Lobo w końcu na ekranie. Kim jest Czarnian, którego pokochali Polacy?

Lobo w końcu na ekranie. Kim jest Czarnian, którego pokochali Polacy?

Jan_Piekutowski | 20.01, 20:29

Wraz z przybyciem Jamesa Gunna do DCU, fani zaczęli snuć przypuszczenia dotyczące tego, jakie postaci zostaną odkurzone przez twórcę wyspecjalizowanego właśnie w wyciąganiu herosów z filmowego niebytu. Wielu na szczycie swoich list życzeń miało Lobo. Kim jest ten, który zwie się Ostatnim Czarnianem?

Lobo zadebiutował w 1983 roku w trzecim numerze serii “Omega Men”. Opowiadała ona o grupie superbohaterów strzegących kosmosu, swoistym odpowiedniku Korpusu Zielonych Latarnii, który to nie miał wstępu do układu Vega, będącego miejscem akcji.

Dalsza część tekstu pod wideo

W tamtym czasie Lobo był przedstawiany jako Velorpian, którego pobratymcy zostali wymordowani przez rasę Psionów. Geneza ta nie przetrwała do dzisiejszych czasów, podobnie jak wygląd Lobo. Kosmitę początkowo rysowano jako złoto-szarego humanoida z białą twarzą i czarnymi, nastroszonymi włosami. Nie zmieniła się zaś przynajmniej jedna cecha postaci - brutalność. Już w swoim debiucie Lobo, za pomocą pstryknięcia w nos, rozrywa głowę innemu bohaterowi, którego mózg bryzga na strony komiksu. Mniam. Początek ten, chociaż mocny, nie zaowocował natychmiastową popularnością. Na nią trzeba było poczekać do lat 90., kiedy to potężny kosmita zawojował rynek i stał się jedną z najważniejszych postaci DC.

Narodziny przemocy

Omega Men 3 First Appearance of Lobo DC Comics 1983 Review

O ile Roger Slifer oraz Keith Giffen są ojcami Lobo, o tyle został on wychowany przez Alana Granta i Simona Bisleya. To właśnie ten duet sprawił, że Lobo przebił się do masowej świadomości, zyskał bardzo konkretny charakter, a nade wszystko absolutną miłość czytelników. A przecież wszystko zaczęło się od próby zagrania na nosie Marvelowi.

Dwa wielkie studia wydawnicze niemal od początku swojej działalności kopiowały pomysły i tworzyły postaci mające być odpowiedzią na już istniejących herosów konkurencji. W wypadku Lobo nie było inaczej. Zamysł na Velorpiana, jak przyznał sam Giffen, narodził się w związku z popularnością Punishera oraz Wolverine’a. Bohaterów stereotypowo męskich, szorstkich, twardych. Zakładano, że Lobo będzie ich parodią. Stało się inaczej. Czytelnicy nie potraktowali tworu DC jako naigrywania się z Marvela, ale przyjęli Lobo z całym dobrodziejstwem inwentarza. Pokochali za pokręcone przygody, niewysłowioną brutalność, bezpośredniość, wulgarność i erotyzm. Lobo doskonale wpisywał się w obowiązujący w latach 90. trend, gdy rysowane klatki piersiowe były wielkości góry, zaś dekolty kobiet ciągnęły się od szyi do pępka. Stał się symbolem, w czym pomogły regularnie tworzone historie.

“Ostatni Czarnian” przedefiniował genezę - Lobo stracił swoich pobratymców w wyniku pogromu, ale to on za nim stał. “Paramilitarne Święta Specjalne” sprawiły, że bohater musiał zabić Świętego Mikołaja na zlecenie Króliczka Wielkanocnego. “Nieamerykańscy bogowie” wysłali Czarniana do krwawego show telewizyjnego, a w “Kontrakcie na Bouga” Lobo musiał zapolować na, bez zaskoczenia, boga, w czym miały przeszkodzić mu krwiożercze cherubiny.  Każdy z tych komiksów, opatrzony wykręconym scenariuszem Granta, utrwalał wizerunek herosa w popkulturze. Ostatecznie zerwano z dziwacznym wyglądem zaproponowanym w 1983 roku i nieco zmienionym w latach późniejszych. Od teraz Lobo miał białą skórę, makijaż i fryzurę hołdujące grupie Kiss, potężny hak w łapie, łańcuch owinięty na przegubie i ochraniacze na kolana w kształcie czaszek. Był kosmicznym łowcą nagród, jeździł na motorze oderwanym od świata realnego, miał porąbanego psa, kochał krew, kobiety i używki, a jego imię tłumaczono jako “ten, kto pożera wnętrzności i sprawia mu to przyjemność”. Wraz ze Spawnem i Ghost Riderem to właśnie Lobo zdawał się figurować jako najwyrazistszy symbol lat 90. w komiksie amerykańskim.

Z ziemi czarnej do Polski

Lobo. Portrait of a Bastich”/DC.com

Na rodzimym rynku opowieści o Lobo sprzedawały się doskonale. Wydawnictwo TM Semic wydawało się mieć nieograniczone możliwości i sprowadzało do kraju najgorętsze tytuły ze Stanów. “Ostatni Czarnian” pojawił się w Polsce po trzech latach od premiery. Później czytelnicy mogli zaznajomić się jeszcze z “Powrotem Lobo” i… nastąpiła przerwa. Przełom wieków sprawił jednak, że charakterny łowca nagród został nad Wisłą pokochany.

Lobo trafiał do kiosków cyklicznie. TM Semic wydawał nie tylko solowe historie tegoż bohatera, ale również crossovery z udziałem Sędziego Dredda, Maski oraz, rzecz oczywista Batmana. Po wycofaniu się wspomnianego wydawnictwa pieczę nad Lobo przejęło Fun Media i wreszcie Mandragora. Sam pamiętam, gdy jako dzieciak siedziałem w Ruchu kierowanym przez wujka i przyciągnięty gigantyczną cenówką krzyczącą “5 złotych” zapoznałem się z czymś, z czym zapoznawać się nie powinienem. Nie żałuję. Od 1998 do 2007 roku wydano u nas 23 tytuły z Czarnianem na okładce. To był szał, którego nie udało się powtórzyć.

Wychowani w tamtych latach czytelnicy wciąż wspominają Lobo z rozrzewnieniem, a niedawne wydania zbiorcze historii, tym razem serwowane przez Egmont, okazały się sprzedażowym hitem. Żadna z późniejszych inkarnacji kosmity nie mogła się z tym równać, nawet nie publikowano ich w Polsce, ale trudno się dziwić. Gdy Lobo został zreinterpretowany na potrzeby linii The New 52, można było tylko załamać ręce. Postać ugrzeczniono pod względem wyglądu, charakter wypłowiał, parodia stała się własną parodią, w dodatku nieśmieszną, i szybko o niej zapomniano. 

W końcu na ekranie

Lobo. Portrait of a Bastich”/DC.com

Tym samym Lobo utknął w limbo. Zatrzymał się w czasie, był reliktem przeszłości, który nie mógł doczekać się filmowego odkurzenia. Owszem, pojawiał się w animacjach, ale chociaż wyglądał jak on, to na tym jego lobowatość się kończyła. Nieco było lepiej w serialu “Krypton”, ale tam w oczy rzucało się niedoinwestowanie, brak scen gore oraz smukła budowa ciała Emmetta J. Scanlana, wcielającego się w Czarniana. Wciąż liczono na więcej, wciąż liczono na konkret.

Pogłosek, oczywiście, nie brakowało. Za reżyserię mieli odpowiadać Guy Ritchie, Brad Peyton, Michael Bay, a do głównej roli przymierzano The Rocka. Żaden z tych planów nie został zrealizowany. Być może na szczęście. Bo oto marzenia w końcu mają się ziścić. Od premiery “Gry o Tron”, i przebicia się Jasona Momoi do masowej świadomości, to właśnie Hawajczyk uchodził za idealnego Lobo. Wielki, napakowany chłop, mający naturalnie długie włosy i zarost, a w makijażu Khala Drogo będący w pół drogi między charakteryzatornią a planem filmu o Czarnianie. Do 2018 roku zgadzało się właściwie wszystko. Wtedy Momoa został Aquamanem, a nadzieje znów zbladły. Niepotrzebnie.

Tuż pod koniec 2024 roku Hawajczyk oficjalnie ogłosił, że zagra Lobo. James Gunn, stojący na czele DCU, zaakceptował go do roli w widowisku “Supergirl: Woman of Tomorrow”, którego premierę zaplanowano na 2026 rok. Na ten moment nie wiadomo, jak duże znaczenie dla całej fabuły będzie miał Czarnian, wszak w opowieści spod ręki Toma Kinga się nie pojawia. Znając jednak komiksowy pierwowzór oraz dotychczasowe dokonania Gunna w DCU (oglądajcie “Koszmarne Komando!”), to o brutalność nie musimy się martwić. A to już spora część sukcesu chroniąca przed wykastrowaniem Lobo.

Źródło: własne
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper