Zostaliśmy kowbojami w Yellowstone Dutton Ranch. SkyShowtime przygotowuje się do premiery sezonu 5.2
Ponoć już połowa wszystkich użytkowników SkyShowtime obejrzała "Yellowstone", wielką, rodzinną epopeję o ranczu Duttonów, której korzenie sięgają tak głęboko, że doczekała się nie jednego, a dwóch prequeli. Platforma Monty'ego Sarhana szykuje się powoli do premiery drugiej połowy piątego sezonu i z tej okazji zaprosili nas oraz przedstawicieli kilku innych redakcji na specjalny obóz szkoleniowy, który z jednej strony miał nastroić nas na powrót do Montany, z drugiej był idealną okazją do pochwalenia się kilkoma nowymi produkcjami, zmierzającymi w najbliższych miesiącach na streaming.
Czym taki "cowboy camp" w ogóle jest? Jego idea polega na pokazaniu ludziom, jak żyje się na ranczu, jak się na nim pracuje, z jakimi problemami trzeba się mierzyć. "Nie ćwiczę ról z aktorami. Nie mam jak wytłumaczyć im, jak wygląda takie życie. Muszą sami się przekonać. Po prostu jedziemy tam i biorą się do roboty", mówi twórca serialu, Tyler Sheridan. Nawet udawanie kowboja wiąże się z pracą z żywymi zwierzętami, a 400 kilogramów końskich mięśni potrafi zrobić wrażenie, więc zakosztowanie przez jakiś czas życia na prerii pozwala aktorom oswoić się ze zwierzętami, wypaść bardziej naturalnie przed kamerą. "Im lepiej nauczę ich jeździć, tym lepiej rozumieją, kogo grają. Ich sceny wypadają wtedy bardziej autentycznie i realistycznie", kwituje showrunner. Oczywiście nasz warszawski cowboy camp to była tylko zabawa. Pół dnia, praktycznie bez brudzenia sobie rąk. Ale i tak doświadczenie to pozwoliło nam bardziej docenić pracę aktorów i całej ekipy tworzącej "Yellowstone".
Drugiego października, niewyspani i rozziewani, stawiliśmy się z Rogerem pod warszawską patelnią, gdzie zdecydowanie zbyt wyspani i pełni entuzjazmu, jak na tę godzinę przedstawiciele SkyShowtime wepchnęli nas do podstawionych busów, które zawiozły nas na ranczo ranczo Duttonów. Oczywiście nie to prawdziwe (to dopiero byłoby coś!), a na ten jeden dzień specjalnie przyozdobioną Stajnię Largo w podwarszawskiej miejscowości Łoś. Na miejscu, ciastami i absolutnie niezbędną kawą przywitała nas prowadząca event Odetta Moro, roztaczając przed nami wizję treningu rzucania lassem, jeździectwa i zaklinania koni pod okiem profesjonalnych, wygrywających międzynarodowe konkursy kowbojów. Zanim miało to jednak nastąpić, pokazano nam (jako pierwszym na świecie!) jak tego typu obóz wygląda "na poważnie", czyli jak do powrotu w siodło przygotowywali się występujący w serialu aktorzy, oraz zwiastuny dwóch zupełnych nowości.
Garść nowości od streamingowego giganta
Pierwszą z nich jest nowy projekt twórcy "Yellowstone", Tylera Sheridana. "Landman" opowie historię Tommy'ego Morrisa (Billy Bob Thornton), specjalisty od kryzysów w branży naftowej, który próbować będzie wysterować swoją firmę na szczyt podczas boomu naftowego. Nie będzie to jednak łatwe, bo tam gdzie znaleźć można wielkie pieniądze, niechybnie trafi się również na bezwzględnych ludzi, dla których są one warte więcej, niż cokolwiek innego. Szykuje się kolejny, pełen emocji, rodzinnych relacji, zdrad i śmierci hicior. W pozostałych rolach między innymi Jon Hamm, Ali Larter i Demi Moore. Po obejrzeniu zwiastuna przyznam, że jaram się nie gorzej, niż te ich szyby naftowe.
Drugim projektem, o którym usłyszeliśmy tego dnia był "Dzień Szakala", nowa ekranizacja ikonicznej powieści Fredericka Forsytha, którą ludzie w moim wieku mogą kojarzyć z filmu "Szakal" z Bruce'em Willisem z 1997 roku, a jeszcze starsze pierniki i fani kinematografii z klasyka z 1973 z Edwardem Foxem w roli głównej. Ten pierwszy film nie został odebrany przez krytykę zbyt ciepło i nie miał zbyt wiele wspólnego z oryginałem, będąc zasadniczo po prostu kolejnym akcyjniakiem z Willisem w roli głównej (choć, nie powiem, bardzo go lubiłem, kiedy byłem mały). Nie dziwota więc, że ludzie odpowiedzialni za serial woleli wzorować się na pierwszej adaptacji - i to łącznie z detalami, takimi jak ubiór głównego bohatera, tym razem granego przez Eddie'ego Redmayne'a. Jeśli masz w głowie postać w wersji Willisa, to brzmieć to jak dziwny wybór, ale tak naprawdę zdecydowanie bliżej mu do oryginału i interpretacji Foxa, niż Johnowi McClainowi. No i Redmayne to po prostu bardzo dobry aktor, więc może z tego wyjść kawałek naprawdę dobrej telewizji. Trzeba będzie sprawdzić.
Po tych kilku minutach "pracy" zaczęła się główna część dnia. Założyliśmy kompletnie niedorzeczne buty, dżinsowe koszule i kapelusze, po czym ruszyliśmy zdobywać dziki zachód. Najpierw Roger prawie przywalił mi w twarz lassem - a musisz wiedzieć, że nie jest to taki tam sobie zwykły sznurek, a ciasno pleciona lina, która swoją sztywnością przypomina plastik czy inne sztuczne tworzywo, więc dostać czymś takim to absolutnie nic przyjemnego. Ja, jako mańkut, dostałem bardziej elastyczne (ale wciąż praworęczne) lasso, więc lekko nie było, ale po chwili praktyki idzie już wykonać rzut tak, żeby wstydu nie było, choć do Arthura Morgana i Johna Marstona - albo kilkuletnich dzieci z Montany, które podobno dla jaj łapią się wzajemnie na lasso już w wieku pięciu czy sześciu lat - wciąż sporo brakuje.
Piękne okoliczności przyrody aż prosiły się o wczucie się w kowbojski klimat
Później ruszyliśmy zmierzyć się z jazdą konno, a jako że obaj z naczelnym ostatni raz w siodle siedzieliśmy jako berbecie, a ogier pod naszymi dupskami należał do szlachetnej rasy kucyków, mieszkajacych sobie bezstresowo w warszawskim zoo, obaj czuliśmy zdrową dawkę stresu. Mój ogier nazywaj się Monty i choć nie był to największy koń, jakiego w życiu widziałem (phrasing!), i tak podstawiono mi stopień, żeby łatwiej zadrzeć nogę na strzemię. Udało się wsiąść na siodło bez spadania z drugiej strony, ale natychmiast zakiełkowała mi w głowie pewna złośliwa myśl - skoro ja, przy moich 180cm, musiałem dostać podest, to jakim cudem na swoją kobyłę wdrapał się Roger?! Zero "heightismu", ale cholernie jest mi przykro, że nie widziałem jak sadowi się w siodle. Część treningową zakończyliśmy zaklinaniem koni. To znaczy ja zakończyłem, bo większość naszej grupy miała już dosyć wrażeń i zaczęli patrzeć na czarną klacz w zagrodzie bardziej jak na potencjalny obiad, niż zwierzę, nad którym można spróbować zapanować. Niby nie z takiego mięsa już się kebaby i chińczyka jadło, ale miałem w sobie jeszcze na tyle dużo energii, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście rozpierdzielenie się na szeroko, z wypiętą klatą, jakbym woził się na dzielnicy, wystarczy, żeby takiego konia zatrzymać i czy rzeczywiście udawanie, że ma się wielkie szpony sprawi, że zacznie on szybciej biec (potwierdzam i potwierdzam). Po tym jednak i ja miałem już dosyć wrażeń.
Na szczęście, na koniec dnia, SkyShowtime przewidziało jeszcze nakarmienie nas klasycznym, amerykańskim barbecue, przygotowanym przez utytułowanego mistrza barbecue z Polski. Dobra, sezonowana wołowina, żeberka wieprzowe i wołowe, szarpanina, kiełbasa, długo pieczony mostek wołowy i - moim zdaniem najciekawsze - mięso z bizona, marynowane w aromatycznym imbirze i ziołach. Niby po prostu krowa, ale w połączeniu z tymi przyprawami zrobiła mi niesamowitą robotę. No i mogę odhaczyć kolejne, rzadko spotykane mięso na swojej liście rzeczy do spróbowania (a mam już za sobą choćby krokodyla i gołębia). Roger jednak bardziej, niż mięsem interesował się zestawem butelek wypełnionych bursztynowym płynem, stojących za panem barmanem. Pełni entuzjazmu ruszyliśmy próbować amerykańskich burbonów, po to tylko, aby dowiedzieć się, że to tylko herbata, czy inna kranówa z barwnikiem. Dawno nie byłem aż tak zawiedziony. Jakoś jednak pocieszaliśmy się paroma Coronami, całkiem nieźle pasującymi do wybitnie mięsnego obiadu. Później jeszcze tylko krótki pokaz sztuczek kowbojskich w wykonaniu profesjonalistów i trzeba było zbierać się z powrotem do Warszawy. Zakwasy w udach mam do tej pory, ale nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej na Dutton Ranch i, zgodnie z planem SkyShowtime, nie mogę już doczekać się kolejnych odcinków serialu.
Premiera drugiej połowy piątego sezonu już 14. listopada.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych