Diuna: Proroctwo (2024) - recenzja, opinia o 1. odcinku serialu [max]. Bardziej przyziemna strona tego świata
Zakon Bene Gesserit przez tysiące lat sterował zakulisowo losami świata, aby poprzez delikatne łączenie w pary odpowiednich jednostek, "wyhodować" doskonałego mężczyznę - zdolnego do przejścia przez rytuał tworzący Wielebne Matki. Kulminację tego planu oglądamy w filmach Denisa Villeneuve. Nowy serial platformy max natomiast pokazuje jego początki i to właśnie na wczesnych latach tej misji skupia się fabuła "Proroctwa".
Już po tym jednym odcinku jestem więcej niż pewien, że cała masa internetowych krzykaczy skreśli dzisiejszy serial zanim dobrze obejrzy choćby z jeden odcinek, bo głównymi bohaterkami są komicznie silne postacie kobiece, zakulisowo sterujące losami całego świata. I do tego potrafią się bić?! To już za wiele. Nieistotny będzie fakt, że tak właśnie wygląda i działa herbertowski zakon Bene Gesserit - dopóki są jedynie pobocznymi postaciami w historii Paula Atrydy, mogą sobie istnieć, ale pokazanie ich "od kuchni" to już za wiele. Skąd wiem? Zapytałem Google'a co o tym sądzi i pierwsze jaskółki widoczne są już teraz, mimo że do premiery jeszcze kilka dni...
Czy w takim razie uważam, że nowa propozycja max jest prequelem wybitnym, świetnym albo chociaż udanym? Cóż, odpowiedź nie jest taka prosta, choć akurat fakt, że Bene Gesserit są praktycznie doskonałe we wszystkim, za co się zajmują, a mimo to ktoś skutecznie przeszkadza im w doprowadzeniu ich długofalowego planu do skutku, uważam za w pełni wciągający element fabuły i nie mogę się doczekać, aż zobaczę jak zostanie on rozwinięty!
Diuna: Proroctwo (2024) - recenzja, opinia o 1. odcinku serialu [max]. Początki spisku
Główną bohaterką, choć w sumie lepiej pasowałoby określenie "najbardziej główną bohaterką" serialu jest Valya Harkonnen (Emily Watson), jedna z najbardziej ambitnych sióstr zakonu w historii, wzgardzona członkini rodu Harkonnenów, czująca doń ogromny żal. Kiedy ją poznajemy, trudno jest czuć do niej jakąś większą sympatię, a dzieje się to z dwóch powodów. Po pierwsze - jest cholernie bezwzględną, fanatycznie wręcz wierzącą w plan powołania do życia Kwisatza Haderacha świruską. Po drugie - dobrych piętnaście minut otwierającego serial odcinka spędza na opisywaniu zza kadru swojego życia i całej, obecnej historii swojego świata. Jasne, dzięki temu szybko załapujemy o co chodzi, ale po drodze idzie umrzeć z nudów przynajmniej kilka razy.
Sytuacja na świecie wygląda tak, że Imperator Javicco Corrino (Mark Strong) ma problemy na Arrakis, przez co szuka dla swojej jedynej córki, księżniczki Nez (Sarah-Sofie Boussnina), która wkrótce ma odbyć praktyki w zakonie Bene Gesserit, odpowiedniego kandydata na męża - takiego pochodzącego z odpowiednio potężnego rodu, którego zaplecze finansowe i wojskowe pozwoliłoby utrzymać kontrolę nad Przyprawą. Sytuacja wydaje się być dosyć prosta, dopóki nie ujawnia się dzika karta, nie ujęta w planie sióstr - jeden z żołnierzy cesarza przebywających na Diunie przetrwał atak i powraca do domu, aby opowiedzieć o nim swemu panu. Ze sobą niesie ogień i krew...
Diuna: Proroctwo (2024) - recenzja, opinia o 1. odcinku serialu [max]. Zaplanowana stagnacja
Jeśli sytuacja w serialu brzmi ci choć odrobinę podobnie do tego, co widzieliśmy w filmach - mimo że dzieli je dziesięć tysięcy lat historii - to dlatego, że dokładnie tak jest. I to nie tylko pod względem sytuacji politycznej, ale również technologii, archetypów postaci i wszystkiego innego. Z jednej strony, jest to cholernie irytujące, bo masz wrażenie, że serial jest pod wieloma względami kalką swoich starszych braci i szczerze mi to przeszkadzało w trakcie oglądania. Jednakże pewne elementy tej układanki miały właśnie tak wyglądać! Plan Bene Gesserit zakładał technologiczną i kulturową stagnację, więc to w pełni zrozumiałe, że świat wygląda i zachowuje się podobnie do sytuacji z czasów Paula Atrydy. Trochę bardziej przeszkadzały mi jednak postacie.
Problem z bohaterami dzisiejszego serialu jest taki, że są odrobinę zbyt, jak to ująłem w tytule, przyziemni. Z jednej strony mamy wielkie sylwetki, jak Imperator Marka Stronga i jego żona, grana przez Jodhi May. Z drugiej natomiast znajdują się jego dzieci, tak bardzo ziemskie i rozpieszczone, że aż kłócące mi się z ogólnym klimatem serii. Ktoś powie, że oglądanie ludzi jeżdżących limuzynami, bawiących się "tak, jak często bawią się młodzi dorośli" poszerza tylko nasz obraz uniwersum Herberta, ale wydaje mi się, że tutaj pewna granica została przekroczona, że "Diuna" została odarta ze swojego mistycznego charakteru. Bohater grany przez Travisa Fimmela wygląda i zachowuje się jak wykształcony menel, ktoś inny sprawia wrażenie kompletnie nieodpowiedniego do swojego stanowiska, tutaj ktoś inny wali Melanż nosem. Niby na razie obejrzałem tylko jeden odcinek, ale jakoś dziwnie mi to wygląda, nie zgrywa się z dotychczasowym wyobrażeniem o tym świecie.
Jeśli nie przeraża cię takie uwspółcześnienie marki, nadanie jej bardziej dzisiejszych cech, to czeka cię absolutna uczta wizualna - aż trudno uwierzyć, że taką jakość efektów wizualnych udało się osiągnąć w serialu telewizyjnym. W szczególności zrobiły na mnie wrażenie wizje nawiedzające Valyę, z masą szybkich, trudnych do zinterpretowania, ale każdorazowo niesamowitych dla oka obrazów, ale nie tylko. Technologia, architektura - praktycznie każdy element serialu wygląda tak, jak w filmach, na podobnym poziomie. Oczywiście obrazki to jedno, ale i fabuła pod koniec pierwszego odcinka nabiera solidnego tempa (łatwo zrozumieć skąd porównania do "Gry o Tron"), obiecując zabrać widzów w świat pełen zdrad, tajemnic i wszelkich niebezpieczeństw. Nikt nie jest bezpieczny. Brzmi ciekawie? Premiera pierwszego odcinka już osiemnastego listopada.
Przeczytaj również
Komentarze (62)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych