Recenzja gry: Yakuza 5 (Import)
Kolejne odsłony przygód Kazumy Kiryu spod dłuta „niebieskich” to pozycje, o których słyszała większość posiadaczy konsol Sony, jednakże poza Japonią bawiło się przy nich stosunkowo mało graczy. Od grudnia 2012 roku, gdy Yakuza 5 zadebiutowała w Kraju Kwitnącej Wiśni, zadeklarowani fani serii torpedowali Segę, nie mogąc doczekać się wersji anglojęzycznej. Jednak czy warto polować na zachodnie wydanie „piątki”?
Widzę, jak z niecierpliwością przebieracie nogami, spieszę więc z odpowiedzią na dręczące Was pytanie. Tak, piąta numeryczna część Yakuzy jest najlepszą odsłoną sagi o facetach, którzy do perfekcji opanowali sztukę zrywania z siebie oddzienia jednym ruchem ręki. Składają się na to dwa czynniki: bogactwo treści oraz doszlifowanie poszczególnych elementów składowych, które definiują produkcje Toshihiro Nagoshiego traktujące o japońskich twardzielach. „Doszlifowana”, „ulepszona”, „dopracowana” - słowa te pojawiać się będą dość często, ponieważ taka właśnie jest Yakuza 5, jeśli zestawić ją z „czwórką”. Już na wstępie wypada powiedzieć, iż rewolucja - tak oczekiwana przez miłośników tematu - ostatecznie nie nadeszła, mimo to jak na dłoni widać, że panie i panowie z CS1 Team włożyli w tę produkcję mnóstwo energii, by grało się nam jak najlepiej. Ale po kolei.
Ucho słonia w dupie węża
Zabawa przez duże „Z”
Bo do tanga trzeba... piątki
Wprowadzenie na scenę Haruki jako postaci grywalnej okazało się strzałem w dziesiątkę. Przejmując kontrolę nad czarnulką możemy bezstresowo zwiedzać miasto bez obaw, że co kilka metrów zaczepiać będą nas przeszkadzajki. Zarówno podczas obowiązkowych treningów, jak i na koncertach oraz na ulicy, bierzemy udział w sympatycznej grze rytmicznej podobnej do tej z serii Hatsune Miku. W każdej chwili do wyboru mamy trzy poziomy trudności, jednak po kilku godzinach spędzonych w aksamitnej skórze Japonki, Hard nie stanowi dużego wyzwania. Klepanie w pojawiające się w ramkach symbole urozmaicają swoiste ataki specjalne, które aktywujemy po nabiciu niebieskiego paska. Opcjonalnie można wziąć udział w szeregu zadań, przed jakimi stają azjatyckie gwiazdeczki pop, jak choćby udzielanie wywiadów czy spotkania z fanami. Deweloper przygotował kilkanaście typów takich minigierek, zatem jest co robić. Co ciekawe, sekcje Haruki przeplatają się z losami innego bohatera, który również odwiedził Osakę, dzięki czemu nawet mniej cierpliwi gracze nie powinni znudzić się tańcem i śpiewem. Mnie zabawa dziewczyną bardzo przypadła do gustu i nie obraziłbym się, gdyby Sega wypluła z czasem spin-off z podobną mechaniką. Stop. Już niedługo pojawi się u nas przecież Hatsune Miku: Project Diva F...
Na glebę go i „bułę”
Yakuza 5 jest bardzo przyjazna graczowi i nie stara się utrudnić mu życia, co zauważyć można tak w sferze nawalankowej, jak i podczas zwiedzania japońskich metropolii. Podczas całej przygody fioletowy marker oznaczający cel misji nie zaświecił się zaledwie DWA razy, co oznacza, że gdyby „piątka” napisana była w wymarłym języku, i tak nie sposób byłoby się zaciąć. Biorąc pod uwagę brak wersji anglojęzycznej, można uznać to za plus. Twórcy opracowali kilkadziesiąt misji pobocznych, po kilkanaście na łebka, jednakże w przeciwieństwie do starszych numerycznych odsłon, większość opcjonalnch zadań oznaczona jest na mapach w formie znaków zapytania. Jak bardzo ułatwia to wypełnianie questów, pisać chyba nie muszę. Nieznajomość mowy samurajów przeszkodziła mi w wykonaniu łącznie dziesięciu, gdyż lwia ich część nie jest skomplikowana (przynieś, podaj, obij gębę, pozamiataj). Mało tego, teraz najlepsze napoje lecznicze i dopałki zakupić możemy w każdym sklepie, sporo żarła oddają także zmiękczone cwaniaczki. Liczni bossowie pary w łapach też mają jakby mniej, chociaż kilka szybkich jednostek w ostatnich rozdziałach potrafi zaleźć za skórę. Skoro już o szefach mowa, to muszę przyznać, iż „niebieskim” skończyły się już pomysły, w związku z czym w dalszym ciągu jest efektownie i zabawnie, jednak nie widziałem żadnej sekwencji Quick Time Events, która robiłaby większe wrażenie niż akcje z części drugiej i trzeciej.
Stare i nowe
Przyznam, że nie spotkałem na obecnej generacji konsol gry wysokiej klasy, która byłaby napakowana licznymi umownościami w takim stopniu, jak Yakuza 5. Żeby nie było, strona audio-video doczekała się solidnej porcji koksu. Animacja postaci to w końcu poziom PlayStation 3, nowe efekty świetlne cieszą oko, wreszcie ok. 80% dialogów okraszonych zostało dubbingiem (jak zwykle świetnym). Niestety, korzenie zapuszczone w drugiej stacjonarnej konsoli Sony nie zostały wycięte. Przejście z trybu przygodowego do walki trwa zaledwie dwie sekundy krócej niż wcześniej, napotkani
na ulicy NPC w dalszym ciągu przekazują nam przedmioty i kasę „na niby”, serce boli mnie także, gdy widzę sztuczne ściany symbolizowane przez czerwone kółeczka. Dlaczego nie mogę niekiedy przejść w danym punkcie przez ulicę? Bo nie. To już na szczęście koniec plucia na stronę techniczną „piątki”, gdyż pozostałe elementy prezentują się lepiej niż wcześniej. Z silnika Magical-V Engine, który odpowiada za kapitalne odwzorowanie twarzy aktorów, wyciśnięto już chyba ostatnie soki, japońscy seiyuu czytają swoje kwestie całą duszą i ciałem, a tradycyjnie świetne udźwiękowienie pozwala poczuć się jak na wycieczce po Kraju Kwitnącej Wiśni.
Ocena - recenzja gry Yakuza 5
Atuty
- ogrom atrakcji przytłacza
- sporo nowości i usprawnień
- mordobicie palce lizać
- Haruka jako postać grywalna
- gangsterska otoczka, wyjątkowy styl
Wady
- archaizmy i umowności
- najsłabsza w serii historia
- loadingi
Najlepsza Yakuza ever i jedna z najlepszych japońskich gier poprzedniej generacji. Ocean grywalności!
Przeczytaj również
Komentarze (98)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych