Reklama
Le Mans ’66 – recenzja filmu. Ford kontra Ferrari

Le Mans ’66 – recenzja filmu. Ford kontra Ferrari

Jędrzej Dudkiewicz | 17.11.2019, 21:00

Jak głosi znane powiedzenie, życie pisze najlepsze scenariusze. O wiele gorzej jest za to z polskimi tytułami zagranicznych filmów. Z niejasnych powodów, dystrybutor postanowił bowiem zmienić oryginalny tytuł Ford v Ferrari, który cokolwiek mógłby sugerować widzowi, na Le Mans ’66, który – jestem pewien – niemal nikomu nic nie powie. Wiadomo jednak, że ważniejsza jest jakość produkcji. Jak pod tym względem wypada dzieło w reżyserii Jamesa Mangolda?

Wszystko działo się w latach 60. ubiegłego wieku. Ford co prawda produkował najwięcej samochodów na świecie, ale dopiero co zaliczył poważny spadek w ich sprzedaży. Uznano więc, że należy zrobić coś, co sprawi, że maszyny te staną się atrakcyjne dla klientów. Tak oto powstał pomysł stworzenia samochodu wyścigowego, który wygrałby morderczy, 24-godzinny wyścig Le Mans, zdominowany w ostatnich latach głównie przez Ferrari.

Dalsza część tekstu pod wideo

Le Mans ’66 – recenzja filmu. Ford kontra Ferrari

Le Mans ’66 – wciągająca historia z pewnymi problemami scenariuszowymi

Przyznam szczerze, że przed seansem Le Mans ’66 miałem duże oczekiwania. Co prawda zupełnie nie znam się na samochodach, ani się nimi nie interesuję, jednak lubię filmy, w których odgrywają dużą rolę – ot, Wyścig Rona Howarda uważam za naprawdę rewelacyjną produkcję. Liczyłem więc, że dostanę coś trochę podobnego, ale poruszającego inne tematy. Jak wyszło? Cóż, uważam, że Wyścig miał o wiele lepiej zarysowany konflikt, tam emocje między dwoma głównymi bohaterami pulsowały z niesamowitą siłą i nadawały niesamowitego tempa, jeszcze podkręcanego przez świetnie nakręcone wyścigi. Le Mans ’66 trochę przypomina z kolei… western, w którym dwóch pewnych siebie, wręcz zadufanych w sobie milionerów stara się pokazać, kto jest lepszy i kto ma większe… ego. Jest to jednak głównie film o niesamowitej potrzebie parcia do przodu, przełamywania kolejnych barier, zarówno technologicznych, jak i tych osobistych. I to, trzeba przyznać, jest rzeczywiście fascynujące. Pojawia się też tu temat tego, czy lepiej być samotnym kowbojem, czy jednak graczem liczącym się z drużyną. Tyle, że wątek ten w zasadzie pojawia się trochę znikąd, dopiero pod koniec. Z filmu można wyciągnąć też wniosek, że wielkie korporacje są złe (bo są), pełne nie tylko niepotrzebnej biurokracji, ale też ludzi, którzy za wszelką cenę będą starali się pokazać innym miejsce w szeregu i chociaż teoretycznie wszyscy pracują, by osiągnąć ten sam cel, to jednak każda jednostka myśli o tym, by ugrać przy okazji jak najwięcej dla siebie. Ogląda się to wszystko ze sporym zainteresowaniem, film ma dobre tempo i jest wciągający, ale przydałoby się tu jednak trochę więcej energii i życia, tego nieuchwytnego czegoś, co sprawiło, że Wyścig był tak dobrym filmem. I w sumie coś takiego się pojawia – nie będę zdradzać zakończenia, powiem tylko, że jest naprawdę dobre i zdecydowanie zmusza do myślenia po wyjściu z kina.

Le Mans ’66 – nierówne postacie, nierówne aktorstwo

Le Mans ’66 ma też trochę problemów z postaciami i wcielającymi się w nich aktorami. Przykładowo Carroll Shelby, którego gra Matt Damon jest dość nijaką osobą, więc i Damon nie ma za wiele do grania. Można było napisać lepiej tego bohatera. Pod tym względem jeszcze gorzej wypadają Leo Beebe, który jest po prostu jednowymiarowym czarnym charakterem oraz rodzina Kena Milesa, rewelacyjnego rajdowca, gdyż rola zarówno żony Mollie, jak i syna Petera sprowadza się do tego, że są wielkimi fanami odpowiednio męża i ojca. Aktorzy, którym przypadło zagranie tych postaci starają się, jak mogą, jednak scenariusz zdecydowanie im nie pomaga. Główną gwiazdą jest zatem Christian Bale, który gra wspomnianego przed chwilą Kena Milesa. I robi to… z różnym efektem. Momentami gra Bale’a doskonale działa, pokazuje on najróżniejsze oblicza dość nieobliczalnego i dziwnego Kena. Dzięki temu często można też się zaśmiać. Z drugiej strony Bale momentami przesadza i jest zbyt zmanierowany. Stąd rola ta jest trochę nierówna, ale i tak można ją zaliczyć do plusów. Miło było też zobaczyć Jona Bernthala i Raya McKinnona – obaj zagrali na naprawdę dobrym poziomie.

Z ostateczną oceną Le Mans ’66 mam więc sporo problemów. Z jednej strony są tu bardzo dobrze nakręcone wyścigi, film porusza ciekawe zagadnienia i jest generalnie wciągający. Z drugiej mam poczucie zmarnowanej szansy, bo w całej tej historii tkwił o wiele większy potencjał, z którego twórcy korzystają niestety sporadycznie. Mimo to i tak warto wybrać się do kina.

Atuty

  • Porusza kilka ciekawych tematów;
  • Jest kilka bardzo dobrych występów aktorskich, w tym Christiana Bale’a (nawet jeśli momentami przesadza);
  • Bardzo dobrze nakręcone sceny wyścigów;
  • Generalnie trzyma tempo i wciąga

Wady

  • Trochę za mało energii, prawdziwego konfliktu – scenariusz mógłby być lepszy;
  • Niektóre postacie są strasznie jednowymiarowe;
  • Nie udało się wykorzystać pełni potencjału tej historii

Le Mans ’66 nie jest filmem złym, warto go obejrzeć. Problem w tym, że mogła to być o wiele lepsza produkcja.

7,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.

Pytanie jest raczej do stałych czytelników i jest następujące. Czy był(a)byś zainteresow(-any, -ana) kupnem książki zawierającej cały pierwszy sezon cyklu? Jeśli tak, to w jakiej jakości??

Tak, w opcji na bogato
58%
Tak, w edycji po taniości
58%
Ale, że wogle po co to komu?
58%
Pokaż wyniki Głosów: 58
cropper