Wikingowie sezon 6 – recenzja serialu. Koniec jest bliski
Są seriale, które trwają zdecydowanie zbyt długo, co widzą i rozumieją niemal wszyscy, poza jego twórcami. Tak jest w przypadku pewnej produkcji o zombie, tak też jest niestety w związku z Wikingami, których na domiar złego sezony, począwszy od czwartego, są dwa razy dłuższe. Przyjrzyjmy się pierwszej połowie szóstego sezonu.
Ivar Bez Kości został pokonany, więc udał się na wygnanie. Nowym władzą Kattegat został Bjorn Żelaznoboki i od samego początku musi zmagać się z podejmowaniem trudnych decyzji, w tym takiej, czy ruszyć na pomoc uwięzionemu Haraldowi Pięknowłosemu. Z kolei jego matka Lagertha pragnie już tylko żyć spokojnie i nigdy więcej nie oglądać wojny. Na wszystkich bohaterów czekają oczywiście niespodziewane wyzwania.
Wikingowie sezon 6 – niektóre rzeczy lepsze, niektóre gorsze
Nigdy nie byłem jakimś ogromnym fanem Wikingów, co jednak nie zmienia faktu, że mniej więcej do końca trzeciego sezonu oglądało mi się ten serial z przyjemnością: dawał dobrą rozrywkę i miał świetnego Ragnara (pod koniec jednak mocno zniszczonego decyzjami twórców). Zawsze jednak widziałem, że jest to bardzo powtarzalna historia. Ot, Ragnar i Rollo tyle razy walczyli i się godzili, że w pewnym momencie straciłem rachubę. Póki sezony miały po dziesięć odcinków, historia była zwarta, utrzymana w dobrym tempie. Po rozszerzeniu ich do dwudziestu okazało się nagle, że we wszystko wkrada się ogrom nudy. Nie inaczej jest w pierwszej połowie szóstego sezonu, którego najważniejsze wydarzenia dałoby się zmieścić zapewne w trzech lub czterech intensywnych odcinkach. Gdyby jeszcze to, co pomiędzy było jakkolwiek ciekawe, dałoby się na to machnąć ręką. Ale nie jest, bo Michael Hirst, twórca Wikingów i – co bardzo istotne – obecnie ich jedyny scenarzysta, po raz kolejny wypełnia epizody motywami, których nie da się określić inaczej niż zapychacze. Dobrym tego przykładem jest chociażby trójkąt miłosny Bjorna, który staje przed tym samym wyborem, co jego ojciec i bierze dwie kobiety za żony. Co to wnosi do fabuły? Nie wiem, tym bardziej, że dzieje się to w momencie, gdy bohater ten ma zdecydowanie poważniejsze sprawy na głowie. Na plus za to można na pewno zaliczyć to, że w pierwszej połowie szóstego sezonu praktycznie nie ma wątku osadników na Islandii, niestety ich historia wraca pod koniec i istnieje obawa, że będzie jej więcej w drugiej połowie. A to przecież najbardziej nudny i zbędny element fabuły w historii tego serialu. Jest też w tym wszystkim mnóstwo przewidywalności: ot, kiedy Lagertha zakopuje swój miecz przysięgając, że już nigdy nie będzie walczyć, doskonale wiadomo, że za chwilę broń ta będzie jej bardzo potrzebna, a postaci nie dane będzie zaznać spokoju. Dużo tu różnorakich absurdów, często związanych na przykład z upływem czasu. W ciągu jednego odcinka zima może zmienić się w lato, łódź dopłynąć do Islandii, nie mówiąc już o takich kwiatkach, jak to, że w trakcie pogrzebu jednej postaci morze przy Kattegat jest skute lodem, a następnego dnia Ubbe decyduje się wyruszyć na wyprawę, jako powód pośpiechu podając, że chce zdążyć przed tym… aż morze będzie skute lodem. Złych decyzji Hirsta można by wymienić o wiele, wiele więcej (kolejną niech będzie to, że nie bardzo rozumiem, czemu nagle co druga postać widzi i gada z duchami, albo ma prorocze sny) i zrobię to jeszcze w dalszej części recenzji.
Wikingowie sezon 6 – marny rozwój bohaterów (z jednym wyjątkiem)
Pierwsza połowa szóstego sezonu ma też bardzo wyraźny problem z prowadzeniem bohaterów. Najlepszym tego dowodem jest Hvitserk, którego wątek – będący po części kopią tego, w jaki sposób twórcy pod koniec zniszczyli Ragnara – jest niesamowicie irytujący i nic nie wnoszący do serialu. Nie mówiąc już o tym, że pod koniec postać ta zalicza (przynajmniej na razie, może coś się w tej kwestii zmieni potem) jedną z najmniej wiarygodnych przemian w historii nie tylko Wikingów, ale ogółem telewizji. Nie pomaga też i to, że wcielający się w Hvitserka Marco Ilso nie daje sobie rady z tą rolą. Jeśli chodzi o innych bohaterów jest nieco lepiej, ale wciąż tak naprawdę źle. Ubbe na dobrą sprawę nie ma zupełnie nic do roboty w tym sezonie, snuje się gdzieś w tle, po czym decyduje się popłynąć na Islandię, by znaleźć Flokiego i udać się potem na jeszcze dalszą wyprawę. Bjorn ma niezłe momenty (na przykład bardzo dobra przemowa z siódmego odcinka), ale często też zachowuje się, jak idiota i nie bardzo wiadomo, o co mu chodzi. Hirst z zupełnie nieznanych mi powodów niszczy też postać Haralda, który zachowuje się niezgodnie ze swoim charakterem i wszystkim, do czego dotychczas przyzwyczaił widzów. Na plus za to można policzyć na pewno Ivara, który przestał być w końcu klaunem i stał się znacznie bardziej intrygującą i ludzką postacią. Szkoda tylko, że jego pobyt na Rusi jest standardowy i również obfituje w dość dziwne decyzje scenarzysty. Kniaź Oleg z kolei zajął miejsce Ivara jako naczelnego psychopaty serialu i póki co robi to trochę lepiej.
I tak to niestety jest obecnie z Wikingami. Da się oglądać ten serial, wciąż trafiają się znakomicie nakręcone sceny (chociażby walka Lagerthy z szóstego odcinka – doskonała scena), które przypominają o tym, że niegdyś była to znacznie lepsza produkcja. Jak zwykle można też pochwalić zdjęcia, muzykę, scenografię, charakteryzację i rekwizyty. Ale na każdy plus przypadają co najmniej dwa minusy, których głównym winowajcą jest piszący scenariusze Hirst. Dobrze, że szósty sezon Wikingów będzie zarazem ostatnim.
Atuty
- Kilka znakomicie nakręconych, emocjonujących scen;
- Niezły rozwój Ivara;
- Zdjęcia, muzyka, scenografia, charakteryzacja, rekwizyty;
- Tu i ówdzie zdarzają się przebłyski dawnej formy i ciekawe wątki
Wady
- Mnóstwo złych i niezrozumiałych decyzji scenarzysty;
- Wiele niepotrzebnych scen, które są tylko zapychaczami;
- Sporo nudy;
- Rozwój kilku postaci woła o pomstę do nieba
Pierwsza połowa szóstego sezonu Wikingów jest nieco lepsza od piątego sezonu, co nie znaczy, że serial ten wrócił na właściwe tory.
Przeczytaj również
Komentarze (18)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych