Graliśmy w Life is Strange: Double Exposure przed premierą. Podwójna przystawka
Life is Strange: Double Exposure to powrót do korzeni serii, która ma już 9 lat. Wbrew pozorom to sporo czasu i publika, do której była kierowana pierwsza część stworzona przez Dontnod Entertainment, zdążyła wejść w dorosłe życie i warto się przyjrzeć temu, jak sobie radzi.
Square Enix próbuje wrócić do epizodycznej formy, dlatego aktualnie dostępne są dwa początkowe rozdziały, a wszystkich jest pięć. Dostęp do nich mają posiadacze edycji Ultimate, influencerzy i media. Z tego powodu niniejszy tekst nie jest pełną recenzją, a bardziej pierwszymi wrażeniami, które są pozbawione jakichkolwiek spoilerów.
Życie nie zawsze jest kolorowe
Minęły 3 lata, a Deck Nine Games serwuje nam kolejną część Life is Strange. Patrząc na to, jak często do tej pory wychodziły nowe gry z tej serii, nie powinno być to zaskoczenie. Pewną niespodzianką jest natomiast fakt, że to druga odsłona z rzędu od amerykańskiego studia.
Różnica polega na tym, że True Colors skupiało się na nowo wykreowanej postaci, a Life is Strange: Double Exposure sięga po dobrze znaną nam protagonistkę i próbuje opowiedzieć jej dalsze losy. Nie jest to łatwe zadanie, lecz w 2017 roku firma miała pewnego rodzaju przetarcie, gdy stworzyła prequel Behind the Storm, a ten z czasem otrzymał dodatek pozwalający się ponownie wcielić w Max Caulfield. Jednakże bohaterka jest widocznie starsza i początkowo trudno ją rozpoznać, ale po usłyszeniu głosu powracającej do roli Hannah Telle mamy pewność, z kim mamy do czynienia.
Oczywiście fakt, iż protagonistka nie jest już nastolatką, wpływa na to, jak została napisana. To bohaterka, która przeżyła traumę, a mimo to próbuje wieść normalne życie. Z tego, co doświadczyła w Arcadia Bay, stara się wyciągnąć lekcję, choć nadal można znaleźć w niej znajome cechy i mieć wrażenie, że aż tak bardzo się nie zmieniła. Jednak twórcy starają się nam pokazać, że to, co przeszła, nie było bez znaczenia. Dlatego pierwsze kilkanaście minut skupia się na ukazaniu jej obecnej codzienności czy jak radzi sobie w relacjach z innymi.
Również w tym czasie scenarzyści często nawiązują do dawnych wydarzeń i pokazują, co było dalej. Chociaż nie jest to wepchnięty na siłę fan service, z tego powodu mija chwila, zanim w prezentowanej fabule poczujemy stawkę. Gdy owo napięcie już się pojawia, a my zdążymy poznać nowe postacie i wyrobić sobie na ich temat pierwsze zdanie to... zawartość, która wystarcza na 4-5 godzin się kończy. Całkiem sporo jak na wstęp, który miał nam ułatwić ponowne wejście w klimat, wykreowany świat oraz ramy rozgrywki.
Dwie strony medalu
U podstaw Life is Strange: Double Exposure to gra przygodowa, w której szukamy poszlak, prowadzimy rozmowy, podejmujemy decyzje oraz wyświadczamy przysługi czy rozwiązujemy środowiskowe zagadki.
Z tą ostatnią czynnością, powiązana jest główna mechanika podróżowania między wymiarami. Jeden to świat, w którym doszło do tragicznej śmierci Safi, czyli nowej przyjaciółki Max, a drugi to alternatywna, „żywa” rzeczywistość, która ma wpływ na tę „kanoniczną ”. Jeśli graliście na przykład w polskie The Medium lub Alana Wake'a 2, będziecie w stanie wyobrazić sobie, jak ten system działa.
Mianowicie, gdy zostaje postawiony przed Max problem do rozwiązania pokroju znalezienia jakiegoś przedmiotu, dziewczyna będzie musiała przenieść się do równoległego wymiaru. Co ważne, może to zrobić tylko w konkretnie wyznaczonych miejscach.
Jednak to nie wszystko, ponieważ twórcy dodali możliwość „podpatrywania” drugiego świata, co jest już dostępne w każdej chwili, ale tylko przez określony czas. Jednakże dzięki temu możemy np. podsłuchać rozmowy, które niekiedy zawierają przydatne informacje. Aczkolwiek wydaje mi się, że w dłuższej perspektywie, nie będzie to aż tak przydatna funkcja, jak przechodzenie między wymiarami, bo dopóki gra nie wymusza jej użycia, łatwo zapomnieć o jej istnieniu.
Warto nadmienić, że deweloperzy przygotowali sporo opcji pozwalających dostosować rozgrywkę do naszych potrzeb. Można np. pominąć sekwencje bardziej wymagających manualnie czynności, wypuścić sygnał dźwiękowy, który wskaże interaktywne obiekty w okolicy czy usunąć ograniczenie czasu na podjęcie decyzji. Chociaż mi osobiście nie ułatwiły one rozgrywki na tyle, bym miał wrażenie, że włączyłem sobie tzw. tryb dziennikarski, tylko nadal musiałem mieć oczy szeroko otwarte, by znaleźć cel zadania, to nie mam wątpliwości, że da on spore pole manewru szerokiemu gronu odbiorców.
Uczta dla oczu i ducha
Mimo iż pełna wersja nie jest jeszcze dostępna, nietrudno nie zauważyć, że oprawa wizualna prezentuje się naprawdę dobrze. Co prawda, nie jest ona fotorealistyczna, ale jest na czym zawiesić oko. I nie mam tu na myśli jedynie okolicznych widoków czy tego, jak wykonane są poszczególnie obiekty pokroju butelek czy kubka na stole, ale głównie chodzi mi o animację postaci i ich mimikę. W porównaniu z pierwszą częścią to naprawdę mamy do czynienia z prawdziwymi postaciami, a nie teatralnymi kukiełkami.
Aktualnie ubolewam jedynie nad tym, że grając w Life is Strange: Double Exposure na PlayStation 5, miałem wrażenie, jakbym grał co najmniej na konsoli poprzedniej generacji. Mianowicie, przy wejściu do każdej większej lokacji albo zmianie mapy w cutscence ekran na krótką chwilę najpierw pojawia się animacja otwarcia drzwi, następnie ekran robi się czarny, a potem na kilka sekund pojawia się ikona informująca o doczytywaniu gry.
Co gorsze, nawet jak już rozgrywka przejdzie w scenkę, nie zawsze jest to płynne, tylko widać ewidentne, choć niezwykle krótkie cięcie. Oczywiście doceniam, że produkcja nie ładuje się już minutę czy dwie, ale skoro jest już wypuszczana na współczesne sprzęty, to stosowanie takiej metody nie wypada.
Czy Life is Strange: Double Exposure to żerowanie na nostalgii?
Nie jest tajemnicą, że Square Enix jest świadom tego, że Max Caulfield wciąż ma wielu fanów, którzy chętnie zobaczą, co u starej znajomej, więc próbuje wykorzystać sentyment i na nim zarobić. Dlatego sposób dystrybucji zawartości wywołał u graczy niezbyt pozytywne uczucia i trudno się temu dziwić.
Myślę jednak, że deweloperzy wyszli z tego obronną ręką, bo poza jednym solidnym cliffhangerem, te pierwsze dwa rozdziały nie mają zbyt wielu elementów, których ujawnienie w Sieci zrujnowałoby całkowicie innym doświadczenie. Twórcy zadbali o to, aby były one jedynie przystawką przed daniem głównym, które każda zainteresowana osoba będzie konsumować już 29 października. Dlatego uważam, że nie ma co się spieszyć i lepiej poczekać na premierę całości, która może zapewnić kilka przyjemnych wieczorów.
Podsumowując, Life is Strange: Double Exposure zapowiada się na solidną interaktywną przygodę, nieopracowaną wyłącznie dla celów zarobkowych i uchwycenia mody na nostalgię, tylko starającą się dołożyć solidną cegłę do istniejących od lat fundamentów.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych