Reklama
Teoria wielkiego podrywu, sezon 12 – recenzja serialu. Teoria teorią, praktyka praktyką

Teoria wielkiego podrywu, sezon 12 – recenzja serialu. Teoria teorią, praktyka praktyką

Jędrzej Dudkiewicz | 17.05.2019, 21:00

Nie ma wielkiej przesady w tym, że 2019 roku to czas różnorakich zakończeń. Marvel kończy trzecią fazę budowanego od ponad dziesięciu lat uniwersum, za chwilę czeka nas ostatni odcinek Gry o Tron, w grudniu zaś finałowe akordy Sagi Skywalkerów. Do historii odchodzi również, po dwunastu sezonach, Teoria wielkiego podrywu. Mogą pojawić się niewielkie spoilery.

Głównym wątkiem tego sezonu są bez wątpienia wspólne starania Sheldona i Amy o nagrodę Nobla. Droga to długa i wyboista, ale w zasadzie tylko dla nich (no, może jeszcze dla Raja), bo reszta ich przyjaciół ma się świetnie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Teoria wielkiego podrywu 12 recenzja 1

Teoria wielkiego podrywu 12 recenzja 2

 

Teoria wielkiego podrywu – co się zmieniło

Tekst ten nie będzie w zasadzie recenzją dwunastego sezonu jednego z najbardziej popularnych seriali komediowych. Warto bowiem zastanowić się chwilę, jak wiele zmieniło się od momentu emisji pierwszego odcinka. Dopiero za ponad pół roku w kinach miał się pojawić Iron Man. Ekranizacji Gry o Tron HBO prawdopodobnie nie miało jeszcze w planach. Inny świat, nie? Celowo wymieniłem te dwa tytuły (chociaż pisząc o Iron Manie mam na myśli oczywiście całe MCU), bo wydaje mi się, że to są dwa najważniejsze elementy tego, jak mocno zmieniła się przez te kilkanaście lat nasza rzeczywistość. Gdy zaczynałem oglądać Teorię wielkiego podrywu cieszyłem się każdym nawiązaniem i mrugnięciem okiem do kultury geekowskiej, jakie udało mi się wyłapać. Niedługo potem niezbyt było się już czym chwalić. MCU i Gra o Tron przeorały świadomość społeczeństwa o tym, czym tak pasjonują się ci wszyscy dziwni ludzie, którzy mamroczą coś o Człowieku Nietoperzu, czy czasem rzucają dziwnymi kostkami. Kultura geekowska weszła do mainstreamu. Oczywiście Teoria wielkiego podrywu również się do tego w sporym stopniu przyczyniła. Jednocześnie z czasem zaczęło mnie irytować, że w serialu pojawia się coraz mniej odniesień do szeroko pojętej popkultury. Tym bardziej, że bohaterowie serialu wciąż byli prezentowani jako dziwacy, którzy powinni wyrosnąć z opowieści o elfach i księżniczkach, by zająć się prawdziwym życiem, ergo związkami, zakładaniem rodziny, etc. Jak dobrze wiemy, jedno drugiemu w niczym nie przeszkadza, wręcz przeciwnie można dzielić tę pasję z najbliższymi (co w serialu wcale nie było tak często pokazywane). To tylko skrótowe przemyślenia, polecam przeczytać również bardzo ciekawą notkę na ten temat na blogu Zwierza popkulturalnego, z którą w dużym stopniu się zgadzam. A i tak o Teorii wielkiego podrywu spokojnie można by napisać pewnie i pracę magisterską, jeśli nie doktorat. Trzeba by jednak uważnie obejrzeć wszystko od początku.

Teoria wielkiego podrywu – zmiany, więcej zmian

Osobiście nie miałbym jednak ochoty tego robić. Od dłuższego czasu moja relacja z tym serialem była dość skomplikowana. Z jednej strony irytowało mnie, że tak duży nacisk kładzie się tu na – pod niektórymi względami dobrze, pod innymi źle i stereotypowo poprowadzone – związki bohaterów i bohaterek. W pewnym stopniu oglądałem kolejne odcinki z przyzwyczajenia. Z drugiej strony jednak wciąż trafiały się tu znakomite odcinki, wzruszające momenty, dobrze pomyślane zwroty akcji we wspomnianych przed chwilą relacjach. Nie mogę powiedzieć, że siadałem do kolejnych seansów z przymusu i ze złością, aczkolwiek znów – mówiłem, że jest to dość skomplikowane – im dalej, tym coraz rzadziej śmiałem się z żartów serwowanych przez twórców. Wydaje mi się, że było tu, także w ostatnim sezonie, sporo zwyczajnych zapychaczy, które nijak nie wpływały na to, jacy są bohaterowie. Dobrym tego przykładem jest Raj, który został wyswatany z dziewczyną i był gotowy się z nią ożenić. Ostatecznie jednak wątek ten został ucięty tak po prostu, bez widocznego wpływu na tę postać. Aczkolwiek doceniam to, że ostatecznie jego życie miłosne nie znalazło finału i pozostało otwarte na możliwości (trochę podobnie było w przypadku Joeya w Przyjaciołach). Mam też wrażenie, że twórcy do samego końca nie byli w stanie wyjść poza śmianie się z geeków i nerdów. Przedstawianie ich w często dość dziwnym świetle jestem jednak jeszcze w stanie przeboleć. Problem mam natomiast już samym ostatnim epizodem, w którym nagle się okazuje, że po pierwsze, ni z tego ni z owego Amy przejmuje się bardzo swoim wyglądem, zamiast cieszyć się z gigantycznego sukcesu, jaki właśnie osiągnęła. Oczywiście jej mowa pod koniec skierowana do dziewczynek, by w siebie wierzyły i nie bały się zajmować nauką jest jak najbardziej słuszna, ale odniosłem wrażenie, że twórcy nie mogli sobie odpuścić przypomnienia, że pełnię szczęścia można osiągnąć tylko wtedy, gdy przy okazji przejdzie się metamorfozę i będzie się ładniej wyglądać. Po drugie, kwestia ciąży Penny. Przez cały czas było mówione, że bohaterka ta nie chce mieć dzieci. Na sam koniec jednak okazało się, że ona i Leonard zaliczyli wpadkę i już, po prostu przechodzi nad tym do porządku dziennego. To trochę jak Phoebe z Przyjaciół, która też niespecjalnie chciała mieć dzieci, ale pod koniec serialu zadeklarowała, że tego nie wyklucza. Tak, żeby widzowie wiedzieli, że jednak wszystko z nią w porządku. Dość irytujące to było dla mnie, muszę przyznać.

Teoria wielkiego podrywu 12 recenzja 3

Można by jeszcze rozkładać na czynniki pierwsze wiele innych momentów, ale – tak, jak już pisałem – jest to materiał na znacznie dłuższy tekst. Tym niemniej nie można zaprzeczyć, że Teoria wielkiego podrywu była serialem ważnym. Cieszę się jednak, że dobiegła końca.

PS Prawdę mówiąc nie miałem pojęcia, jaką ocenę wystawić za ten sezon. Nie był on ani specjalnie lepszy, ani gorszy od wielu poprzednich. Ogółem jest nieźle, stąd ocena taka, a nie inna. Tak samo plusy i minusy są mocno umowne.

Atuty

  • Czasem zdarzają się zabawne żarty;
  • Aktorzy (chociaż momentami widać, że są zmęczeni i znudzeni) dobrze grają;
  • Kilka fajnych wątków i dobrych pomysłów

Wady

  • Za mało geekowskiej kultury (ale to już od dawna);
  • Sporo żartów jednak dość marnych;
  • Czasem zdecydowanie za dużo stereotypów w pokazywaniu różnych rzeczy

Teoria wielkiego podrywu dobiegła końca. Nie był to ani specjalnie udany, ani tragiczny ostatni sezon.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper