Knockout City - recenzja gry. Wirtualny z(a)bijak na wypasie
Electronic Arts raz jeszcze próbuje podbić rynek e-sportu i wypuścił tytuł, który długofalowo miałby stać się nową pozycją dla wszystkich wielbicieli rywalizacji w trybach multiplayer. Konkurencja na tym polu jest duża, ale Knockout City od początku prezentował się jako projekt z ogromnym potencjałem. Jak ostatecznie wyszło i czy rzeczony potencjał rzeczywiście jest? Tego dowiecie się z recenzji!
W Szkole Podstawowej, oprócz piłki nożnej, moją ulubioną grą zespołową były Dwa Ognie. Nie jestem w stanie jednak do końca stwierdzić, co było w niej tak porywającego… Zasady są przecież banalne, a w gruncie rzeczy wszystko opierało się na trzech podstawowych zasadach - rzuć, omiń i, jeśli masz niezły refleks, złap. Jakby się jednak nad tym głębiej pochylić, może to właśnie ta prostota była motorem napędowym całej frajdy?
Nieodłącznym elementem rozgrywki była również adrenalina i zasady, które w gruncie rzeczy nie pozwalały nawet na najmniejszy błąd. Centymetr nie w tę stronę, sekunda nieuwagi i bum - wypadasz z gry bez możliwości powrotu (przynajmniej do następnej rundy). Co więcej, wszystko było dynamiczne, bo właściwie trudno, żeby ktokolwiek choć na moment mógł wyłączyć się z tego pędu.
I dokładnie o te same założenia oparto najnowszy tytuł wydawany przez Electronic Arts, a więc Knockout City. To naprawdę interesująca hybryda, która fundamenty bazuje na zasadach gry w zbijaka oraz dynamice, a przy tym dostarcza nam zupełnie różnych map, multum trybów zabawy i wszystkie te elementy związane z produkcją wirtualną, które są mniej i bardziej lubiane. Zacznijmy jednak od początku recenzji.
Knockout City - czyli dwa ognie to za mało
Recenzowany Knockout City to najnowsza produkcja nastawiona na tryb wieloosobowy, za której wydaniem stoi EA. W lutym miałem możliwość wzięcia udziału w specjalnym przedpremierowym pokazie gry, gdzie oprócz prezentacji pojawiła się opcja spędzenia kilku godzinek na cyfrowych planszach. I właściwie napisałem tam całkiem sporo, a wpis z moimi wrażeniami znajdziecie dokładnie w tym miejscu.
Wspomniałem tam również, że twórcy określili zasady samej rozgrywki jako grę w z(a)bijaka, co zdaje się bardzo trafnym określeniem i świetnie oddaje to, o co właściwie chodzi. W skrócie - walczymy w drużynach, a w podstawowym trybie gramy do dwóch wygranych rund. Te można wygrać poprzez zdobycie dziesięciu punktów, spośród których każdy otrzymujemy za dwukrotne trafienie przeciwnika.
Proste? Proste! Założenia są naprawdę banalne i nie trzeba poświęcać wielu godzin na zrozumienie podstaw gry oraz jej funkcjonowania. Można odnieść wrażenie, że dostajemy kolejnego kreskówkowego FPS-a, ale zamiast broni palnej rzucamy w siebie piłkami. I rzeczywiście tak właśnie jest, a sam czułem się niekiedy jak w klasycznym meczu w Overwatch, ale z postaciami o takich samych umiejętnościach.
Dużo, dynamicznie i dobrze
Największą zaletą recenzowanego Knockout City jest jednak jego dynamika. Pomimo tego, że najpopularniejszy tryb to zaledwie sześć osób na arenie, cały czas coś się dzieje. Duży wypływ na taki stan rzeczy mają krótki czas odrodzenia oraz sporo piłek rozsypanych po planszach - właściwie trudno jest biegać bez żadnej. A w razie czego można po prostu pochwycić rzucaną w nas, albo cisnąć naszym kompanem z zespołu!
Właśnie - co do samych piłek! Oprócz tych klasycznych mamy kilka specjalnych, które zawsze wybierane są losowo przed samym meczem i obowiązują przez całą jego długość. Wśród nich wyróżniamy:
- Multi Ball (technicznie podnosimy jedną piłkę, ale w rzeczywistości możemy nią rzucić trzy razy pod rząd);
- Sniper Ball (piłka w kształcie tej do rugby pozwala nam wycelować w przeciwnika, który jest od nas naprawdę daleko);
- Bomb Ball (podniesienie rozpoczyna odliczanie do detonacji - obrywa ten, kto trzyma ją jako ostatni);
- Cage Ball (trafienie przeciwnika zamyka go w klatce i pozwala wyrzucić za planszę);
- Moon Ball (trzymając ją w rękach, możemy skakać wyżej, a trafiając przeciwnika, wysyłamy go w daleki lot).
Świetnie sprawdzają się także same plansze, które już na pierwszy rzut oka nie zostały projektowane „na odwal”. Choć z pozoru nie są przesadnie rozbudowane, to prezentują format, który bardzo dobrze współgra z typem zabawy. Wszystko jest stosunkowo małe pod kątem wymiarów, ale liczne kryjówki, przeszkody i ukryte przejścia dodają potrzebnej dynamiki. Można podejść wroga zza pleców albo zaserwować mu atak z powietrza.
Knockout City to rewia mody
Nie mogę oczywiście przemilczeć tego, że raz jeszcze dostajemy projekt, który oferuje nam miliony możliwości zakupów przedmiotów kosmetycznych. Zmieniać możemy naprawdę sporo rzeczy - fryzury, okulary, rękawiczki, lotnie, ogólny outfit czy kolory oczu. Co więcej, już teraz widać, że szykowane jest miejsce na więcej elementów w sklepie i nie zdziwię się, jeśli konkretne wydarzenia czasowe będą reklamować limitowane ciuchy.
Należy jednak oddać twórcom z Velan Studios, że dotrzymują obietnicy. Podczas pokazu dla prasy przed premierą, CEO studia zapowiedział, że nie będzie loot boxów i tak też się stało. Co więcej, mówił prawdę, twierdząc, że wszystkie przedmioty można zakupić za walutę zdobywaną w grze oraz realne pieniądze, a żaden z nich nie będzie dawał żadnej przewagi na arenach recenzowanego Knockout City.
I jeśli tylko zostanie tak do końca, to w zasadzie nie będzie można mieć pretensji. Na każdą część garderoby da się zarobić samemu, a gracze będą się wizualnie wyróżniać, jeżeli będzie im na tym zależało. Inną sprawą będą oczywiście stawki za limitowane skórki i tak dalej. Tu nie chcę wróżyć - prawdopodobnie przekonamy się już za kilka tygodni, więc zostawmy temat na stanie obecnym.
Reasumując…
Nie chcę zbędnie przedłużać samej recenzji, albowiem kilka kolejnych godzin z grą nie zmieniło mojego postrzegania jej względem tego, co pokazano przed premierą - ogromny potencjał. W dalszym ciągu jest to projekt, który ma być odzwierciedlaniem zasady, którą kierowali się twórcy - chodzi o „skill and style” (umiejętności i styl). To się rzeczywiście udało, można poczuć, że te dwa elementy są fundamentem Knockout City.
Najważniejsza jest w tym wszystkim natomiast frajda. A tej nie brakuje. Najlepiej oczywiście szaleć na serwerach ze znajomymi, bo wtedy zawsze jest lepiej i łatwiej o budowanie różnych strategii gry. Jeżeli jednak nie macie z kim się bawić, zawsze znajdą się drużyny z brakującym zawodnikiem, w których będziecie mogli rozprawiać się z przeciwnikami przy pomocy piłek. Po prostu warto spróbować.
Do końca weekendu Knockout City możecie sprawdzić za darmo na każdej konsoli (później jako element EA Access) i bardzo mocno do tego zachęcam. Jest to jeden z tych tytułów, które trudno zrecenzować i opisać innej osobie. Najważniejsze są bowiem emocje, jakie towarzyszą zabawie. A tutaj jest wiele elementów, które dbają o jej wysoki poziom - od dynamicznej rozgrywki, przez świetnie zaprojektowane plansze, aż po duże znaczenie umiejętności gracza.
Czy to pozycja idealna? W żadnym wypadku. Recenzowany projekt jest po prostu bardzo dobry, choć może zaginąć w zalewie innych podobnych "gier usług". I jak to bywa w takich przypadkach, dużo zależy od tego, jak będzie rozwijany przez kolejne miesiące. Ja życzę naprawdę dobrze, bo mamy tytuł z potencjałem na zostanie kolejnym e-sportowym hitem.
Ocena - recenzja gry Knockout City
Atuty
- Dynamika i tempo meczów
- Świetnie zaprojektowane plansze i pomysłowe piłki
- Wiele trybów gry
- Banalne zasady, które można opanować w moment
- Bardzo dobra optymalizacja
- Kreskówkowa grafika, która się nie zestarzeje
Wady
- Chcesz fajnie wyglądać? Kup przedmioty kosmetyczne!
- Duża dysproporcja między zaawansowanymi graczami a początkującymi
- Założenia podobne do wielu innych gier tego typu
Knockout City nie jest pozycją idealną i może zginąć w gąszczu podobnych projektów nastawionych na multiplayer. Ma jednak ogromny potencjał, by zostać kolejnym e-sportowym hitem, albowiem daje sporo frajdy i zachęca do zagrania "jeszcze jednego meczu".
Graliśmy na:
PS5
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych