Kino jeszcze Was zaskoczy! Niezależne filmy, spin-offy, w tym powrót wielkich hitów i superprodukcji
Od lat kino przyzwyczaja nas do ciągłego wyścigu z czasem: niemal co tydzień w salach kinowych ląduje nowy hit, który zachwyca efektami specjalnymi, porywa historią lub zaskakuje nieszablonową formą. Producenci prześcigają się w pomysłach, aby spełnić oczekiwania widzów, a wielkie wytwórnie nieustannie publikują zwiastuny coraz to bardziej odważnych tematycznie produkcji, starając się przełamać kolejne tabu. Czy w 2025 roku kinomani będą mieli powody do radości? Jeśli dotychczasowe plany wejdą w życie bez opóźnień, czeka nas mocny strzał adrenaliny w postaci nowych blockbusterów, kameralnych produkcji i kontynuacji uwielbianych serii.
Znajdziemy zarówno produkcje z ogromnymi budżetami i znakomitymi nazwiskami w obsadzie, jak i bardziej kameralne, nastrojowe filmy, które mają wnieść powiew świeżości do mainstreamowego kina. Część z tych tytułów swój obecny kształt zawdzięcza rozwojowi branży filmowej, która na przełomie kilku ostatnich lat niesamowicie przyspieszyła: rozwój technologii, wzrost popularności platform streamingowych i coraz większa świadomość widzów, którzy szukają nie tylko rozrywki, lecz także ukrytych morałów i wartości intelektualnych.
Przypomnę Wam więc o kilku nadchodzących filmach, nie zapominając przy tym o kontynuacjach wielkich serii oraz o tych projektach, które mogą wstrząsnąć filmowym światem niczym najlepszy dreszczowiec.
Wielkie powroty i kontynuacje hitów
Światową kinematografią od dawna rządzą wielkie franczyzy, które mimo upływu lat, a nierzadko i spadków formy, potrafią wciąż wykrzesać z siebie energię i zgromadzić tłumy fanów przed ekranami. Tak jest choćby z rozbudowanym uniwersum Marvela. Według zapowiedzi, w maju 2026 roku (data ta wciąż może ulec zmianie) na ekrany trafi długo oczekiwana część „Avengers: Doomsday”. Produkcja ta ma wprowadzić widzów w nowe realia. Atmosferę oczekiwania dodatkowo podsyca fakt, że pojawiają się spekulacje, iż będzie to w pewnym sensie „wielkie oczyszczenie” – możliwe, że zobaczymy bohaterów w składzie jeszcze śmielszym niż dotychczas, włącznie z postaciami, które do tej pory były wyłącznie na marginesie opowieści. Najbardziej interesująca wydaje się być jednak rola Roberta Downey Jr. - zobaczymy jak poradzi sobie z nią “Iron Man”.
Równolegle do Marvela rozpędza się także uniwersum DC. Po sukcesie (i niekiedy porażkach) swoich dotychczasowych projektów wytwórnia Warner Bros. stawia na kolejne filmy, które mają scementować odświeżone uniwersum. Dużo mówi się o premierze „Superman: Legacy” w 2025 roku, reżyserowanej przez Jamesa Gunna. To ma być prawdziwy fundament nowego kinowego świata DC. Nie brakuje też plotek o „The Batman – Part II” z Robertem Pattinsonem w roli głównej. Podobno reżyser Matt Reeves przygotowuje jeszcze mroczniejszy klimat niż w pierwszej części, wzmacniając atuty detektywistycznego pierwiastka tej interpretacji Mrocznego Rycerza.
Wielu fanów wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na premierę „Avatar 3”, której premierę James Cameron zaplanował na grudzień 2025. Choć początkowo zakładano szybsze tempo wypuszczania kolejnych części, reżyser słynie z perfekcjonizmu. Efektem tego mają być jeszcze bardziej widowiskowe efekty specjalne, nowe plemienie Na’vi a także wciągająca opowieść, która ponownie przeniesie nas do Pandory. Cameron obiecuje, że najnowsza odsłona pokaże mroczniejszą stronę konfliktu i ujawni nieznane dotąd zakątki tego niezwykłego świata.
Z kolei fani sagi Diuny” wciąż liczą na potwierdzone doniesienia o powstawaniu części trzeciej. „Diuna: Część druga” odniosła ogromny sukces kasowy więc nic dziwnego, że już wspomina się o planach kontynuacji. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z harmonogramem, to być może jeszcze w 2026 roku reżyser Denis Villeneuve ponownie powróci na Arrakis, by przedstawić dalsze losy bohaterów w „Mesjasz Diuny". Villeneuve podkreśla, że cały czas pracuje nad scenariuszem, a decyzje podejmowane w wytwórni są niezwykle ostrożnie biorąc pod uwagę sukces frekwencyjny poprzednich części.
Blok sequeli, czyli hollywoodzka karuzela odgrzewanych kotletów
Patrząc na listę zapowiedzi, trudno nie zauważyć także powrotów, które z pewnością przewinęły się w poprzednich latach. „Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka”, live action „Snow White”, „Karate Kid: Legends”, „Jurassic World: Rebirth”, „The Smurfs Movie”, „Wicked Part 2”, „Zootopia 2”, „Nobody 2”, „Tron 3”, „Fantastic 4”, „Predator 7”, „Mission: Impossible 8”, „Saw XI”, „28 Years Later” i – uwaga – „The Passion of the Christ 2: Resurrection” Mela Gibsona. Brzmi jak wielkie targowisko, gdzie rozstawiono stragany pełne towarów z poprzednich lat.
Ironicznie określiłbym tę sytuację jako „bufet z zimnymi resztkami”, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że najbardziej głośne tytuły 2025 roku to głównie kolejna odsłona czegoś, co już w jakimś sensie znamy. Oczywiście, zdarzają się wyjątki – np. „Alto Knights” w reżyserii Barry’ego Levinsona, gdzie Robert De Niro ma się wcielić aż w dwóch legendarnych gangsterów (Vito Genovese i Frank Costello). Scenariusz pisze sam Nicholas Pileggi („Goodfellas”), więc może to być solidny powrót do klimatu kina mafijnego. Jednak w natłoku kolejnych premier, takich jak „Jurassic World” czy „Predatora 7” łatwo stracić orientację.
Oczywiście, sequele mają swój sens – pozwalają rozwijać uniwersa, eksplorować wątki poboczne i kontynuować historie, które fani pokochali. Problem pojawia się, gdy kolejne części tracą na jakości lub prezentują wręcz mechaniczne powielanie klisz. Dlatego słuszne wydaje się pytanie: “Czy te tytuły to naprawdę odpowiedź na potrzeby rynku, czy raczej objaw artystycznego zastoju w Hollywood?”. W dobie platform streamingowych i zmęczenia widzów spłyconymi fabułami, co przyciągnie nas do kina w 2025 roku? Niewykluczone, że hype i marketing, a niekoniecznie sama jakość opowieści.
Gdzie dwóch braci się rozdziela, tam ciekawy eksperyment rośnie
Ciekawostką 2025 roku będą próby solowe braci znanych dotąd z duetu reżyserskiego. Benny i Josh Safdie, dotychczas tworzący zaskakująco spójną wizję filmów takich jak „Good Time” czy „Uncut Gems”, postanowili rozdzielić siły:
- Benny stawia na produkcję „The Smashing Machine”, film z Dwaynem „The Rock” Johnsonem w roli zawodnika MMA
- Josh w tym samym czasie pracuje nad „Marty Supreme”, którego bohaterem jest legendarny mistrz ping-ponga, grany przez Timothée Chalameta
Czy w pojedynkę któryś z braci Safdie będzie w stanie osiągnąć coś na miarę ich wspólnych dokonań? Krytycy twierdzą, że filmy braci zyskują na wspólnej energii, ale właśnie dzięki temu rozłamowi może się okazać, który z nich był motorem napędowym, a który raczej uzupełniał wizję drugiego.
Podobna historia spotkała braci Coen. Ethan Coen zrealizował już „Drive Away Dolls” (z marnym odbiorem), a teraz szykuje „Honey Don’t!”, będące – jak sam twierdzi – „drugą częścią trylogii lesbijskich filmów klasy B”. Brzmi osobliwie, ale może właśnie w tej odmienności tkwi potencjał. W międzyczasie Joel Coen milczy, co rodzi pytania, czy jeszcze wróci do tak udanego stylu, który w przeszłości dał nam m.in. „Fargo” czy „No Country for Old Men”.
Do tego dochodzą inni reżyserzy z mocno rozpoznawalnymi nazwiskami, podejmujący się dość nietypowych (jak na siebie) projektów. Celine Song po ciepło przyjętym debiucie „Past Lives” postanowiła nakręcić komedię romantyczną „Materialists”, co może być sporym zakrętem od dotychczasowego stylu. Czy takie posunięcie zapewni jej zachwyt krytyków, czy okaże się ryzykownym strzałem?
Autorskie perły czy (nad)użycie budżetu? A może i jedno, i drugie?
„Mickey 17” Bonga Joon-ho – zagrzebany diament?
Jedną z najgorętszych premier 2025 roku, przynajmniej wśród fanów ambitnego kina, powinien być „Mickey 17” – dzieło Bonga Joon-ho, twórcy „Parasite”. Niestety, studio ponoć uważa, że film jest „zbyt dziwny”, a finalnie wylądował w dość niefortunnym terminie (przenoszono jego premierę nawet na styczeń, czyli tzw. „martwy okres”). W efekcie widzowie muszą czekać aż do kwietnia 2025, by zobaczyć Roberta Pattinsona w kolejnym intrygującym wcieleniu.
Pytanie, czy to kolejny spór reżysera z producentami – podobny do tego, który toczyli np. Terry Gilliam czy David Lynch [*] – czy raczej chłodna kalkulacja studia objawiającego się “dziwnej” produkcji, a raczej przedstawienia jej nietypowej wizji. Tak czy inaczej, „Mickey 17” może się okazać jednym z najciekawszych punktów nadchodzącego sezonu.
Paul Thomas Anderson i 140 milionów dolarów budżetu
Innym tytułem, który wzbudza równie wielkie emocje, jest „The Battle of Baktan Cross” Paula Thomasa Andersona. Spotkanie reżysera „Magnolii” i „Aż poleje się krew” z Leonardo DiCaprio w roli głównej już samo w sobie generuje wielkie oczekiwania. Tym razem PTA ma do dyspozycji dość wysoki budżet (ponad 140 mln dolarów) i bierze na warsztat prozę Thomasa Pynchona („Vineland”). Może to być pierwsze naprawdę „mainstreamowe” dzieło reżysera, co jednocześnie napawa ciekawością i lękiem – czy Anderson nie zatraci swojej autorskiej wrażliwości w tak dużej produkcji?
Z kolei Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji stawia na mieszankę kina autorskiego i nazwisk, które przyciągają uwagę szerokiej publiczności. W 2025 roku może zatem wystąpić wyjątkowy paradoks: mimo dość pesymistycznych prognoz co do wartości artystycznej mainstreamu, właśnie tam, na festiwalach, zobaczymy najodważniejsze i najoryginalniejsze obrazy.
Czy jest w ogóle na co czekać? Pewnie, ale...
Nie sposób nie spojrzeć na 2025 rok z przekąsem i nie kryć małego rozczarowania nadmiarem powtarzalnych tytułów. Łatwo zgodzić się z tezą, że Hollywood coraz częściej rezygnuje z ryzykownych inwestycji, stawiając na „bezpieczne” sequele, spin-offy i remaki, a wielkie wytwórnie najwyraźniej boją się nietypowych pomysłów (jak w przypadku „Mickey 17”). Z drugiej strony, przegląd zapowiedzi sugeruje, że w tej masie znajdzie się też garść projektów, które mogą zapaść głęboko w pamięć – a może nawet na stałe zagościć w panteonie współczesnego kina.
Wystarczy wymienić nazwiska pokroju Paula Thomasa Andersona, Bonga Joon-ho, Ari Astera, Yorgosa Lanthimosa, Park Chan-wooka, Lynne Ramsay czy Guillermo del Toro, by poczuć lekki dreszczyk podniecenia. Ich najnowsze filmy, nawet jeśli niosą ryzyko rozczarowania, nierzadko wytyczają nowe ścieżki w sztuce filmowej.
Niespodziewane arcydzieło obok największej porażki
Czy zatem 2025 będzie „rokiem posuchy”, czy też może będziemy świadkami kilku znaczących momentów w historii kinematografii? Najpewniej – jak zwykle – prawda okaże się bardziej skomplikowana. Dla wielu widzów 2025 może być kolejnym rokiem opanowanym przez sequelowy maraton i przewidywalne premiery. Dla innych stanie się bogatym żniwem odkryć i choćby minimalnie odświeżyć skostniałą strukturę dużych wytwórni. Jedno jest pewne: nieważne, czy zakochamy się w tych filmach, czy zapomnimy o nich już po wyjściu z kina – emocji i gorących dyskusji znów nie zabraknie.
W końcu w kinie chodzi właśnie o to - każdy rok może zaprezentować niespodziewane arcydzieło obok największej porażki. Dlatego, choć niektórzy wątpią w sens wypatrywania premier z większym wyprzedzeniem, a czołowi krytycy kręcą nosem na powtarzalne schematy, pozostaje nam czekać. Czekać na kilka jasnych punktów, które rozświetlą ekran i pokażą, że kino wciąż posiada tę nieuchwytną magię – nawet w najbardziej jałowym okresie.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych