Pingwin (2024) – opinia o pierwszym odcinku serialu [max]. Oz knuje i kombinuje

Pingwin (2024) – recenzja, opinia o pierwszym odcinku serialu [max]. Oz knuje i kombinuje

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 21:00

Po tym, jak w filmie Matta Reevesa z 2022 roku kawał Gotham zostało zniszczone, a w przestępczym świecie pojawiła się pragnąca wypełnienia próżnia, zaradny Oswald „Pingwin” Cobb kręci się po mieście, starając się wygryźć sobie lepsze miejsce przy stole, większy kawałek metaforycznego tortu.

Nie wypada może, żeby aż tak otwarcie marudzić na opinię innego portalu na dany temat, więc powstrzymam się od pisania, o który dokładnie chodzi, ale to dla mnie niesamowite, że ich zdaniem  wczorajsze „To zawsze Agata” jest świetnym serialem, wartym ósemki w dziesięciopunktowej skali, podczas gdy dzisiejszy „Pingwin” to tylko nijaki średniak na 5/10. Gusta są różne, wiadomo, więc nie bronię im pisać, że ten pierwszy serial jest bardzo dobry, ale niech w takim razie nie udają, że „Pingwinowi” czegoś brakuje, kiedy już od pierwszego odcinka dostajemy ciekawe zawiązanie intrygi, świetne kreacje aktorskie, z samym tylko Colinem Farrellem zjadającym na śniadanie konkurencję (a ma gdzie ich zmieścić w tym fat suicie), dobre zdjęcia, klimatyczną muzykę i obietnicę dobrze poprowadzonego serialu gangsterskiego. Ja jestem kupiony.

Dalsza część tekstu pod wideo

Obiło mi się o uszy, że część nieprzekonanych do projektu Lauren LeFranc zarzuca mu, że jest zbyt generyczny, że to po prostu kolejny serial gangsterski i tak naprawdę można by wyciąć z niego nawiązania do DC i wciąż działałby tak samo. Nie wiem, w moich uszach brzmi to jak „realistyczne podejście do tematu”, a więc coś dobrego. Gacek od dawna ma szczegółowo opisany półświatek, więc przeniesienie go na grunt serialu nie jest żadnym problemem. Fani komiksów mają znajomych złoli i – być może – jakiś gościnny występ samego Człowieka Nietoperza, a cała reszta po prostu intrygująco zapowiadającą się historię. Podejrzewam, że gdyby przebierańcy w kostiumach porywali burmistrzów i realizowali jakieś kompletnie odjechane, wymagające dużo dobrej woli od widza, plany skoków, nie byłby to aż tak dobry produkt. Poza tym – mieliśmy już „Gotham”. Na co komu drugi taki sam serial?

Pingwin (2024) – recenzja, opinia o pierwszym odcinku serialu [max]. Małymi kroczkami po tron

Vic

Zalążkiem fabuły, która zapewne będzie ciągnęła się do samego końca sezonu, jest bardzo krótka relacja Cobba (Colin Farrell) z synem zmarłego niedawno Carmine'a Falcone, niejakim Alberto (Michael Zegen). Chłopak lubi wypić i zapuścić sobie kropelkę do oka – narkotyk, którym bawili się obywatele Gotham w filmie – czyli, mówiąc krótko, nie najlepszy wybór na nowego bossa całego podziemia. Sprawy między nim, a Ozem szybko przybierają jednak nieciekawy obrót, co z jednej strony jest szansą dla naszego tytułowego bohatera, z drugiej problemem, chodzącym po tym świecie pod postacią siostry Alberto, do niedawna przebywającej w Arkham Sofii (Cristin Milioti). Oz nie jest jednak aż tak głupi, na jakiego wygląda. Rozpoczyna się gra, stawką w której jest władza nad całym Gotham – przynajmniej na tyle, na ile pozwoli na to Batman.

Farrell jak zawsze jest absolutnie bezbłędny, bez reszty zatracając się w roli. Jego Cobb jest z grubsza taki sam, jak w filmie – co ma sens, biorąc pod uwagę, że rzecz dzieje się tuż po nim. Nie brakuje mu specyficznego poczucia humoru, często mierzy sytuację bacznym wzrokiem, choć zapominając przy tym o zamknięciu ust, co nadaje mu lekko głupkowaty wygląd, z którego, do spółki z jego pokiereszowaną twarzą, lubią drwić sobie stojący nad nim gangsterzy. Wbrew pozorom, nie jest on jednak wcale głupi, często planując na kilka kroków do przodu. Jego problemem, co widzimy wyraźnie na początku pierwszego odcinka, jest natomiast temperament. Ten brak cierpliwości może go zgubić, choć moim zdaniem będzie to po prostu dobra, wiarygodna podkładka pod kolejne fabularne zawijasy serialu, bo z tego, co zobaczyliśmy w pierwszym odcinku, na razie Oz robi resztę Gotham tak, jak mu się podoba.

Pingwin (2024) – recenzja, opinia o pierwszym odcinku serialu [max]. Ciekawi bohaterowie, ale trochę płascy wrogowie

Sofia i Cobb

Głównym, przynajmniej na razie, partnerem naszego bohatera jest młodzian, niejaki Vic Aguilar (Rhenzy Feliz). Ich znajomość zaczyna się dosyć wyboiście, lecz szybko ewoluuje w coś na wzór porozumienia. Oz widzi w młodym świeżą glinę, którą mógłby uformować wedle własnego uznania i, być może przede wszystkim, kogoś, kto mógłby go podziwiać, komu finalnie mogłoby na nim nawet i zależeć. Ponieważ Oz to nie tylko śmieszkujący, brzydki gangster, kiwający się jak pingwin w trakcie marszu. To również tragiczna, pełna emocji postać z głęboko zakorzenionymi traumami, pragnieniami i uczuciami. Mimo że złol, to jednak bardzo łatwo jest z nim sympatyzować.

Po przeciwnej stronie barykady mamy wspomnianą już Milioti, która ze swoim wiecznym wytrzeszczem i trzymanymi na wodzy emocjami naprawdę kojarzyła mi się z Aubrey Plazą z wczorajszego serialu (czyli coś tam wspólnego jednak mają!) oraz siedzącego obecnie w kiciu Salvatore Maroniego (Clancy Brown), który mimo obecnej pozycji, wcale nie jest nic nieznaczącym pionkiem, a wciąż niebezpieczną figurą na przestępczej szachownicy Gotham. Nie mogę powiedzieć, aby któreś z nich zrobiło na mnie na razie jakieś większe wrażenie – wydają się być trochę jednotonowi i generyczni – ale to dopiero pierwszy odcinek, więc wiele jeszcze może się w tej materii zmienić. Niby już sami Oz i Vic wystarczą, aby widz dobrze się bawił, ale mam nadzieję, że ich wrogowie okażą się jeszcze być czymś więcej, niż antagonistami złymi, bo są źli i lubią być źli i niebezpieczni. Byłoby to trochę za mało. Potrzebny jest jeszcze jakiś element windujący sposób przedstawienia tej mafii i ich relację z głównym bohaterem, żeby nie okazało się, że to „tylko” kolejny, sprawnie zrealizowany serial gangsterski i nic więcej.

„Pingwin” wnosi ze sobą spory kredyt zaufania, zaciągnięty u widzów po „Batmanie”. Od początku wiemy, jak intrygującą kreację stworzył Colin Farrell, w pierwszych minutach przygrywa motyw przewodni filmu Matta Reevesa, a nocne zdjęcia nie ustępują tym z filmu. Już po pierwszym odcinku widać, że scenarzyści szykują nam grę zdrad i podstępów, w której nasi „bohaterowie” praktycznie zawsze będą znajdować się o krok od śmierci. Moim zdaniem było to absolutnie świetne otwarcie, sprawnie ustawiające pionki na szachownicy i przygotowujące wątki na resztę sezonu. A wam, jak podobał się pierwszy odcinek „Pingwina”? Lepszy, niż „Batman”?

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper