Grand Theft Auto: San Andreas

Najlepsze GTA w historii? Wybór może być tylko jeden

Igor Chrzanowski | Wczoraj, 15:45

Deweloperzy z całego świata prześcigają się w tym jak mogliby zachwycić graczy swoimi kolejnymi przygodami, stawiając sobie za wzór markę Grand Theft Auto, której to każda kolejna odsłona od czasów GTA 3, była iście rewolucyjna. 

Grand Theft Auto 3 było tym, czym mógł być Driver 2, GTA Vice City rozwinęło tę ideę i wprowadziło ją na jeszcze wyższy poziom, a wydane w 2004 roku Grand Theft Auto: San Andreas, było najbardziej imponującą grą z otwartym światem, aż do czasów Grand Theft Auto IV. Dalszą historię marki oczywiście już znacie. Ale mimo wszystkiego tego, co osiągnęło Grand Theft Auto V, moim ulubionym GTA ze wszystkich, jest przygoda CJ-a.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie była to moja pierwsza styczność z cyklem GTA, nie była też i ostatnia, aczkolwiek to jest jeden z tych tytułów, do których aż chce się wracać, by znów zanurzyć się w tym magicznym świecie. Jestem świadom, że wiele osób się z tym nie zgodzi, że zaraz będzie bitka lata 80 vs 90, ale no cóż, GTA: Vice City zdecydowanie nie jest najlepszą odsłoną trylogii z czasów PS2.

Rewolucja na wielką skalę

Po naprawdę udanych GTA 3 i GTA: Vice City, to co osiągnęło San Andreas było niemalże generacyjnym skokiem jakościowym. Już nawet jako ten dziewięcioletni szczyl wiedziałem, że różnice pomiędzy tym co oferowały dwie poprzednie odsłony serii, a to co zaprezentowało nowe ówcześnie GTA w swoich kilku pierwszych misjach, było czymś nie do podrobienia i nie do doścignięcia. 

Chyba każdy, kto w owym czasie miał okazję tego doświadczyć, przez długi czas nie mógł zbierać szczeny z podłogi. I nie chodzi tu o jakąś lepszą grafikę, bo ta się jakoś za bardzo nie zmieniła, ale chodziło o te wszystkie nowe możliwości. Jazda na rowerze, możliwość kupowania dowolnego ubrania jakiego tylko chcemy, zmiana fryzury, odwiedzanie restauracji, chodzenie na randki, siłownia, obstawianie wyścigów konnych, włamywanie się, rekrutacja ziomków na misje, a nawet wojny gangów o dzielnice. A to dopiero pierwsze 3-4 godzinki zabawy. Ilość nowości była absolutnie przytłaczająca, aczkolwiek w taki pozytywny sposób. Dla kogoś, kto musiał w poprzednim GTA ubierać się w tylko gotowe zestawy ciuchów, czy też mógł co najwyżej kupić sobie dodatkowy dom, którego się nawet nie da zwiedzać, była to prawdziwa magia.

Dla mnie osobiście było to przeżycie godne chwycenia za pada nowej next-genowej konsoli. A im dalej pchaliśmy fabułę do przodu, tym więcej się dowiadywaliśmy. To już nie tylko jedno miasto z dzielnicami, a 3 wielkie (jak na tamte czasy) metropolie wraz z okolicznymi wsiami, bezdrożami, górami, tajemnicami czy rzekami. Ah, no i CJ umiał już pływać i nurkować - szok, to mało powiedziane. 

Klimat, klimat, klimat!

Wiele osób będzie zapewne mówić, że Vice City lepsze, bo miało chociaż jakiś "klimat". No i nie przeczę, bo rzeczywiście klimacik w Vice City i późniejszym Vice City Stories był świetny, aczkolwiek ja osobiście jestem bardziej takim miłośnikiem "czarnych" klimatów i takiejże muzyki. Niesamowitą robotę robiła tutaj historia - wszyscy aktorzy świetnie odegrali swoje role, a udział (podobno) prawdziwych gangsterów w produkcji gry sprawił, że można było się naprawdę tutaj wczuć w ten przedstawiony świat.

Doskonale dobrana ścieżka dźwiękowa jak zwykle dodawała nam jeszcze fajniejszych doznań. Radio Los Santos, K-Rose, Playback FM, czy nawet Bounce FM sprawiały, że jazda autem tradycyjnie była niesamowicie przyjemna. GTA: San Andreas miało mnóstwo takich małych rzeczy, które całościowo budowały ten świat w cudowny sposób. Wieśniacy zachowywali się jak typowi miłośnicy Country z filmów, O.G. Loc potrafił bawić swoją niezdarnością, konieczność odbijania dzielnic dawała poczucie rosnącej siły i władzy gracza, a takie drobnostki jak tagowanie miasta, czy wkroczenie w niewłaściwą ulicę o złej porze dnia, zapewniały sporo wiarygodności. 

Ciężko jest to ująć słowami, ale jeśli ceniliście sobie taki "gangsta vibe", była to gra wręcz stworzona dla was. Co prawda miała swoje bolączki i problemy - durne AI towarzyszy, okazjonalne błędy w misjach, czy niekiedy frustrujące przymusowe szkolenia, ale takie wpadki ma i będzie miało każde GTA. Ah, no i nie zapominajmy o licznych dodatkowych systemach a'la RPG, które wtedy były prawdziwą nowinką i jako coś świeżego potrafiły zaangażować nas w rozwój CJ-a bez reszty. Kto z nas nie chodził na siłownię, żeby podbić trochę statystyki? Nawet te 2 dekady później, ciężko znaleźć drugą taką grę jak San Andreas i mimo iż momentami Saints Row bywało blisko tego klimatu, w końcu poszło w zupełnie innym, niezbyt rozsądnym kierunku. Jak często wracacie do starszych odsłon GTA?

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Grand Theft Auto: San Andreas.

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper