Recenzja gry: 007 Legends
Agent Jej Królewskiej Mości nie ma zbytnio szczęścia, jeżeli chodzi o growe adaptacje swoich przygód. Wprawdzie zdarzyło się kilka naprawdę wartych uwagi pozycji z GoldenEye 007 na czele, ale w ogólnym rozrachunku Bond w interaktywnym wydaniu nader często wpada w przeciętność. Premiera „Skyfall”, dwudziestego trzeciego filmu w serii i przy okazji 50-lecie Agenta 007 to doskonała okazja, aby wypuścić kolejną, licencjonowaną grę, za co wziął się Eurocom, który pod koniec zeszłego roku całkiem zręcznie odświeżył wspomnianego wyżej klasyka z Nintendo 64.
Gra rozpoczyna się sekwencją znaną z filmowego „Skyfall”, w której Bond szarpiąc się z przeciwnikiem na pędzącym po wiadukcie pociągu przypadkowo wyłapuje kulkę od również biorącej udział w akcji agentki MI6 i zalicza kąpiel w płynącej kilkadziesiąt metrów niżej rzece. Ta służy niejako za element łączący kolejne, retrospektywne misje. Ot, nasz cyfrowy Daniel Craig odbywa wewnątrz swojego, nastawionego na niechybną śmierć umysłu podróż w przeszłość. Jak to się mówi – całe życie przelatuje mu przed oczami. No może nie całe, a wydarzenia znane nam z filmów takich jak „Goldfinger”, „ W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”, „Licencja na Zabijanie”, „Śmierć nadejdzie jutro” oraz „Moonraker”.
Tonący brzytwy się chwyta
Cała transmisja pomiędzy poszczególnymi, wzorowanymi na kinowych perypetiach Bonda misjami wygląda tak, ze mamy króciutki, niewiele mówiący flashback z perspektywy oczu tonącego bohatera i zostajemy wrzuceni w prosto w wir akcji. Bez żadnego wprowadzenia, tudzież podłoża fabularnego, co u osób nie będących fanami może wywołać co najmniej konsternację. Warto zaznaczyć, że w każdym etapie gry śmigamy jako zbudowany z wieloboków Craig, a wszystkie levele umiejscowiono w czasach nam współczesnych. Zabieg ten pozwala choćby na wprowadzenie gadżetu, którym jest dopasiona wersja smartfona Sony Xperia T. Product placement niczym w serialowej „Rodzince”.
John James Rambo
Już pierwsze chwile w skórze Agenta 007 dobitnie pokazują nam, z jakiego typu grą mamy do czynienia. Eurocom zapatrzył się na popularność flagowego FPS-a Activision i funduje nam intensywną strzelaninę z okazyjną zabawą gadżetami w postaci wspomnianego telefonu umożliwiającego skanowanie otoczenia pod kątem elektronicznym i chemicznym, wyposażonego w laser zegarka i strzelającego długopisu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby 007 Legends oferowało coś ponad sztampowe, nieudolne naśladownictwo serii Call of Duty. Niestety tak nie jest i przez pięć godzin gry zmuszeni jesteśmy masakrować całe bandy uzbrojonych w wszelkiego typu broń złoczyńców. Polotu w tym za grosz, nie mówiąc już o choćby cieniu oryginalności.
W czasie rozgrywki nie ma miejsca na finezję i skradankową zabawę godną członka elitarnych służb wywiadowczych, choć gra próbuje wmówić nam coś innego. Owszem, istniej możliwość cichego przedzierania się przez patrolowane przez strażników pomieszczenia, ale system jest tak toporny, że dużo łatwiej i efektywniej jest po prostu wbić „na Jana” i otworzyć ogień do wszystkiego, co się rusza. Na nasze nieszczęście czasem jesteśmy zmuszeni do stealthowej „zabawy”, gdyż w pewnych sekcjach gry wywołanie alarmu powoduje automatyczne niepowodzenie. Strzelamy więc z długopisu usypiającymi strzałkami, unieszkodliwiamy laserem kamery, lawirujemy między wrogami, którzy potrafią dojrzeć nas schowanych za murkiem, ale już nie kucających 10 metrów obok nich, by… po chwili wyciągnąć gnata i radośnie posyłać ołów na prawo i lewo z pukawek, które brzmią i zachowują się niczym plastikowe zabawki.
Nazywam się James, James Błąd
Wydawać by się mogło, że sytuację choć trochę ratują walki z ikonicznymi dla filmowej sagi bossami, ale gdzie tam. Te ograniczają się do prostych sekwencji, gdzie w odpowiednim momencie machamy gałkami, by trzasnąć Szczęki czy innego OddJoba w pysk, tudzież korpus. Podobny ładunek emocji niosą etapy jeżdżone, których nędznej jakości nie ratuje nawet kultowy, strzelający rakietami Aston DB5. Jest jeszcze multi, ale w dobie tytanów sieciowej rozwałki, jawi się jako wykastrowane z wszelkiej rajcowności Call of Duty. Jak cała gra, zresztą.
Muzyka broni się jako tako dzięki głęboko zakorzenionemu w popkulturze głównemu motywowi, ale już grafika pozostaje na poziomie reszty gry – sterylne lokacje, słabo wykonane postacie i potworny screen tearing, rwący non stop ekran gdzieś na 3/4 jego wysokości. Bieda aż bije po oczach.
Nawet jeżeli jesteście największymi fanami Bonda nad Wisłą, to trzymajcie się od 007 Legends z daleka. Nie wiem, kupcie „Skyfall” na Blu-ray albo przepuście hajs na cokolwiek innego. Naprawdę niełatwo zainwestować pieniądze gorzej niż w twór Eurocom.
Ocena - recenzja gry 007 Legends
Atuty
- testowy egzemplarz otrzymaliśmy za darmo
Wady
- sztampa
- wizualna i gameplayowa bieda
- nuda
Misja nieudana, panie Bond.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych