Recenzja gry: Resident Evil: Revelations

Recenzja gry: Resident Evil: Revelations

Michał Włodarczyk | 26.05.2013, 04:18

Kontrowersyjne RE 6 utwierdziło mnie w przekonaniu, że Capcom nie ma żadnego pomysłu na kolejne odsłony przygód Leona, Chrisa i ich ekipy, a wyeksploatowana formuła kultowej „czwórki” w połączeniu z pomysłami zapożyczonymi od zachodnich kolegów wpędzą słynną markę do grobu. Od kilku miesięcy fani, którzy nie posiadają 3DS-a, żywili głęboką nadzieję, że konwersja Resident Evil: Revelations zatrze niezbyt dobre wrażenie po „szóstce”, pozwalając poczuć się w towarzystwie Jill jak za starych czasów.

Aby nie męczyć Was przydługawym wstępem, od razu wyleję kawę na ławę. Revelations z survival horrorem utrzymanym w klimacie starych „Resów” ma tyle wspólnego, co większość polskich piłkarzy z reprezentantami Niemiec w tym sporcie. Wprawdzie zarówno jedni, jak i drudzy uganiają się za „gałą”, jednak na tym podobieństwa się kończą. Nowa-stara produkcja japońskiej firmy to fajnie zrealizowana przygodówka akcji z kilkoma straszącymi motywami, będąca w pewnym stopniu ukłonem w stronę części 1-3 oraz Code: Veronica X. Ekipa odpowiedzialna za tę odsłonę powieliła większość błędów, jakie przytrafiły się autorom dwóch ostatnich numerycznych RE, jednakże dzięki kilku dobrym pomysłom omawiana tutaj gra w konfrontacji z „piątką” i „szóstką” wychodzi obronną ręką. Ale po kolei.

Dalsza część tekstu pod wideo

„Uważaj na przeciwników, którzy są silniejsi niż ty”

 

Wzorem „Metal Resident Matrix Evil 5” oraz „Resident of War 6”, autorzy Revelations przygotowali dla nas słabiutką historyjkę, która na rozdaniu filmowych Złotych Malin otrzymałaby zapewne mnóstwo statuetek. W teorii fabuła gry prezentuje się całkiem ciekawie. Mamy rok 2004. Terragrigia - najnowocześniejsze miasto świata zasilane energią solarną - zostało zmiecione z powierzchni ziemi, do czego posłużono się bronią satelitarną będącą własnością Federalnej Komisji Bioterrorystycznej. Działanie to stało się koniecznością, po tym jak grupa terrorystyczna Veltro przeprowadziła atak, wypuszczając na ulice miasta dobrze znanych fanom serii Łowców. Rok później Jill Valentine oraz jej partner Parker Luciani z B.S.A.A. zostają skierowani na Morze Śródziemne. Ich celem jest luksusowy statek wycieczkowy Queen Zenobia zajęty przez Veltro. Mają odszukać dwójkę innych agentów (w tym Chrisa Redfielda), którzy rzekomo wcześniej wyprawili się w to miejsce, po czym utracono z nimi kontakt. Średnio co dwa epizody (których znajdziemy tutaj dwanaście) lądujemy w butach innych postaci, zarówno starych znajomych, jak i całkowitych debiutantów.

 

Opowiedzianą ze sporym rozmachem historię, zawarty w tym tytule humor oraz część bohaterów najlepiej charakteryzują dwa słowa: kicz i tandeta. Prawda, żadna odsłona Resident Evil nie może pochwalić się stojącą na wysokim poziomie warstwą fabularną, jednak skoro Capcom ładuje pieniądze w liczne i efektownie zrealizowane renderowane scenki, to wypadałoby zatrudnić również człowieka zdolnego napisać przyzwoity scenariusz. Co ciekawe, to nie opowieść jest tutaj najgorsza, lecz postaci i dialogi, jakie się pomiędzy nimi wywiązują. Mamy więc złego siwego pana w masce przeciwgazowej, podrywającą Chrisa agentkę z gołym schabem, dziwacznie wyglądającego żółtodzioba czy wreszcie dwóch klientów, którzy zapomnieli, że nie oglądają meczu, tylko walczą o przeżycie. Nie licząc pary głównych bohaterów oraz robiącego spore wrażenie miejsca akcji, mały hit z 3DS-a przypomina stareńką część pierwszą także pod względem raniących uszy dialogów. Jeśli macie w zwyczaju przyjmować płyny w czasie grania, to ostrzegam Was, że zabrudzicie sobie telewizor. Mimo wszystko zapoznać się z Revelations naprawdę warto.

„Wymieńmy się partnerkami, żeby zachować koncentrację”

 

Rozgrywka w stacjonarnej wersji kieszonkowego przeboju jest prosta jak włos Mongoła, co uważam za jej największą zaletę. Zaprawieni w bojach gracze, którzy mają już po dziurki w nosie „reżyserowanych” przygodówek, poczują się w Revelations jak w ciepłych bamboszach. Co prawda wrzucono tutaj sekcje przypominające „celowniczek na szynach”, nie zabrakło również misji, w której osłaniamy rannego partnera, jednak przez dwanaście odcinków, jakie przygotowali dla nas twórcy, robimy głównie dwie rzeczy: strzelamy i szukamy kluczy do kolejnych drzwi. Arsenał wypada dość standardowo, ale ze wszystkich pukawek grzeje się przyjemnie, w dodatku możemy je ulepszać wedle własnego uznania. Ostrzał prowadzimy znad ramienia postaci lub w trybie FPP (ciekawostka), a uniki wykonujemy przeładowując broń albo wykonując obrót „na pięcie”. Jeśli działał Wam na nerwy brak możliwości jednoczesnego poruszania się i strzelania, a także sprint podpisany pod triggery w RE 5, możecie odetchnąć z ulgą. Postacią steruje się bardzo przyjemnie, co nabiera jeszcze większego znaczenia, gdy spacerujemy po Queen Zenobia.

 

„Zamieszaj łyżką w kotle, z kotła wyciągnij patyk, patykiem pogrzeb sobie w tyłku, ciśnij kałem w gablotę na ścianie, po czym dostaniesz klucz, a wszystko po to, by otworzyć drzwi, które minąłeś na początku lokacji!” Mniej więcej na tym polegała większość zagadek w klasycznych odsłonach Resident Evil z PSone’a, dobrze więc, że w Revelations na podobnej zasadzie opracowano tylko dwie, gdyż w lwiej części przypadków poszukujemy porozrzucanych po pokładzie kluczy, kodów dostępu oraz innych „otwieraczy”. Co ważne, nie musimy przebijać się na drugą część statku po to, by popchnąć akcję do przodu. Gdybym pędził przez grę „na pałę”, do odwiedzanych wcześniej lokacji zajrzałbym pewnie nie więcej niż trzy razy, lecz wówczas nie otworzyłbym zamkniętych wcześniej drzwi, za którymi kryły się mocniejsze pukawki i słynne roślinki regenerujące zdrowie. Zaglądać dosłownie w każdy kąt warto ze względu na nowy w serii patent - specjalny skaner, który umożliwia wykrycie i zbadanie śladów w obrębie kilku metrów. W ten sposób pozyskujemy dodatkową amunicję, medykamenty czy niezwykle przydatne granaty (w kilku odmianach). Warto odnotować także obecność sekcji „pływanych”, które wypadają pozytywnie i urozmaicają rozgrywkę.

„Zrzuciłem wam więcej amunicji!”

 

Revelations w wersji na 3DS-a uzyskało wysokie oceny nie tylko ze względu na angażującą rozgrywkę i świetną oprawę, lecz także dlatego, iż zostało bardzo dobrze przystosowane do specyfiki konsoli przenośnej. Kampanię podzielono na dwanaście odcinków, z których każdy - tak samo jak w serialu telewizyjnym - rozpoczyna się od krótkiego wprowadzenia, streszczającego najważniejsze wydarzenia z poprzedniego epizodu. Sprawdziło się to w Alan Wake od Remedy, a Capcom nie zrobił tego gorzej. Na koniec rozdziału system podsumowuje nasze osiągnięcia oceną, tak samo jak w Devil May Cry. Osiem odcinków poświęcono na klimatyczną wycieczkę po statku (zdradzę, że jest więcej niż jeden), a na rozpierduchę przewidziano cztery epizody. Wypadają one zdecydowanie słabiej niż misje na morzu - walczymy z armią bezmózgich klonów, a światło dzienne i nieciekawe miejscówki przy opracowanych ze smakiem, klaustrofobicznych pomieszczeniach Queen Zenobia wypadają blado. Dla osób, które mają ochotę wyżyć się na bioorganicznym ścierwie, deweloper przygotował oddzielny tryb.

 

Szturm oferuje zabawę zarówno offline, jak i online, gdzie samotnie lub w towarzystwie drugiego gracza siedzącego po drugiej stronie kabla nieustannie napieramy do przodu, faszerując ołowiem znanych z kampanii przeciwników w lokacjach wyciętych z trybu fabularnego. Poziom wyzwania rośnie z każdym etapem, ale my także nie stoimy w miejscu. Wraz z postępami w grze zwiększa się poziom doświadczenia kierowanej przez nas postaci (do wyboru mamy kilku bohaterów Revelations oraz bonusowe ludki), w dodatku możemy rozbudowywać swój arsenał, robiąc zakupy w sklepie. Szturm to żadne cuda na kiju, ale grało mi się w tym trybie o wiele lepiej niż w znane z poprzednich części Mercenaries. Swoje trzy grosze dorzucają tutaj oponenci, z którymi zmierzyliśmy się wcześniej w wątku fabularnym. Niestety, żółto-niebiescy po raz kolejny dali odpocząć zombiakom, stawiając nam na drodze zmutowanych pasażerów i załogę statku, jak również znanych z „jedynki” czy Code: Veronica X Łowców. Pochwalić muszę za to jedną bossównę, starcie z którą zdecydowanie ma moc, gdyż raz jesteśmy myśliwym, a raz zwierzyną.

Mała rzecz, a cieszy

 

„Małą rzeczą” dla posiadaczy kieszonsolki Big N Resident Evil: Revelations z pewnością nie jest. Capcom nie poszedł na żadne kompromisy, w efekcie czego oprawa graficzna omawianego tytułu potrafi zrobić wrażenie nawet na właścicielach PlayStation Vita. A jak przenośna piękność prezentuje się na dużym ekranie? Bardzo przyzwoicie. Podobać mogą się zwłaszcza szczegółowe modele postaci, niezłej jakości tekstury oraz gra świateł. Z oczywistych powodów do poziomu takiego Dead Space 3, czy innych topowych gier z „dużych” konsol, sporo brakuje, co by jednak nie mówić, mamy tu do czynienia z efektowną i dopieszczoną wizualnie produkcją. Tym bardziej dziwi mnie ilość i długość loadingów, których na PS3 jest zatrzęsienie. Angielski dubbing wypada przyzwoicie, poza tym nie mam zamiaru pastwić się nad aktorami za to, iż zmuszeni byli wypowiadać idiotyczne kwestie. Podniosła muzyka do gier z tej serii pasuje jak pięść do nosa, jednak w tym przypadku ma to swój urok.

 

Mam problem z wystawieniem oceny dla Revelations. Pełno w produkcji Capcom elementów z dwóch poprzednich (nielubianych przeze mnie) odsłon Resident Evil, pod względem rozgrywki tytuł ten nie okazał się powrotem do korzeni, w dodatku fabuła i dialogi cienkie są niczym dupa węża. Mimo wszystko jest to solidna pozycja, w którą szarpie się przyjemnie, a duch trzech niezapomnianych odsłon z pierwszego PlayStation jest wyczuwalny.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Resident Evil: Revelations

Atuty

  • czuć ducha klasycznych Residentów
  • solidny gunplay, eksploracja
  • Queen Zenobia
  • serialowa konwencja
  • ulepszona oprawa

Wady

  • rozgrywce brakuje głębi
  • za dużo akcji
  • loadingi
  • żałosne dialogi

Handheldowy przebój na dużym ekranie prezentuje się dobrze. Najlepszy Resident Evil od lat.

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper