TENET finansową porażką, Wonder Woman przesunięta - kina i blockbustery mają duży problem
Chociaż dystrybutorzy i producenci Teneta robią dobrą minę do złej gry zapewniając, że film radzi sobie w kinach znakomicie, prawda jest inna. Gdyby nie pandemia obraz zarobiły znacznie więcej. Ba, nie jest nawet pewne czy produkcja się w ogóle zwróci. Co to może oznaczać? Czy zapowiedziane na ten rok blockbustery uciekną na 2021?
Branża filmowa i całe Hollywood z pewnością uważnie obserwuje to, jak radzi sobie na rynku w tych trudnych dla kin czasach „Tenet”. Przyznam szczerze, że sam złapałem się na tym, iż uwierzyłem w narrację mówiącą o świetnych wynikach nowego filmu Nolana. Trąbi się choćby o tym, że wynik w box office przekroczył już 200 milionów dolarów, ale obraz ten wcale nie jest tak piękny, jak się go maluje. Mówimy bowiem nie o rynku w USA, ale całym świecie. Szybki rachunek. Film kosztował blisko 230 milionów dolarów i kreowany był oczywiście na kolejny megahit. Co więcej - kręcony był w czasach, gdy nikt o pandemii nawet nie myślał, więc w jego promocję wpompowano podobno kolejne 150 milionów. Co to oznacza? Że film zacznie zarabiać dopiero, gdy w box office przekroczy około 400 milionów dolarów, a do tego jeszcze daleka droga.
Nie tylko Tenet
Oczywiście Warner Bros. zachowuje optymizm licząc na to, że „Tenet” w tych dziwnych czasach i przy braku większej konkurencji utrzyma się w kinach na tyle długo, by wyjść na plus, ale nawet jeśli taka sytuacja będzie miała miejsce, to nie oszukujmy się - nie będą to zarobki, na jakie liczyli włodarze firmy. A obecnie trwa walka nie tyle o zarobek, co o zwrot kosztów. W Polsce „Tenet” w weekend otwarcia zobaczyło ponad 50 tysięcy widzów, co jest jednym z najsłabszych wyników jeśli chodzi o filmy Nolana. Co najsmutniejsze, w ciągu pierwszych trzech dni krytykowana i zmieszana przez krytyków z błotem „Pętla” Patryka Vegi przyciągnęła 178 tysięcy osób. Co również nie jest wynikiem na jaki mógł liczyć polski reżyser, gdyby nie było pandemii, bo np. jego "Politykę" obejrzało w analogicznym okresie... ponad 930. tysięcy widzów.
Warner Bros. z jednej strony uspokaja widzów, z drugiej przesuwa premierę „Wonder Woman 1984” na 25 grudnia. A wcale nie jest wykluczone, że film wyleci ostatecznie na 2021 rok. Chodzą plotki, że w tym roku nie zobaczymy też "Czarnej Wdowy" Disneya, która miała rozpocząć kolejny rozdział w uniwersum Marvela. A na decyzję mogą wpłynąć fatalne wyniki filmu "Mulan", również produkcji Disneya. Przy budżecie 200 mln dolarów (bez kosztów promocji), film nie zarobił jeszcze nawet 40 milionów i to wliczając już rynek chiński, gdzie wynik okazał się dużo gorszy od oczekiwań. Oczywiście zyski filmu może podbić sprzedaż na platformie Disney+, gdzie również jest dystrybuowany, ale jeśli tak będzie nie wpłynie to raczej pozytywnie na sytuację kin.
Zaciskanie pasa
Możemy już również wziąć w nawias premierę "Diuny" Denisa Villeneuve'a, która ma zadebiutować w kinach w połowie grudnia, nawet biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio mieliśmy okazję zobaczyć w końcu pierwszy zwiastun. Wprawdzie jest to okres świąteczny, więc jest duża szansa, że więcej ludzi pójdzie do kin, ale wciąż nie wiadomo jak rozwinie się jesienią pandemia. Jako widzowie możemy nad tym ubolewać, ale też łatwo jest zrozumieć w tym wypadku wydawców i producentów, którzy zamiast ponosić wielomilionowe straty wolą przeczekać ten czas. Co więcej - zaryzykuję stwierdzenie, że dopóki nie poradzimy sobie na dobre z Covid żaden duży producent nie przeznaczy na produkcję nowego blockbustera więcej niż 100 milionów dolarów.
Piszę o ciężkiej sytuacji kin, a sam byłem w nim od początku pandemii raz. Tyle, że nie tylko o pandemię tu chodzi. Kina borykały się z tendencją spadkową już od jakiegoś czasu i wirus tylko to pogłębił. Portale streamingowe takie jak Netflix, HBO Go czy Amazon oferują co miesiąc konkretną liczbę nowych filmów i seriali w naprawdę atrakcyjnych cenach. Wrzucając takie perełki jak "Ślepnąc od świateł" czy "Wataha", przy których kino Vegi to praca średnio ogarniętego studenta filmówki. Przed pandemią jeden wypad do kina, z którym wiązał się zakup biletów i popcornu do pochrupania kosztował tyle, co abonament na wszystkie wspomniane serwisy. To raz. Dwa - w domu nikt nie kazał nam oglądać 30 minut reklam. Jeśli przeszkadzało to wielu ludziom przed pandemią, to co mamy powiedzieć dziś?
Bezpieczeństwo i kina
Oczywiście wyjście do kina ma swój niepowtarzalny urok, ktoś może napisać, że magię. Zgadzam się. Ale moim daniem kina robią za mało, by zachęcić nas do powrotu i zapewnić niezdecydowanych, że są tam bezpieczni. W dobie pandemii ceny biletów spadły, ale biorąc pod uwagę strach przez wirusem chyba nie na tyle, by ludzie znów masowo uderzyli do takich przybytków na hity pokroju „Teneta”. W Warszawie w multikinie bilet na sens w dzień roboczy kosztuje 20 złotych, podczas gdy w weekend trzeba zapłacić pięć złotych więcej. Oczywiście mowa o zwykłych siedzeniach, vipowskie kosztują drożej. Konkurencyjne Cinema City jest nieco droższe. Bilet w tygodniu kosztuje 16.50 PLNów, zaś w weekend - 29 złotych. Mówimy o filmach wyświetlanych w standardowych salach kinowych w 2D. W przypadku seansu w IMAX-ie jest oczywiście drożej (32 złote), a za bilet na 4DX trzeba wyłożyć niespełna 40 złotych. Dużo to czy mało? To już każdy może ocenić sam.
Kina na swoich stronach zapewniają, że ich obiekty są regularnie dezynfekowane, nie brakuje też płynów do dezynfekcji rąk na salach, a co drugie miejsce zostaje wolne, by zostawić dystans społeczny (wyjątek stanowią oczywiście osoby, które przyszły razem, rodzina etc.). W dalszym ciągu nie wszystkim pasuje jednak to, że w kinie podczas seansu trzeba siedzieć w maseczce lub przyłbicy. Ponad dwie godziny z zakrytymi ustami i nosem z pewnością nie zachęcają do wizyty na salach, choć wiadomo, że część osób po zgaszeniu świateł i tak się do tego nie stosuje. A co jeśli chcielibyśmy obejrzeć film bez maseczki? W regulaminie Cinema City czytamy, że klienci, którym na podstawie wyjątków prawnych przysługuje zwolnienie z obowiązku noszenia masek (obecne wyjątki dotyczą tylko osób niepełnosprawnych umysłowo i fizycznie, z zaburzeniami psychicznymi oraz mających trudności w samodzielnym założeniu i zdjęciu maseczki) mogą przebywać w kinie bez zakrywania ust i nosa. I tylko oni.
Walka o lepsze jutro
Kina w Polsce oczywiście próbują walczyć o klienta nie tylko niższymi cenami biletów, ale i akcjami społecznymi. Choćby hashtagiem #ChodźDoKina! i kampanią „Kino to emocje” z udziałem Joanny Kulig i Marcina Dorocińskiego, którzy w emocjonalnych spotach przypominają dlaczego warto to robić. Ale to w końcu ich chleb. A warto dodać, że projekt współfinansowany jest przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Nie ma się jednak co oszukiwać - sytuacja kin i blockbusterów jest ciężka, nikt nie zaryzykuje w dzisiejszych czasach kręcenia kolejnego filmu za miliony dolarów, który może się nawet nie zwrócić. Odbije się to oczywiście na wielu aspektach filmowej sztuki, również gażach aktorów i ekip filmowych. Co więcej - może tylko przyspieszyć coraz większą dominację na rynku serwisów streamingowych, które są w tym momencie jakby na drugim biegunie. Wyniki finansowe Netflixa za II kw. 2020 r. pokazały, że mimo pandemii przychody ze sprzedaży osiągnęły 10,1 mln dolarów, a zysk netto był największy w historii i wyniósł 720 mln. dol. Choć nie należy zapominać, że produkcja wielu seriali Netfliksa czy HBO ze względu na Covid też została opóźniona. Ale tak z ręką na sercu - ile razy w tym roku poszliście do kina?
Przeczytaj również
Komentarze (103)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych