Reklama
Turbulencje - recenzja serialu. Czy produkcja HBO inspirowana Lost spełniła oczekiwania?

Turbulencje - recenzja serialu. Czy produkcja HBO inspirowana Lost spełniła oczekiwania?

Piotrek Kamiński | 22.09.2019, 09:00

"Turbulencje" to bardzo ciekawa koncepcja, ale wypadałoby jeszcze coś równie ciekawego z tą koncepcją zrobić.

Lotnisko na Jamajce, rok 2013. Część pasażerów nie zmieści się na pokład samolotu, więc specjalnie dla nich zorganizowany zostaje lot numer 828, którym wrócą do domu najwyżej kilka godzin po całej reszcie. Wśród oczekujących znajduje się, między innymi, rodzina Stone'ów. Decydują, że policjantka Michaela, jej genialny brat Ben i jedno z jego dzieci, chory na białaczkę Cal polecą później. W trakcie lotu samolot nieoczekiwanie wpada w turbulencje. Na szczęście nikomu nic się nie dzieje i niedługo później pilot przystępuje do lądowania. Na ziemi pasażerowie dowiadują się, że ich samolot zaginął ponad pięć lat temu, a oni wszyscy zostali uznani za zmarłych. Jest 2018. Jakby tego było mało, najpierw Michaela, a  chwilę później i Ben zaczynają słyszeć głos mówiący "uwolnij je...".

Dalsza część tekstu pod wideo

Turbulencje - historia bez zakończenia

Brzmi ciekawie? Ja połknąłem haczyk natychmiast. Zacząłem zastanawiać się dlaczego pasażerowie lotu przenieśli się w czasie, skąd te głosy, kto za tym stoi i dlaczego. Być może oszczędzę Ci szesnaście godzin życia, toteż pozwolę sobie na mały niby-spoiler. Na żadne z tych pytań nie znajdziesz odpowiedzi z końcem pierwszego sezonu. Szesnasty odcinek po prostu kończy się i... Tyle. Żadnej rewelacji, niczego.

Zastanówmy się w jaki sposób budowane są sezony opowiadających jedną, ciągłą historię seriali. Zaczynamy od wstępu, w którym pojawi się problem, z którym będziemy zmagali się do ostatniego odcinka. Taki motyw przewodni, powoli rozwijany na przestrzeni kolejnych epizodów. W międzyczasie pojedyncze odcinki skupiają się na mniejszych historiach, zazwyczaj w jakiś sposób łączących się z główną osią fabuły. Jeśli scenarzysta jest ambitny to może też puścić trzecią nitkę, która będzie szła sobie przez cały serial, wszystkie sezony. Tak to wygląda niemalże zawsze. Prosta, ale skuteczna konstrukcja dająca widzowi poczucie satysfakcji i spełnienia, kiedy wszystkie nitki w końcu zbiegają się w jednym miejscu. Niestety, "Turbulencje" się tego schematu nie trzymają. Mamy wielką, rozłożoną na cały serial tajemnicę, mamy pojedyncze historie, które od czasu do czasu pozwalają nam odkryć coś na temat szerszej intrygi i nic więcej. Sprawia to, że po obejrzeniu wszystkich odcinków czuję całkiem spory niedosyt. Ale nie taki, że "o kurde, co dalej, co dalej?!", tylko bardziej "no chyba jaja sobie robicie, że to już wszystko".

Fabuła z odcinka na odcinek wygląda z grubsza tak samo. Któreś z głównych bohaterów słyszy głos i musi domyślić się co należy zrobić aby ucichł - wykonać powierzone mu zadanie. I tu pojawia się największy problem serialu, mianowicie główne osoby dramatu są zwyczajnie głupie (nawet mimo, ponoć, nieprzeciętnej inteligencji). Kiedy Ty już od dawna wiesz co trzeba zrobić, oni błądzą po omacku. Kłócą się między sobą i przeszkadzają nawzajem, bo ich umiejętności komunikacyjne stoją na równie wysokim poziomie co u Brana "jestem trójoką wroną" Starka. Budowanie napięcia w serialu jest ważne, jasna sprawa, ale nigdy nie powinno się odbywać kosztem inteligencji widza.

Turbulencje - średnia obsada, słabe efekty

W głównych rolach obsadzono raczej umiarkowanie znanych aktorów, co w sumie nie jest takie złe - przynajmniej żaden z bohaterów nie odciąga jakoś bardzo uwagi od całej reszty. No chyba, że ktoś jest fanem serialu "Dawno, Dawno Temu", w którym tutejszy Ben grał postać Księcia z Bajki. Większość obsady spisuje się absolutnie poprawnie, choć nie sposób nie zauważyć przesadnej teatralności bijącej od niektórych mniej doświadczonych aktorów. Widać, że subtelność nie jest ich najmocniejszą stroną.

Na osobny akapit z całą pewnością zasługują efekty specjalne, naturalnie wszystkie stworzone na ekranie komputera. Takiego starego. Przysięgam, że CGI prezentuje poziom zbliżony do czegoś pomiędzy późnym PS2, a wczesnym PS3. Z początku nie do końca rozumiałem co się dzieje - dlaczego to niebo wygląda tak sztucznie, czemu ten greenscreen tak bardzo rzuca się w oczy. Czy to tak specjalnie? A później zobaczyłem wilka. Będziesz wiedział o czym mówię, gwarantuję. Nie da się wczuć w powagę sytuacji, kiedy główna bohaterka drży przed zlepkiem kilkuset pikseli, zupełnie nie pasującym poziomem detali i oświetleniem do reszty sceny.

"Turbulencje" są jak wielka, burzowa chmura, z której ostatecznie spadło raptem kilka kropli deszczu. Sama koncepcja ma potencjał i na pewno sprawdzę do czego cała ta historia zmierza w drugim sezonie (w przyszłym roku), ale na razie nie sposób nie czuć co najmniej lekkiego zawodu. Bohaterowie są, mimo głupot scenariusza, dosyć sympatyczni, a i intryga potrafi wciągnąć, co sprawia, że nijakie zakończenie pierwszego sezonu boli tym bardziej.

Atuty

  • Ciekawa koncepcja
  • Wciągająca historia...

Wady

  • ...której brakuje zakończenia 
  • Beznadziejne CGI 
  • Drażniąca głupota głównych bohaterów

Na razie "Turbulencje" to typowy średniak, ale drugi sezon ma szansę zmienić ten stan rzeczy. Pożyjemy, zobaczymy.

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper