Polityka - recenzja filmu. Patryk Vega stworzył Pulp Fiction dla ubogich
Co to mówi o kunszcie twórców, kiedy już w jednej z pierwszych scen filmu w lustrze odbija się trzymany nad głowami aktorów mikrofon?
Filmy Patryka Vegi nie są dziełami prostymi w odbiorze. To znaczy, może kiedyś były, ale od ładnych kilku lat trzeba się naprawdę zdrowo natrudzić żeby czerpać z ich odbioru jakąkolwiek radość. Botoks, Kobiety Mafii - to nie są produkcje na które idzie się licząc na to, że będzie się miało do czynienia z natychmiastowym klasykiem, fenomenalnymi dialogami, niebanalnymi kreacjami. Wszyscy dookoła mają miny jak obrażony dzieciak, sypią wulgaryzmami jak z rękawa, a fabuła jak nic powstawała wieczór przed kręceniem. Dokładnie tych samych wrażeń spodziewałem się po Polityce i... dałem się zaskoczyć.
Polityka - Kaczyński, Schetyna i ojciec dyrektor
Nowy film Vegi to takie trochę Pulp Fiction, tylko nieporównywalnie gorsze. Rzecz rozłożona została na sześć dziejących się mniej więcej w tym samym czasie opowieści, które raz na jakiś czas przeplatają się ze sobą i... są z grubsza o niczym. Zobaczymy szybki przekrój dwóch lat rządów pani premier nie-Szydło, przyjrzymy się kulisom szybkiej i krótkiej kariery pana nie-Misiewicza, przeżyjemy prawdziwy romans nieprawdziwego ministra Pięty, załamiemy ręce nad cynicznymi machinacjami nie-Rydzyka, wzruszymy się lekko obserwując życie nie-Kaczyńskiego i na koniec pośmiejemy się razem z nie-Schetyną. Pozwoliłem sobie wypisać nazwiska osób, na których wzorował się scenarzysta, znany z poprzednich dzieł Vegi Olaf Olszewski, ale musisz wiedzieć, że aby móc w jakimś stopniu cieszyć się Polityką, należy pamiętać o jednej rzeczy - to nie jest dokument. Być może w zamyśle pana Patryka miał to być bat ukręcony na rządzących, ale jeśli tak, to zupełnie mu to nie wyszło. Ale jeśli spojrzeć na jego najnowsze dzieło jak na jedynie inspirowany życiem kawałek rozrywki, to można go nawet obejrzeć.
Bez wątpienia najjaśniejszym punktem trwającego lekko ponad dwie godziny filmu są występujący w nim aktorzy. Andrzej Grabowski jako prezes potrafi i rozbawić i przerazić, ale przede wszystkim było mi go po prostu szkoda. Zobaczyłem tego samotnego, oderwanego od rzeczywistości, zagubionego człowieka i było mi go żal. Jego interakcje z granym przez Macieja Stuhra rehabilitantem były zdecydowanie najciekawszym elementem całego obrazu. Odchodząc w drugą stronę, duet Chabior-Królikowski nie raz potrafił szczerze mnie rozbawić. Trwa posiedzenie rady ministrów, pani premier pyta o to, czy stać nas na ewentualne nagrody, a Chabior ni z tego, ni z owego zaczyna podniecać się pięknymi łydkami swojego pupila, który w międzyczasie robi z siebie idiotę w jakiejś jednostce wojskowej. Natomiast po środku całego tego bajzlu, zupełnie jak w prawdziwym życiu, stoi sobie ojciec dyrektor i tylko patrzy jak pionki przesuwają się po szachownicy i zastanawia się z której strony uderzyć. Pozostali aktorzy, jak grająca panią premier Ewa Kasprzyk, czy trafiający do świata polityki czystym przypadkiem Daniel Olbrychski również zagrali bardzo poprawnie, tak jak i z resztą cała reszta obsady, ale to właśnie ci wymienieni wyżej ratują cały film. Dalej już tak kolorowo nie jest.
Polityka - dialogi i scenariusz bez polotu
Bawią mnie recenzje w stylu "Nie da się tego oglądać" i im podobne. Tak naprawdę nic w Polityce nie jest do końca "złe". Ujęcia nie grzeszą pomysłowością, fakt, lecz ostatecznie zawsze pokazują to co powinny. Plany są zazwyczaj przerażająco puste i doświetlone tak, jakby ktoś po prostu wziął kamerę i zaczął nią kręcić. Jest nudno i raczej buro, ale zawsze wszystko widać i nigdy nie ma problemu z ustaleniem gdzie się znajdujemy. Zdecydowanie najdziwniejszym elementem całej układanki jest muzyka. Czasami brzmi zupełnie jak motyw towarzyszący Raidenowi w drugim Metal Gear Solid, kiedy nikt go akurat nie goni - przeciągnięte smyczki, jakieś ciężkie do sprecyzowania plumkanie - ogólnie całkiem w porządku. Innym razem ma się wrażenie jakby kompozytor inspirował się Silent Hillem, a w jeszcze innych sytuacjach załącza się taki narastający motyw jak z jakiegoś taniego horroru. I zupełnie nie rozumiem dlaczego, bo nic z tego co dzieje się na ekranie nie wskazuje na wzrastające napięcie, a kiedy muzyka nagle się urywa... Nic się nie dzieje.
Najnowszy obraz Patryka Vegi nie jest tak zły, jak można by się tego spodziewać. Mówiąc najprościej, jest to dwugodzinny zbiór memów i historii rodem z pudelka, połączonych grubymi nićmi w jedną całość. To taki film w stylu Tarantino, gdyby Quentin nie miał za grosz talentu. Dialogom brakuje polotu, scenariuszowi pomysłu na siebie, kadrom lepszego oka, ścieżce dźwiękowej fantazji. Całość ratują jedynie dobrze dobrani aktorzy, którzy sprawiają, że do końca dosiedzieć można raczej bezboleśnie.
Atuty
- Aktorzy dobrze bawią się w swoich rolach
- Niektóre żarty potrafią rozbawić
- Nie tak wulgarny jak poprzednie filmy Vegi
Wady
- Nieciekawy wizualnie
- Kiepska ścieżka dźwiękowa
- O niczym
Wielka szkoda, bo mógł to być kawał całkiem ciekawego kina, a tak otrzymaliśmy zlepek historii, które ostatecznie do niczego nie prowadzą. Zupełnie jak ta recenzja.
Przeczytaj również
Komentarze (148)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych