Renesans kina kopanego - co oglądać po The Raid?
Gdy wydawało się, że uwielbiane w czasach VHS, specyficzne kino akcji, prezentujące sztuki walki, leży już gdzieś pod płotem, wykończone przez innych przedstawicieli action movies XXI wieku, zjawił się On. Gareth Evans, przy współpracy trójki Iko Uwais - Joe Taslim - Yayan Ruhian, tchnął życie w ten wydawałoby się już martwy gatunek, w którym jak się okazuje, wiele się w ostatnich latach działo.
Choć globalizacja nie ma w ostatnich latach dobrej prasy akurat obraz Garetha Evansa z 2011 roku jest jednym z jej niewątpliwych triumfów. Walijskiego twórcę, który przeprowadził się do Indonezji, zafascynowała lokalna odmiana sztuk walki pencak silat, o której chciał zrealizować film dokumentalny, co zresztą zasugerowała mu jego żona, mająca japońsko-indonezyjskie korzenie. W swej nowej ojczyźnie najpierw poznał Iko Uwaisa, którego w końcu zaangażował do pierwszej produkcji (o której jeszcze opowiemy), a także właśnie “The Raid”, które okazało się światowym fenomenem. Rzadko bowiem zdarza się, by wokół bezpretensjonalnego dzieła, należącego niewątpliwie do kina akcji, powstał tak wyraźny konsensus co do wysokich ocen krytyków. Świadczy o tym choćby to, że nestor amerykańskich recenzentów, Roger Ebert, opublikował specjalny komentarz, w którym bronił swej wyjątkowo niskiej noty wystawionej temu filmowi (jednej z nielicznych jeśli chodzi o opiniotwórcze źródła), tłumacząc skąd się ona wzięła.
To czego nie zauważył zmarły w 2013 roku, zasłużony dla krytyki filmowej, dziennikarz to z pewnością fakt, iż Evans wraz ze współpracownikami znaleźli idealną formułę dla napakowanego czystą akcją widowiska, w którym obok strzelanin kluczowe okazały się właśnie niezwykle efektowne walki. Oddział antyterrorystyczny przybywa do siedziby lokalnego kartelu, który mieści się w kompleksie wysokich bloków, kompletnie nie rozumiejąc z czym właściwie mają do czynienia. Ich sytuacja przypomina bowiem trochę lądowanie na obcej planecie, której praw i zasad funkcjonowania przybysze nie mogą znać od początku. Obraz wykreował kilka gwiazd: wspomnianego już Uwaisa, charyzmatycznego Yayana Ruhiana, który zagrał już m.in. w “Przebudzeniu Mocy” czy też “Johnie Wicku 3”, a także Joe Taslima. Zdecydowanie pomógł również Evansowi czyniąc z niego prawdziwego specjalistę od kina akcji.
Wśród znajomych, którzy widzieli obie części “The Raid” trwa gorączkowe poszukiwanie podobnych filmów, łączących sztuki walki z nieustanną akcją, przy których oglądaniu można się solidnie spocić. Prawda jest jednak taka, że z tego typu filmowymi strzałami mamy do czynienia raz na kilka, jeśli nie kilkanaście, lat. Z drugiej strony w interesującym nas gatunku działo się w ostatnich kilkunastu latach dużo ciekawego. Z pewnością prymu nie wiodą w nim już Amerykanie, bo okres ich świetności przypadł na epokę VHS, a takie gwiazdy jak Steven Seagal czy Jean Claude van Damme od dawna odcinają kupony od dawnej sławy lub, tak jak sławny Belg, postawili na autoironię (świetne “JCVD” Mabrouka El-Mechri). W poszukiwaniu świeżości, przez którą rozumiemy znakomitą choreografię walk, a także interesujące przedstawienie charyzmatycznych bohaterów i nakreślenie ich motywacji, należy zerkać przede wszystkim na Wschód. Oto kilku najciekawszych przedstawicieli kina kopanego z ostatnich kilkunastu lat.
Ong - Bak
Zanim Gareth Evans zainteresował się indonezyjską odmianą sztuk walki najgorętszym nazwiskiem w kinie kopanym był bez wątpienia Tajlandczyk Tatchakorn Yeerum, znany jako Tony Jaa, który zasłynął właśnie występem w trzech filmach z serii “Ong Bak”. Pierwszy z nich był sporym powiewem świeżości, wyglądał bowiem trochę jak zagubiony, egzotyczny klasyk z lat 90-tych. Obok świetnych scen pościgów, także tych biegowych, i efektownych walk, w których by pokonać rywala używano nawet lodówki, film oferował również całkiem ciekawe elementy komediowe. Nic więc dziwnego, że Tony’emu Jaa wróżono przez moment rolę następnego Jackie Chana. Dzieło Prachyi Pinkaewa, a także kolejne części wyreżyserowane przez Jaa, są specyficzne, ale z pewnością warto się z nimi zapoznać, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.
Merantau
Pierwszy film Evansa (nie licząc “Footsteps”), w którym z jednej strony mocno czuć fascynację tamtejszym stylem walki, jak również szerzej - sposobem życia, a z drugiej wprowadza on na arenę nowego gwiazdora tego kina, czyli Iko Uwaisa. Gra on młodego człowieka przechodzącego tytułowy rytuał, który w jego przypadku polega na wyjeździe do Dżakarty, by tam odnaleźć swoją drogę życiową. W trakcie podróży Yuda zadrze z lokalnym handlarzem niewolnikami i oczywiście będzie musiał sobie wykopać szlak przez indonezyjski półświatek. Obraz ten łatwo zestawić z “Ong Bak”, bo prezentuje podobnych bohaterów, ale jak zobaczymy, kończy się zupełnie inaczej. Ciekawa fabuła, wyrazisty bohater i świetne walki sprawiają, że jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów tego podgatunku.
Ip-Man
A oto film, który nie ma zupełnie nic wspólnego z dylogią “The Raid”, ale jednocześnie trudno wyobrazić sobie bez niego listę najlepszych filmów XXI wieku z motywem sztuk walki. Pierwsza część serii, która dotąd doczekała się czterech produkcji, to opowieść o chińskim mistrzu Wing Chun, jednego ze stylów wushu, nauczycielu Bruce’a Lee, w którego znakomicie wciela się Donnie Yen. Filmowymi biografiami mistrza Yipa zajmowało się w ostatnich latach kilku reżyserów, łącznie z tak wielkim twórcą jak Wong Kar Wai w obrazie “The Grandmaster” z 2013 roku. Dzieło Wilsona Yipa, oprócz znakomitej choreografii walk, pokazuje też interesujący wycinek z historii Chin, wojnę z Japonią.
Wira
Na ten malezyjski film, obecny w ofercie Netflixa, należy zwrócić uwagę nie tylko ze względu na - jak zawsze - znakomitego Yayana Ruhiana, w typowej dla siebie roli. Dzieło Adriana Teha, twórcy równie dobrego “Paskala”, jest popisem grającego w nim główną rolę Hairula Azreena. Wciela się on w Hassana, posiadacza idealnie równo wystrzyżonej brody, wracającego do swej rodzinnej miejscowości, gdzie rządzi przestępca w typie Tony’ego Montany dla ubogich, któremu zresztą nasz bohater kiedyś służył. Film rozkręca się dosyć wolno, ale od połowy jest już naprawdę na co popatrzeć. A jeśli nawet kilkukrotnie ziewniecie podczas seansu i tak będziecie chcieli doczekać głównej walki z granym przez Ruhiana, Ifritem, która w pełni wynagradza kilka wcześniejszych dłużyzn. Jest ona bowiem kolejnym popisem choreograficznym kina kopanego.
Kung Fu Killer (znany też pod tytułem Kung Fu Jungle)
Urodzony w Kantonie Donnie Yen ma na koncie wiele ról w filmach wykorzystujących sztuki walki. Obok wspomnianego już “Yip Mana” wymienić należy również słynnego “Hero” Zhanga Yimou, klasyk kina wuxia. Chcąc jednak wybrać drugi film z tym aktorem sięgnąłem po “Kung Fu Killer”, w którym chiński gwiazdor gra mistrza sztuk walki, pomagającego policji w Hongkongu w złapaniu seryjnego mordercy, zabijającego najlepszych wojowników. Kojący spokój na twarzy głównego bohatera jak zwykle kontrastuje z ogromnym wysiłkiem wkładanym w kolejne walki, także te w samej końcówce, w których oprócz ciosów rywali obaj adwersarze muszą unikać również starcia z przejeżdżającymi ciężarówkami.
Przychodzi po nas noc
Iko Uwais i Joe Taslim znów w jednym filmie! Czy trzeba jeszcze coś dodawać? Obraz Timo Tjahjanto (dostępny na Netflixie) bywa gdzieniegdzie reklamowany jako brutalniejsza wersja “The Raid” i rzeczywiście coś jest na rzeczy. Muszę jednak przyznać, że ta etykietka sprawiła, że lekko mnie on rozczarował. Jest przede wszystkim za długi, a fabuła nie klei się w nim tak dobrze jak w obu dziełach Evansa. Z drugiej jednak strony rzeczywiście miłośnicy sztuk walki doprawionych elementami gore powinni być zadowoleni. Oczywiście wisienką na torcie jest finałowa potyczka pomiędzy głównymi bohaterami. Tym razem, wbrew swemu naturalnemu wizerunkowi, Uwais gra tu tego “złego”. Pomysłowość w zadawaniu sobie kolejnych ciosów, jak się okazuje, nie zna granic.
Mściciel
Koreańska kinematografia jest obecnie jedną z najprężniej działających na całym świecie, a zatem nie mogło zabraknąć i tu propozycji z tego kraju. Dostępny na stronie Netflixa “Revenger” nie jest wielkim dziełem. Ma problemy z fabułą, w której znaleźć można kilka dziur. Robi jednak wrażenie jeśli weźmiemy pod uwagę choreografię walk i ogląda się go zaskakująco dobrze. Komuś kto potrzebuje nieco bardziej skomplikowanych doznań należy polecić raczej “Ayeossi” (“Człowiek znikąd”), które co prawda nie jest tak efekciarskie, ale ma dużo bogatszą fabułę i również jest oparte na schemacie “jeden przeciwko wszystkim”. “Mściciel” sprawdza się jednak lepiej jako czyste widowisko.
Jailbreak
Bunt w zakładzie karnym, znajdującym się w dość egzotycznym kraju to interesujący punkt wyjścia do krwawego widowiska akcji. Koprodukcja francusko-kambodżańska jest ciekawym przykładem próby rewitalizacji kinematografii w tym drugim kraju, której najpopularniejszymi gatunkami są ponoć komedie romantyczne i opowieści o duchach. Na planie “Jailbreak” spotkało się wiele interesujących postaci: włoski reżyser Jimmy Henderson pracujący w Azji od kilkunastu lat, lokalna mistrzyni MMA Tharoth Sam, francuski kaskader Jean-Paul Ly, a także była aktorka filmów XXX Celine Tran, dla której występ w obrazie z 2017 roku był debiutem w tym bardziej standardowym kinie. “Jailbreak” ma wiele problemów: fabuła bywa rozbrajająco nieporadna, szczególnie gdy oddział policji biega po rzeczonym więzieniu jak kurczaki bez głowy, kiepsko wypada również aktorstwo. Najgorsza jest chyba była gwiazda porno, ale jeśli popracuje nad nim tak jak nad scenami walki, jeszcze będą z niej ludzie. To właśnie choreografia kolejnych starć jest najmocniejszym punktem filmu. Ciekawie wypadają również próby wplecenia wątków komediowych. Zresztą sceny po napisach końcowych pokazują, że ekipa bawiła się na planie znakomicie.
Accident Man
Jesse V. Johnson stał się w ostatnich latach prawdziwym specjalistą od kina akcji, ale akurat ten film przeszedł niemal bez echa. Być może inaczej będzie w przypadku sequela, który ponoć ma powstać. I bardzo dobrze, bo obraz z nieco przypominającym tu Ryana Reynoldsa Scottem Adkinsem w roli głównej stanowi odpowiedź na pytanie jak wyglądałaby seria “John Wick” gdyby nakręcił ją Guy Ritchie lub Matthew Vaughn. Prawdziwy weteran kina akcji (przede wszystkim świetny cykl “Champion”) gra tu płatnego zabójcę, członka przedziwnej organizacji, z której przedstawicielami w pewnym momencie będzie musiał się pojedynkować. Świetny, czarny humor i widowiskowe walki to największe atuty tej produkcji, która nie jest pozbawiona wad, czasem wydaje się przegadana, ale i tak z pewnością warto ją obejrzeć. Oczywiście polski dystrybutor jak zwykle pokpił sprawę i wypuścił film pod tytułem “Pan Wypadek”, który sugeruje lekko głupawą komedię. Nic z tych rzeczy!
Potrójne zagrożenie
Do swej kolejnej produkcji Johnson zaangażował prawdziwą plejadę gwiazd. Tony Jaa i Iko Uwais, Tiger Chen, nauczyciel i przyjaciel Keanu Reevesa, jeszcze z czasów pierwszego “Matrixa, oczywiście Scott Adkins, mający polskie korzenie znany zawodnik MMA Michael Bisping, a także Michael Jai White. W filmie dzieje się bardzo dużo, mamy kilka efektownych walk, atak na posterunek policji i finałowe starcie trzech przeciwników, w którym konfrontują się ze sobą styl siłowy z tymi bardziej finezyjnymi. Niestety kuleje scenariusz, najbardziej męczyć się musi Uwais, rzucany to w jedną, to w drugą stronę, który - co zaskakuje - wypada tu chyba najsłabiej także jeśli chodzi o walki. A szkoda, bo mieliśmy tu potencjał na dużo lepsze widowisko, które i tak jednak warto sobie obejrzeć dla odprężenia.
Niewymienione wcześniej: Headshot (film z Iko Uwaisem dostępny na Netflixie), Universal Soldier: Day of Reckoning (powrót do wielkiej serii), One Million K(I)icks (europejskie kino kopane), Re:Born (dowód, że Japończycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa), Paradox (Tony Jaa w filmie Wilsona Yipa).
Przeczytaj również
Komentarze (64)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych