Cobra kai (2018) - recenzja 2. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Sekai Taikai

Cobra kai (2018) - recenzja, opinia o 2. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Sekai Taikai

Piotrek Kamiński | 17.11, 20:00

Dzieciaki zawitały do Barcelony na Sekai Taikai, a wraz z nimi Kreese i kilka innych, znajomych twarzy. Kolejne kłótnie utrudniają harmonijną współpracę, a w międzyczasie Daniel-san próbuje ustalić, co takiego wydarzyło się w przeszłości pana Miyagiego.

Czy istnieje coś takiego, jak "za dużo dobrego"? Głupie pytanie - oczywiście, że tak - lecz do tej pory myślałem, że jestem w stanie wybaczyć "Cobra Kai" dowolną ilość głupot i absurdów. No więc, chyba wreszcie znalazłem swój limit. Sekai Taikai pozwoliło scenarzystom poprawić kilka mankamentów, z którymi problem miałem ostatnim razem, lecz wymusiło również powstanie kilku nowych. Czy w ostatecznym rozrachunku zalety przykrywają wady, czy może to dobrze, że serial zmierza już ku końcowi? Sprawdźmy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sekai Taikai (słownik w telefonie uparcie próbuje poprawić mi to na "seksi tajki", choć przysięgam, że raczej nie zdarza mi się nigdzie takiej frazy wpisywać) jest tematem całej tej paczki odcinków, a ponieważ dzieje się w odległej Barcelonie, tylko część obsady mogła lecieć. Sprawia to, że odcinki od szóstego do dziesiątego są bardziej skupione, a historie poszczególnych postaci lepiej opowiedziane. Wreszcie cokolwiek ruszyło z tematem tajemniczej przeszłości pana Miyagiego, beef Demetriego i Hawka rozwija się i ewoluuje, nawet Tori/Sam i Devon/Kenny mają dla siebie więcej niż pięć minut, co sprawia, że ich wątki robią w ogólnym rozrachunku całkiem dobre wrażenie. W ogólnym.

Problemem serialu - i to praktycznie od samego początku - jest absolutne upośledzenie zdolności komunikacyjnych z grubsza CAŁEJ obsady. Z początku było to nawet zabawne, ale myślałby kto, że w pewnym momencie bohaterowie zaczną trochę uważniej słuchać siebie nawzajem, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że regularnie dociera do nich, że ich problemy często są efektem nieporozumień. Pod tym względem "Cobra Kai" zdaje się egzystować w próżni - wszyscy po kolei non-stop popełniają te same błędy, a bezapelacyjnymi mistrzami w tym temacie są Daniel-san i Johnny, którzy tylko w tych pięciu odcinkach bite trzy razy skaczą sobie do gardeł, po czym godzą się, przypominając sobie, że przecież chcą tego samego. Jakby scenarzyści nie potrafili budować dramaturgii w żaden inny sposób. 

Cobra kai (2018) - recenzja, opinia o 2. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Prawdziwi mistrzowie sztuk walki w obsadzie

Gotowość bojowa

Patrząc na antagonistów, może faktycznie tak być. Był to dla mnie kolejny zawód - to wciąż te same twarze, z wciąż tymi samymi planami. Największym absurdem jest dla mnie obecność na turnieju Kreese'a, który - przypominam - nie tak dawno temu uciekł z więzienia i jest ściganym zbiegiem. Co nie przeszkodziło mu wybrać się najpierw do Korei, a później w oficjalnej roli trenera do Europy. Ale hej, skoro w poprzedniej paczce odcinków rozchodził ukąszenie kobry, to może niepotrzebnie się czepiam... Kreese nie jest jedynym komicznie nieodpowiednim powrotem, ale nie chcę rzucać tu spoilerami. Prócz powracających nazwisk, wśród antagonistów mamy jeszcze nowego pupilka Cobra Kai, niejakiego Kwona (Brandon H. Lee) oraz lokalną mistrzynię, Zarę (Rayna Vallandingham). Oboje są absolutnie niemożliwymi do polubienia złolami, ale trudno nie zgodzić się, że pasują do absurdystycznego klimatu serialu. O tym pierwszym trudno mi powiedzieć cokolwiek ponad to, że ma fryzurę jak Jin Kazama. Zara natomiast z początku wydawała mi się zdecydowanie zbyt drobna, abym był w stanie uwierzyć, że miałaby jakieś szanse na takim turnieju. Przynajmniej dopóki nie przeczytałem, że od ósmego roku życia zdobyła 13 tytułów mistrza świata w karate... Chylę czoła!

Vallandingham nie jest jedyną profesjonalną zawodniczką biorącą udział w tej nowej paczce odcinków i widać to w sposobie, w jaki kręcone są walki. Narzekałem ostatnio na przesadnie częste cięcia, sugerujące, że walki zostały przygotowane na odwal się, a aktorzy nie przyłożyli się do ćwiczenia choreografii. Tym razem ujęcia są znacznie dłuższe, od czasu do czasu potrafiąc naprawdę zaimponować relatywnie skomplikowanymi, a na pewno efekciarskimi sekwencjami ciosów. Oczywiście, od czasu do czasu, na przykład, kiedy walczą Daniel albo Johnny, turbo cięcia wracają, a w jednej ze scen, w której ścierają się dziadkowie, aż nazbyt rzuca się w oczy, że oglądamy młodych kaskaderów w perukach. Ostatecznie jednak walki wypadają bardzo pozytywnie.

Cobra kai (2018) - recenzja, opinia o 2. części 6. sezonu serialu [Netflix]. Niby wciąż absurd, ale jakoś tak bez duszy

Nowe kobry

Aktorzy trzymają się poziomu wypracowanego już lata temu, co z jednej strony jest dobrą nowiną - kreskówkowo zły i niegodziwy Kreese nigdy nie przestanie mnie bawić - z drugiej, odnoszę wrażenie, że słabsi warsztatowo członkowie obsady nie ewoluowali na przestrzeni tych sześciu lat w żaden, godny wypunktowania sposób. Robby wciąż sprawdza się jedynie w scenach walki i kiedy musi siedzieć cicho z poważną miną, Sam, niczym czarna dziura, wysysa energię z otoczenia za każdym razem, kiedy pojawia się na ekranie. Najbardziej przykro mi jest jednak z powodu Johnny'ego. Jako postać jest teraz zdecydowanie dojrzalszy, ale te jego niedorzeczne teksty i absolutny brak odpowiedzialności były dla mnie esencją serialu. W miejsce dawnego Johnny'ego dostajemy niby pogrążonego w rozpaczy Chozena i jasne, jest to widok absolutnie cudowny i rozbrajający, ale tylko na chwilę. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że serial zatracił gdzieś po drodze ducha lat osiemdziesiątych, którym tak kipiały pierwsze sezony.

Porozmawiajmy o tym finale. Będę zapewne w mniejszości, przynajmniej z tego co widzę w ocenach poszczególnych odcinków na IMDb i Filmwebie, ale uważam, że serial nie tyle przeskoczył w tym momencie rekina, ale również przepłynął pod nim, zawrócił i jeszcze do kompletu przebił się przezeń na wylot. To co się tam wyprawia nie tylko nie ma żadnego sensu (choć komentarz na temat Rosji wyszedł całkiem zabawnie), ale również niweczy szansę na zobaczenie prawilnego zakończenia, prawdziwego zwycięzcy turnieju. Bo nie wyobrażam sobie, aby temat mógł być kontynuowany. W ogóle trudno mi zrozumieć, jak scenarzyści zamierzają ukręcić jeszcze pięć odcinków. Po tym, co się tam wydarzyło, karate powinno zostać zakazane, choć absolutnie nie wierzę, żeby twórcy serialu mieli dostatecznie duże jaja, żeby skręcić tak gwałtownie w zupełnie innym kierunku.

Środkowa porcja odcinków finałowego sezonu "Cobra Kai" to wciąż telewizja, której ciężko nie obejrzeć w jeden wieczór - nawet za cenę bardzo krótkiego snu przed całym dniem w pracy - lecz moim zdaniem formuła już się wyczerpała. Kolejne konflikty napędzane są w piekielnie sztuczny sposób, fabuła stoi z grubsza w miejscu, a widz ogląda jedynie dla okazjonalnych gagów, absurdalnych sytuacji i z ciekawości, kto wygra. Tym większa szkoda, że scenarzyści zdają się te najciekawsze elementy mocno ograniczać. Obejrzę do końca, wiadomo, ale już raczej bez emocji.

A co Ty sądzisz o przebiegu Sekai Taikai?

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper