Gra o Tron - gdzie zabiorą nas spin-offy i czy uratują wizerunek serialu?
Jeszcze przed rozpoczęciem emisji ostatniego sezonu “Gry o Tron” zaczęto mówić o planach co do spin-offów, które mają pokazać inny okres historii Westeros. Wtedy jednak z pewnością nie spodziewano się tego, że nowe produkcje będą musiały ratować wizerunek serialu, jako najlepszego widowiska fantasy w historii, po totalnej klęsce ósmej serii.
Trudno przypomnieć sobie drugą taką produkcję jak “Gra o Tron”, która byłaby tak bardzo chwalona za pierwsze sezony, a którą ostatecznie tak mocno krytykowano, biorąc pod uwagę tylko jej ostatni sezon. Ósma seria była rzeczywiście sporym zawodem, choć na dobrą sprawę już w poprzednich dało się zauważyć, że serial kompletnie traci moc. Wiele ciekawych wątków traktował skrótowo, przedkładając efekciarstwo nad konsekwentne budowanie postaci, zapominając między innymi o niezwykle wciągających dialogach, które były prawdziwym znakiem rozpoznawczym pierwszych kilku sezonów. To wszystko ostatecznie doprowadziło do katastrofy: rozwiązanie intrygi było bardzo złe, a ostatnie odcinki ogląda się już jak produkcję, którą twórcy chcą jak najszybciej zamknąć i najlepiej o niej zapomnieć.
O to będzie jednak niezwykle ciężko. Pochwały pierwszych serii zostały już niemal zupełnie przykryte przez krytykę ostatniego sezonu, a dziś teza, że “Gra o Tron” to jeden z najlepszych seriali z gatunku historycznej fantasy trudno przechodzi przez usta. Warto jednak przypomnieć o tym dlaczego ekranizacja powieści George’a Martina była swego czasu tak wielkim fenomenem popkulturowym. Istotne jest to szczególnie przed rozpoczęciem prac nad spin-offami, które mogą przywrócić temu uniwersum dawny blask, jeśli tylko twórcy wyciągną wnioski z błędów poprzedników, skupią się na cierpliwym budowaniu interesujących postaci, a nie na efekciarskich starciach fantastycznych stworów.
Kiedyś to było!
Autor jak dotąd pięciu części “Pieśni Lodu i Ognia”, który ma ogromne problemy ze skończeniem zaplanowanego na siedem tomów dzieła, nigdy nie ukrywał, że dzieje konfliktu o tron na fikcyjnym kontynencie Westeros są w dużej mierze oparte na historycznych wydarzeniach, związanych z Wojną Dwóch Róż, a odpowiednikami rodów Lancasterów i Yorków w uniwersum Martina są Lannisterowie i Starkowie. Oczywiście dzieło autora należy do gatunku fantasy, ale należy zauważyć, że wszelkie, znajome rekwizyty tego podgatunku fantastyki są w książkach używane niezwykle rzadko, ich prawdziwym atutem są zaś znakomicie kreślone realia świata przedstawionego, w których czytelnik bez trudu rozpozna średniowiecze.
Wszyscy zapewne pamiętamy walkę sir Vardisa z Bronnem w pierwszym sezonie serialu, która dobrze streszcza podejście Martina do ukazywania wieków średnich. Znakomity rycerz z Vale to z całą pewnością dzielny mąż i odważny wojownik, a jednak uwielbiany przez widzów Bronn zabija go bez większych problemów. Dzięki temu, że nie ma zbroi jest lżejszy, a więc także zwinniejszy, a z uwagi na to, że nie jest rycerzem, w przeciwieństwie do swego adwersarza, nie musi walczyć honorowo, o czym zresztą tuż po walce informuje Lysę Arryn w kapitalnym, króciutkim dialogu (-"You don't fight with honor!" -"No, he did..."). To jeden z wielu przykładów typowego w sadze zabiegu, który można by nazwać odbrązawianiem czasów średniowiecznych, kojarzących się niektórym z honorem i sprawiedliwością, a tymczasem Martin pokazuje jej prawdziwe oblicze. Przypomnijmy tylko o tym, że najbardziej prawy i uczciwy bohater sagi ginie już w pierwszym sezonie, co zresztą jasno pokazuje intencje twórcy: nikt nie jest tu bezpieczny, a tzw. plot armory w Westeros akurat nie działają. Niestety do czasu...
Idąc dalej tym tropem należy zwrócić uwagę na znakomitych, jakże nietypowych dla tego typu sag bohaterów. Najbardziej lubiany był chyba wesoły karzeł, znany z inteligentnych i ciętych ripost, który jednak był również ofiarą kompleksów swojego ojca i nienawiści siostry, bo według niej zabił ich matkę (ta zmarła bowiem przy porodzie). Nic dziwnego, że zaprzyjaźnił się ze wspomnianym Bronnem, postacią o tyle nietypową, że mimo pochodzenia z gminu, był niewątpliwie dość inteligentny, a przy całym swoim cynizmie mimo wszystko dbał o swego kompana. Zarówno w sadze, jak i w serialu, który do pewnego momentu znakomicie wybierał najważniejsze wątki dzieła Martina, w których przecież - jak wiedzą czytelnicy - bardzo łatwo się pogubić, zachwyca też stopniowy rozwój bohaterów. Najlepszymi przykładami są tu Jaime Lannister, Arya i Sansa Stark, a także Theon Greyjoy. Dodając do tego bohaterów pomnikowych, których moglibyśmy nazwać typowymi przedstawicielami epoki, jak Tywin, Stannis, jak również wspomniany już Ned Stark, a także okrutników pokroju Ramseya Boltona widzimy, że mamy tu do czynienia ze znakomitym zestawem indywiduów, którzy byli przez długi czas największym atutem serialu.
Co nie zagrało?
Co istotne jednak “Grze o Tron” przez długi czas udawało się również realizowanie niezwykle efektownych sekwencji, które na długo pozostaną w pamięci widzów. Przypomnijmy tu tylko prawdziwy szok związany ze śmiercią Neda Starka czy też Krwawymi Godami. Znakomicie wypadały także sceny batalistyczne: rzeź Hardhome czy też fantastycznie zrealizowana Bitwa Bastardów, a także pojedynek jeden na jeden pomiędzy Gregorem Cleganem i Oberynem Martellem. Kompletnie wytrącały one z rąk krytyków argument, że twórcy nie potrafią tworzyć efektownych potyczek i powinni się skupić wyłącznie na zakulisowych intrygach i rozwoju postaci. Jakże blado na ich tle wypadają bitwy w ostatnim sezonie, który gasł mniej więcej tak szybko jak broń Dothraków podczas kompletnie nieudanej, samobójczej szarży tych wojsk na oddziały wroga podczas bitwy o Winterfell.
Najpopularniejszą odpowiedzią na pytanie o to dlaczego ostatnie sezony są tak wyraźnie słabsze od pierwszych jest niewątpliwie to, że z uwagi na niezakończenie, zapowiedzianej na siedem tomów, sagi twórcom serialu w pewnym momencie zabrakło świetnego materiału literackiego George’a Martina. Ciekawe jest w tym kontekście to, że długa przerwa pomiędzy piątym a szóstym tomem cyklu może wynikać z tego, iż sam pisarz tak zaplątał się w swojej wizji, że również nie jest w stanie sensownie zakończyć wielkiego dzieła. Z drugiej strony należy spytać czy “Gra o Tron” nie zaczęła się psuć właśnie wtedy gdy fabułę w pełni przejął motyw fantastyczny? Pomijając już bowiem to, że większość pokochała przede wszystkim wątek historyczny, koszty wyprodukowania tak efektownego widowiska, jakim okazał się ósmy sezon, były tak duże, że powstać mogło ledwie sześć odcinków, w których nie sposób było sensownie zarysować sposobu działania kluczowych dla serialu bohaterów, z konieczności traktując je mocno skrótowo, co jest największym zarzutem wobec końcowych fragmentów dzieła HBO.
Czego można się spodziewać po spin-offach?
Jedno co mimo wszystko udało się twórcom ósmego sezonu “Gry o Tron” to z pewnością, dość nieudolna, ale jednak finalizacja wszystkich wątków serialu zakończona wyniesieniem na tron (choć już nie żelazny) nowego władcy. Oznacza to, że właściwie poza wątkiem podróży Aryi, który mógłby eksplorować, pojawiające się gdzieniegdzie na marginesie właściwej fabuły dzieła Martina, doniesienia o fantastycznych lądach odległych od Westeros, praktycznie nie ma tu potencjału na typowy sequel, wykorzystujący dobrze już znanych bohaterów. Ma to swoje wady i zalety; choć jednak część widzów zdążyła się już zżyć z pewnymi postaciami i chętnie zobaczyliby ich dalsze losy, formuła prequeli daje możliwość opowiedzenia zupełnie innej historii. To zresztą sugerował wywiad jakiego udzielił w zeszłym roku jeden z szefów HBO Casey Bloys, który potwierdził, że telewizja nie ma zamiaru tworzyć kolejnego sezonu, który miałby pokazywać dzieje Westeros tuż po tym co zdarzyło się w ośmiu seriach “GoT”.
Zasadne jednak wydaje się zadanie pytania czy HBO w ogóle wie jaką serię chce kręcić? Wiele już na ten temat wiemy, ale duża część doniesień jest niejasna. Pod koniec zeszłego roku gruchnęła wiadomość, że stacja zrezygnowała z jednego ze spin-offów, po obejrzeniu pilota. Fabuła produkcji miała się rozgrywać tysiące lat przed wydarzeniami pokazanymi w Grze o Tron, mieli się w niej pojawić Lannisterowie i Starkowie, a jedną z głównych ról miała w niej zagrać Naomi Watts. Z drugiej strony ostatnio mówiło się, że miała ona pokazać genezę powstania Białych Wędrowców, co w kontekście tego co zostało już ujawnione w “GoT” wydaje się być bezsensowne. Być może więc dobrze się stało, że seria jednak nie ujrzy światła dziennego tym bardziej, że pojawiły się konkrety na temat pomysłu na inny spin-off.
Zapowiedział to już sam George Martin, który na swoim blogu zwrócił uwagę na kilka napisanych przez niego utworów, w tym “Ogień i krew”. Wszystkie dotyczą rodu Targaryenów, którzy postanawiają podbić Westeros. Głównymi bohaterami byliby w takim wypadku z pewnością twórca Żelaznego Tronu Aegon Targaryen, a także wspominani w “Grze o Tron” Visenya i Rhaenys Targaryen. W tych pogłoskach jednak też brakuje spójności, bo z drugiej strony pojawiły się doniesienia o tym, że HBO szuka odtwórczyń ról Rhaenyry Targaryen i Alicent Hightower. Nie dość, że żyły one sto lat później to jeszcze taki dobór głównych postaci sugerowałby raczej serial opowiadający o rywalizacji o tron, czyli tzw. Tańca Smoków. Pokazanie dziejów Aegona I, a następnie wyniesienia na tron syna Alicent Aegona II w trakcie jednego sezonu jest raczej niemożliwe, twórcy będą musieli się więc zdecydować na to, który okres historyczny będą chcieli przedstawić na początku.
Syndrom Star Wars
Niezależnie od tego, w którą stronę ostatecznie pójdą fabuły spin-offów do “Gry o Tron” zaczynają się zarysowywać co najmniej dwa problemy. Pierwszym jest coś co można nazwać “syndromem Star Wars” w odniesieniu do trylogii George’a Lucasa, która fabularnie poprzedzała dzieła z lat 77-83, a była kręcona kilkadziesiąt lat po niej, przez co widzowie dobrze wiedzieli jakie będzie jej zakończenie. Z tego typu problemem dobrze poradzili sobie twórcy wielkiego widowiska historycznego HBO “Rzym”, którzy jego głównymi bohaterami uczynili duet prawdziwych, ale mało znaczących, z perspektywy zapisów starożytnych, bohaterów: Lucjusza Worenusa i Tytusa Pullo, koncentrując zainteresowanie widzów na nich, a nie na wydarzeniach historycznych, które są wszystkim dobrze znane. Dzięki temu udało im się utrzymać zainteresowanie widzów do końca.
Drugi problem dotyczy rzecz jasna głównych bohaterów, którzy powinni dorównać tym z “Gry o Tron” jeśli uniwersum ma znów stanąć na nogi. Cechą wspólną niemal wszystkich postaci “GoT” było to, że ciężko było ich skategoryzować według dobrze znanego podziału na dobrych i złych, w zasadzie każdy był - z różnych powodów - interesujący, także ze względu na uwikłanie w system sojuszy z różnymi członkami własnego rodu, a także jego przeciwnikami. Od tego czy to samo uda się w spin-offach dotyczących Targaryenów zależy w zasadzie powodzenie tych produkcji, których mimo fatalnego zakończenia “Gry o Tron” potrzebujemy i na które czekamy. Akurat trudno nie zgodzić się z Georgem Martinem kiedy mówi, że potencjał uniwersum jest nadal ogromny i równie dobrze można sobie wyobrazić dwa-trzy seriale ulokowane w tym świecie. Tylko jednak pod warunkiem, że będą one tak dobre jak pierwsze cztery serie “Game of Thrones”.
Przeczytaj również
Komentarze (63)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych