch.

Inną umiejętnością przydatną w walce była możliwość telepatycznego manipulowania za pomocą trójkąta w DualSensie różnymi elementami w środowisku. Ot zwalenie na głowy wrogów dachu, pod którym stoją, przewrócenie lampy z naftą zapalającą duży obszar terenu, wysadzenie butli z gazem czy porażenie prądem ze skrzynki rozdzielczej. To w połączeniu z możliwością przejęcia kontroli nad danym przeciwnikiem, pozwalało na kombinowanie jak zagonić wrogów w dane miejsce i zrobić największe obrażenia w trakcie planowania ataku po zatrzymaniu czasu. Tak, to całkiem świeże doświadczenie, a biorąc pod uwagę fakt, z alternatywą jest opcja skradania się i zabijania wrogów z zaskoczenia, w czym pomagał swoisty tryb detektywa, daje to całkiem spore możliwości.  

Śladami Nathana Drake’a

UNK 9

Poziomy były dość liniowe, w stylu starych odsłon Uncharted, co akurat nie jest dla mnie wadą, bo jestem lekko zmęczony kolejnymi grami z otwartymi światami wypełnionymi pierdyliardem znajdziek wydłużających sztucznie czas gry. Unknown 9 Awakening to przygoda, która zamknie się w 12-15 godzinach gry, co nie oznacza, że nie warto lizać ścian. Na poziomach poukrywano sporo sekretów. Były to między innymi listy rozszerzające wiedzę o fabule, ale i anomalie służące jako punkty umiejętności pozwalające nauczyć się nowych zdolności na drzewku rozwoju, w tym choćby zwiększenie zasięgu „trybu detektywa" czy zdrowia bohaterki.

Poziom w mieście skończył się w porcie, gdzie mogłem poznać nową postać - rewolwerowca Luthera. Para mając wspólny cel związany z przetrzepaniem skóry wspomnianego już Vincenta, rusza łodzią do okolicznej dżungli. Tutaj kolejny raz przywołam do tablicy serię Uncharted, bo para z czasem zaczyna współpracować, zarówno na polu walki jak i podczas eksploracji, gdzie jeden drugiemu nóżkę poda czy złapie za rękę podczas pokonywania większych przepaści. W dżungli bohaterka zyskała możliwość przejmowania kontroli nie nad jednym, ale już dwoma kolejnymi wrogami podczas planowania ruchów. Doszła też opcja przyciągania do siebie rywali, co było przydatne zwłaszcza w przypadku przeciwników strzelających do nas z różnych wzniesień.

Łyżka dziegciu

UNK 9

Ne powiem gra się w to wszystko całkiem nieźle, aczkolwiek pod koniec poziomu w dżungli odczuwałem niewielkie znużenie ciągłymi killroomami, w których robiłem praktycznie to samo wykorzystując do ataków modele tych samych, wciąż powtarzających się wrogów. Przydałoby się trochę więcej zagadek jak choćby ta z posągami, gdzie trzeba było pobawić się odpowiednim ustawieniem światła, by otworzyć dalszą drogę. Oprawa jest przyzwoita, choć nie ma tu mowy o jakości z czołowych gier AAA – to niższy budżet i widać to gołym okiem, ale i niższa cena w dniu premiery. Coś za coś. Zawiodły mnie za to trochę pojedynki z bossami - ot więksi i bardziej odporni pakerzy, nad którymi nie możemy nawet przejąć kontroli. Gdy wykorzystałem już wszystkie elementy środowiska podczas walki z takim tyranem i nie udało mi się go zbytnio ranić, moja postać wydawała się bezbronna. W starciu 1 na 1 mimo możliwości wyprowadzania prostych combosów i uników, nie miałem większych szans na sukces. Zwłaszcza, że uzdrawianie jest ograniczone do paska mocy, który bardzo szybko się zużywa, a jego ponowne zapełnienie trochę trwa.  

Pod koniec dema trafiłem do miejsca głęboko w dżungli, gdzie rozpościerał się widok na Gwiazdę Poranną, ogromny sterowiec. Od razu skojarzyło mi się to z U-Bootem ukrytym w podobnym środowisku w pierwszej części Uncharted. Mam trochę wrażenie, że inspiracje są tutaj na każdym kroku dość klarowne, nawet jeśli gameplay to bardziej "szachy" z wrogami niż strzelanie i wspinaczka. Sam sterowiec, jak zdradzili mi przedstawiciele Namco Bandai obecni na pokazie, ma stać się naszym centrum dowodzenia, które pozwoli dostać się do kolejnych miejsc pchających fabułę do przodu.

 https://youtu.be/DUbFeNDI_FI?feature=shared

Przyznam szczerze, że po gamescomie skreśliłem ten tytuł z mojej listy życzeń, ale po ograniu dema jestem ciekawy dokąd nas ta historia zaprowadzi. Nie będzie to hit największego kalibru, ale gracze szukający solidnej singlowej przygody w klimacie Uncharted powinni mieć ten tytuł na uwadze.

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper