Reklama
Netflix i sprawa seksualizacji dzieci. Co poszło nie tak?

Netflix i sprawa seksualizacji dzieci. Co poszło nie tak?

Kajetan Węsierski | 14.10.2020, 22:00

W ostatnim czasie szerokim echem rozeszły się kontrowersje związane z głośnym filmem "Cuties" francuskiej produkcji. Netflixowi zarzucano tworzenie projektów, które mogą stanowić pożywkę dla pedofili. Ile jest w tym prawdy i skąd takie zdanie? O tym w tekście!

Wydaje mi się, że wchodząc w ten materiał, wiecie już, do czego będę się odnosił. Choć w tym roku na platformie Netflix debiutowało wiele głośnych produkcji (nowy sezon Domu z Papieru, The Old Guard, Tyler Rake...), to największym echem rozeszła się premiera pewnego francuskiego filmu. Pozornie niespodziewanie najwięcej mówiło się o spodziewanie niepozornym „Cuties”, które w Polsce przetłumaczono dość wymownie na „Gwiazdeczki”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Słowem wstępu pozwolę sobie opisać, o czym właściwie opowiada ów film. Obserwujemy młodą, bo niespełna jedenastoletnią Amy, która zaczyna fascynować się tańcem trenowanym przez jedną z jej sąsiadek, Angelicę. Rodzinne tradycje stanowczo przeczą tego typu układom ruchowym, co tylko mocniej rozbudza marzenia nastolatki – jak wiemy, zakazany owoc jest zawsze najsmaczniejszy. 

Młoda Amy zaczyna dojrzewać i coraz bardziej przekonuje się, że ma szanse zabłysnąć w nietypowym tańcu. Cóż, to jest właśnie najbardziej kontrowersyjne – chodzi bowiem o twerking

Zaczęło się od plakatu...

Jakieś siedem tygodni temu w Internecie pojawiła się grafika, która miała na celu promowanie premiery wspomnianego filmu na platformie Netfix. Była ona, no cóż, delikatnie mówiąc... Przestrzelona. Przedstawiała grupę czterech młodych dziewczynek (głównych bohaterek) w dość kontrowersyjnych pozach. Kurczę, tak się po prostu nie robi. Nawet jeśli film nie miał na celu nic złego i zakładając, że chciano tylko pokazać skalę problemu i realne podejście do „przeseksualizowania” dzieci, zabrano się do tego ze złej strony. 

Cuties - plakat

Być może gdyby najpierw pokazano jakiś zwiastun, który dokładniej przedstawi, o czym będzie film, byłoby lepiej. Praktycznie bez kontekstu (z zaledwie szczątkowym opisem) dostaliśmy plakat, który zajeżdżał dziecięcą erotyką. Załóżmy skrajnie, że jakiś artysta filmowy zamierza nagłośnić problem gwałtów – nie zdradzając jednak, że podejdzie do niego krytycznym okiem i piętnując takie zachowania, umieściłby na plakacie scenę zmuszania do seksu. Ja wiem, że reklama ma być mocna, a czasem „nieważne jak mówią, ważne, że mówią”, ale są pewne marketingowe granice. Netflix powinien to wiedzieć. 

...I na plakacie się (nie) skończyło

Platforma oczywiście zmieniła zdjęcie wyróżniające w swojej bibliotece, ale mleko się rozlało. I szkoda, bo ostracyzm społeczny już się zaczął, co w dużej mierze odbiło się na samych twórcach filmu. Żyjemy obecnie w okresie moralnego wzmożenia. Widowni przeszkadza wiele rzeczy i na sporą ich część są bardzo wyczuleni. Jako odbiorcy staliśmy się zbyt wrażliwi na to, co i jak przedstawiane jest w popkulturze. W Internecie bardzo łatwo znaleźć dziś dyskusje różnych stron – jedni narzekają na zbyt wiele wątków LGBT, a inni na ich brak. To ta magiczna perspektywa. 

Moim ulubionym przykładem jest serial „Friends”. Można go ubóstwiać, a można też za nim zwyczajnie nie przepadać. Faktem jest, że swego czasu był prawdopodobnie najgłośniejszą produkcją telewizyjną, a do dziś jest chyba najpopularniejszym sit-comem. Osobiście uwielbiam przygody „Przyjaciół”, ale jakiś czas temu spotkałem się z komentarzem, że (i tu zacytuję) „to całkowicie rasistowskie, seksistowskie i chamskie gówno”. Sześciu głównych bohaterów – do bólu sztampowych i bez reprezentacji mniejszości. Dziś by to nie przeszło. I choć mogę mieć inne zdanie, to w takich czasach przyszło nam żyć.

Ma to oczywiście swoje zalety (większa wrażliwość społeczna i rosnąca tolerancja), ale także wady (dużo łatwiej nam osądzać, krytykować i demoralizować pewne dzieła). W czasach, gdy twórca filmu „Guns Akimbo” pisze durne komentarze w Internecie, przez co widownia bojkotuje projekt, Netflix reklamuje film skrajnie kontrowersyjnym plakatem, który przedstawia wyjętą z kontekstu scenę. Można było dać każdą inną.

A chodziło o coś zupełnie innego

Prawda jest taka, że celem „Cuties” w żadnym wypadku nie było seksualizowanie dzieci i umocnienie w przekonaniu, że można traktować je, jak żyjące pacynki. Pozycja ta nagłaśnia problem i jednoznacznie piętnuje podobne działanie. W filmie nie trzeba było doszukiwać się nawet drugiego dna, przekaz był podany na tacy i w gruncie rzeczy wystarczyło zrobić wyłącznie jedną rzecz – obejrzeć go, by się o tym przekonać. 

Wielu widzów go jednak nie obejrzy, albowiem został zwyczajnie zbojkotowany. Ludzie brzydzą się dać szansę tak kontrowersyjnemu tworowi. I to bynajmniej nie jednostki. Hashtag „CancelNetflix” był miesiąc temu w czołówce popularności na Twitterze, a pod otwartym listem wnoszącym o usunięcie pozycji z biblioteki w ciągu kilku dni podpisało się prawie 700 tysięcy internautów. W okolicach premiery doszło także do jednej z większych fal rezygnacji z abonamentu. Jak mówiłem, mleko się rozlało. 

I jestem w szoku, że Netflix nie zdał sobie z tego sprawy. Marketing poszedł fatalnie. Platforma mogła przecież po prostu zlecić zrobienie dokumentu, jak ma to w zwyczaju. Chcieli jednak wyjść nieco poza swoje ramy komfortu i stworzyć coś innego, co w nieco bardziej „artystyczny” sposób pokaże problem i nagłośni, że tak naprawdę jest to dziś ogromny kłopot. Opuszczając spokojne wody, które znamy, należy zachować podwójną ostrożność. Tego dział marketingu zajmujący się promocją filmu „Gwiazdeczki” nie zrobił. 

Postawili na kontrowersję, ale po prostu nie wypadało

Jestem pewien, że cała akcja tylko oddali Netflix od kolejnych prób chwytania się problemów społecznych. Znów postawią na subtelność i bezpieczeństwo, zabijając przy tym niejako kreatywność  w dotykaniu problemów społecznych. Wrzucenie osoby homoseksualnej czy czarnoskórej powoli przestaje już tak mocno wybrzmiewać – staje się standardem. Trzeba więc podnosić poprzeczkę, ale robić to zgrabnie i ostrożnie. Można bardzo łatwo przeholować, a ludzie nie będą chcieli zgłębić tematu. Żyjemy w czasach pędu. Widzimy plakat, wydajemy werdykt. Oceniamy książki po okładce, bo tego nauczył nas świat. 

Netflix

Nie można mieć o to pretensji do społeczeństwa. Trzeba czepiać się osób, które odpowiedzialne są za analizowanie naszych zachowań. W dziale marketingu Netflixa powinni siedzieć najwięksi specjaliści, albowiem ich pomysły odbijają się potem na milionach osób. Na koniec pozwolę sobie napisać coś bardzo wymownego, co jednocześnie się niejako spoilerem z filmu – jeśli więc nie chcecie znać zakończenia, przeskoczcie do następnego akapitu. Scena z plakatu, który jest tak potępiany, to końcówka ostatniego pokazu dziewczynek. Reakcja widowni była wymowna – buczenie, gwizdy i zasłanianie oczu najmłodszym uczestnikom festynu przez rodziców. Nie da się być bardziej bezpośrednim. 

Co jednak kierowało marketingowcami do podjęcia takich działań? Nie wiem. O filmie było głośno, ale nie tak, jak powinno. Jakie ma znaczenie, że mówiło się o projekcie, skoro nie były to konwersacje na temat samego problemu, a przypisywanie twórcom cech, które tak celnie wypunktowali w swojej produkcji? Nie takie „Cuties” straszne, jak je malują i nie taki Netflix bezbłędny, na jakiego się kreuje. Popełniono błąd, ale jeśli ktoś ma za to odpowiadać, niech to będą ci, którzy powinni. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper