Drużyna A. Jak powstawał jeden z największych serialowych hitów lat 80'

Drużyna A. Jak powstawał jeden z największych serialowych hitów lat 80'

Dawid Ilnicki | Wczoraj, 14:00

“Drużyna A” z dzisiejszej perspektywy to serial, który mógł powstać wyłącznie w latach 80’. Łączył on ze sobą bowiem kino akcji z przygodowo-familijnym, skupiając się na losach czterech wyjętych spod prawa byłych żołnierzy, tworzących grupę do wynajęcia, wcale nie zajmującą się jednak wzniecaniem konfliktów w krajach trzeciego świata, a pomocą uciśnionym.

Zmarły w 2010 roku Stephen J. Cannell przeszedł do historii jako jeden z najwybitniejszych twórców telewizyjnych drugiej połowy XX. wieku w USA, co jest świadectwem jego niezwykłego uporu i pracowitości. Scenarzysta od najmłodszych lat cierpiał bowiem na dysleksję, która poważnie utrudniała mu zaliczanie kolejnych przedmiotów w szkole. Początkowo zresztą wcale nie myślał o karierze pisarskiej, pracując w firmie swojego ojca, który parał się dekoracją wnętrz. Już jednak w końcówce lat 60’ udało mu się sprzedać pierwszy skrypt, do serialu “It Takes a Thief”, który doczekał się trzech sezonów. Ogromny sukces tego tytułu sprawił, że bardzo szybko zainteresowało się nim Universal Television, gdzie podjął pracę w charakterze freelancera, tworząc scenariusze do serii “Ironside” i sławnego “Columbo”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Znany był w tym czasie z wyjątkowo szybkiej pracy, co było niezwykle ważne dla producentów. W 1971 roku otrzymał telefon od jednego z nich, który oznajmił mu, że potrzebuje scenariusza do nowego serialu Jacka Webba “Adam-12”. Cannell uporał się z nim w jeden dzień, a następnie - oczywiście - dostał angaż na planie tej produkcji. Wkrótce na jego koncie było kilka innych tytułów, takich jak “The Rockford Files”, “Chase”, “City of Angels”, “Baretta” i wojenno-komediowe “Baa Baa Black Sheep”. Co ciekawe, Cannell pracował wtedy w Universalu za 600 dolarów tygodniowo, najniższą gażę uzgodnioną przez związki zawodowe, i ani myślał renegocjować swój kontrakt. Miał w nim bowiem zapisany ciekawy paragraf. Otóż za każdy napisany, dwu-godzinny pilot serialu dostawał 70 tysięcy dolarów, a jeśli był on ostatecznie realizowany na jego konto wędrowało dodatkowe 100 tys. Nic więc dziwnego, że wkrótce stał się jednym najpopularniejszych twórców skryptów do tych formatów telewizyjnych.

W końcówce lat 70’ Cannell założył swą własną firmę producencką, ale również zaczął pracę w ABC, z którego jednak szybko go zwolniono. Nie potrafił bowiem zapewnić stacji telewizyjnej hitu, z których był wcześniej znany, co sprawiło zresztą, że wielu ludzi z tej branży spekulowało czy przypadkiem dawny specjalista nie zatracił najważniejszej w tym fachu umiejętności dostarczania ludziom tego, co chcieli zobaczyć. W to nie wątpili jednak przedstawiciele NBC, w którym scenarzysta znalazł bezpieczną przystań, spotykając tam na swej drodze m.in. Franka Lupo i Brandona Tartikoffa, będącego wtedy prezydentem stacji. To właśnie z nimi Cannell zaczął pracę nad nową serią, będącą jego pierwszym projektem realizowanym dla nowego pracodawcy.

Parszywa czwórka

Drużyna A

Pomysł na serial o czwórce byłych wojskowych, ukrywających się przed ścigającym ich porucznikiem Roderickiem Deckerem, będąc oskarżonym o zbrodnie, których nie popełnili, wyszedł od samego Tartikoffa. Jego głównymi inspiracjami była rzecz jasna “Parszywa dwunastka”, “Siedmiu wspaniałych”, popularny w latach 70’ serial policyjny “Hill Street Blues”, ale o dziwo także “Mad Max” i serial “Mission Impossible”. Seria była od początku pomyślana jako mocno kreskówkowa, z toną wystrzeliwanych nabojów, ale właściwie bez rannych, już nie mówiąc o zabitych. Powodzenie całego przedsięwzięcia zależało rzecz jasna od tego czy scenarzystom uda się nakreślić interesujące widza relacje pomiędzy członkami tej ekipy, w której prym wiódł oczywiście Hannibal Smith.

Do tej roli początkowo był przymierzany James Coburn, który zresztą zagrał we wspomnianych już “Siedmiu wspaniałych”. Ostatecznie zdecydowano się jednak na George’a Pepparda, co było niezwykle ryzykownym ruchem. Aktor ten bowiem już w czasie swej największej świetności, która przypadła na premierę “Śniadania u Tiffany’ego” Blake’a Edwardsa, był znany z bardzo trudnego charakteru. Ten w późniejszych latach dawał o sobie znać coraz częściej i kosztował go m.in. rolę w “Dynastii” i to nie byle kogo, bo samego Blake’a Carringtona. Włodarze NBC przedstawili mu sprawę jasno: “Drużyna A” może być ostatnią produkcją, w jakiej otrzyma tak istotną rolę i jeśli nie będzie się właściwie zachowywał na planie, może zapomnieć o kontynuowaniu swojej kariery. Peppard jednak od początku czuł, że uczestnicy w przedsięwzięciu, które pokochają tłumy, nawet jeśli sam nie traktował swej roli poważnie, pozwalając sobie w niej na liczne błazenady, które jednak o dziwo dość dobrze komponowały się z postacią Hannibala.

Największe zastrzeżenia Peppard miał do drugiego największego gwiazdora serii, wcielającego się w postać BA Baracusa Mr. T, i to mimo tego, iż obaj mieli doświadczenia w wojsku; pierwszy z nich dorobił się bowiem rangi sierżanta, a z kolei jego kolega z planu służył w Military Police Corps. Powody awersji do niego były prozaiczne. Jak większość zawodowych aktorów, tak i odtwórca roli Hannibala, nie poważał swego kolegi, często wyglądającego w konkretnych scenach jak naturszczyk, a także drażniła go tak wielka popularność granego przez niego bohatera, która swoją drogą była zupełnie zrozumiała. W piątym sezonie zatrudniono Roberta Vaughna, wieloletniego przyjaciela Pepparda, mającego również pomóc nieco złagodzić rosnącą z dnia na dzień niechęć do kolegi z drużyny. Na planie dużo wcześniej doszło bowiem do tego, że obaj przestali się do siebie odzywać, Peppard tytułował Mr. T “tym gościem ze złotych łańcuchem”, a nieoficjalnym pośrednikiem pomiędzy obu panami został Dirk Benedict. 

Aktor, który początkowo miał w ogóle nie zagrać w tym serialu. Choć bowiem Stephen J. Cannell i Frank Lupo pisali tę rolę z myślą właśnie o nim, początkowo na zatrudnienie go nie godzili się przedstawiciele NBC. W pierwszym odcinku rolę Templetona Pecka, nieprzypadkowo zwanego “Buźką,” przejął szerzej dziś nieznany Tim Dunigan, dla którego był to zresztą dopiero drugi angaż w serii telewizyjnej, po sitcomie “Mr. Smith”. Jak pamiętają wszyscy fani serii nie wypadł w niej dobrze, do czego zresztą sam później się przyznawał, a największym zastrzeżeniem było to, że wyglądał po prostu zbyt młodo w roli wietnamskiego weterana. Na planie pojawił się więc Benedict, już wtedy znany choćby z serialu “Battlestar Galactica”, co zresztą znalazło swoje odniesienie w czołówce serialu, który niewątpliwie stworzył udaną kreację, nieco przypominającą Jamesa Bonda z dawnych części filmowej serii.

Oprócz wyraźnej niechęci do latania, wspomniany już wcześniej BA Baracus, znany był również z pogardy jaką żywił do czwartego członka słynnej drużyny, którym był rzecz jasna - grany przez Dwighta Schultza - “Howling Mad” Murdock, którego zespół zwykle musiał odbijać ze szpitala psychiatrycznego. Dynamika pomiędzy nim a BA zbudowana została zresztą na odwiecznym zestawieniu “mięśniaka” z “mózgowcem”. Murdock bowiem nie tylko potrafił pilotować samolot, ale również płynnie mówić w kilku językach, nawet tak trudnym jak mandaryński, jak również czytać kod Morse’a. Był również obdarzony fotograficzną pamięcią. Obecność tego bohatera w skryptach kolejnych odcinków serialu nie podobała się przedstawicielom NBC, którzy uważali, że czyni ona serię aż nazbyt groteskową. Wszystkie początkowe seanse testowe potwierdziły jednak, że Murdock podoba się widowni, więc po prostu musiał zostać. Sam aktor po latach wspominał że po przedstawieniu się Peppardowi ten odparł: “Świetnie. Nazywam się George Peppard i nie jestem miłym człowiekiem”. Akurat ich współpraca układała się  jednak dość dobrze.

W tej ostatniej, tak manocentrycznej - jak określił ją sam Dirk Benedict - produkcji telewizyjnej zagrało również kilka aktorek. Najdłużej, bo w aż 24 odcinkach, wystąpiła Melinda Culea, w kontekście której również wiele mówiło się o konflikcie z Peppardem. Wydaje się jednak, że powód jej odejścia z serialu był inny. Culea liczyła na więcej kwestii, jak również mocniejszego zaangażowania w sceny walki, czego ostatecznie nie uzyskała. Z kolei grająca Tawnię Baker, Marla Heasley powiedziała, że w rozmowie z nią sam George Peppard wyznał, iż główna obsada nie uważała, by w serialu w ogóle potrzebna była postać kobieca. W produkcji miała również zagrać popularna w tym czasie Tia Carrere, ale nie pozwoliły jej w tym inne obowiązki. 

Bring back the A Team!

The A team reunion

Już pierwszy odcinek serialu, wyświetlony tuż po Super Bowl w 1983 roku, cieszył się ogromną popularnością, a kolejne sezony również przyciągały przed telewizory miliony widzów w Stanach Zjednoczonych. Produkcji w kolejnych latach zdarzały się oczywiście lekkie wahania w statystykach, ale seria długo ustępowała pod względem popularności tylko takim tytułom jak “Dynastia”, “Bill Cosby Show” czy “Simon & Simon”, co nie może dziwić. Była ona przeznaczona dla widza w dowolnym wieku, bo choć z kilogramów łusek po wystrzeliwanych w każdym odcinku naboi dałoby się pewnie usypać sporej wielkości górkę, jedyną osobą, która zginęła od broni palnej był - grany przez Jacka Ginga - generał Harlan “Bull” Fulbright.

Serial był popularny nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Do Polski dotarł dopiero w latach 90’, po raz pierwszy pojawiając się na Polsacie. Wcześniej był jednak uwielbiany choćby w Holandii, dokąd zresztą już w 1984 roku poleciała niemal cała główna obsada “Drużyny A”. Za wyjątkiem George’a Pepparda, który  - według słów Benedicta - mimo otrzymania zaproszenia jako pierwszy ostatecznie z niej zrezygnował, gdy dowiedział się, że dostali je również inni członkowie jego grupy. Frekwencja na spotkaniu z gwiazdami produkcji była ponoć tak duża, że aktorzy musieli szybko opuścić zgromadzenie, za co w opublikowanym później filmie przepraszał fanów Dwight Schultz. 

O ogromnej popularności serialu w Wielkiej Brytanii świadczy z kolei choćby inicjatywa podjęta przez Justina Lee Collinsa, dziennikarza Channel 4, który postanowił doprowadzić do ponownego spotkania wielu aktorów, którzy w nim zagrali. Udało się to ostatecznie w godzinnym dokumencie “Bring Back The-A Team”, gdzie można zobaczyć wywiady z Dwightem Schultzem, Dirkiem Benedictem, Marlą Heasley, Jackiem Gingiem, Stephenem J. Cannellem, a nawet Mr. T, który okazał się aktorem najtrudniejszym do namierzenia, ostatecznie jednak udzielił autorowi bardzo ciekawego wywiadu. 

Jeszcze w 2003 roku w dużej sondzie dla Yahoo większość ankietowanych wybrała właśnie “Drużynę A” jako produkcję, której przydałby się współczesny remake. Niemal dwie dekady później takowy jest już na szczęście wyjątkowo mało prawdopodobny. Filmowa wersja serii, w reżyserii Joe Carnahana z 2010 roku, co prawda zdołała zwrócić koszty, ale też nie okazała się tak wielkim sukcesem w box office jak wielu się zapewne spodziewało, będąc już jednocześnie tworem innym niż sam serial. Odwołująca się do tkwiącego w niemal każdym mężczyźnie małego chłopca, dlatego też - według słów samego Benedicta - kochana również przez matki - seria była postrzegana jako naiwna już w trakcie realizacji. Sam Cannell wspominał, że niepokazywanie na ekranie śmierci bohaterów stało się wśród twórców formułą wykorzystywaną w najbardziej absurdalny sposób, nieustannie sprawdzający to jak wiele jest w stanie wytrzymać widownia, która dziś jest już dużo bardziej wymagająca, zwłaszcza jeśli chodzi o produkcje streamingowe. 

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper