Aż trudno uwierzyć, że już prawie dziesięć lat minęło od chwili, gdy pierwszy raz odpaliłem Fable na czarnym pudle z zielonym okiem. Dzieło Petera Molyneuxa i podlegającemu mu wówczas Lionhead Studios nie okazało się może spełnieniem mokrych snów fanów gier RPG akcji, ale też w żadnym wypadku nie było zawodem. Pomijając już nie tyle szumne, co nierealne zapowiedzi, gdy gra ukrywała się jeszcze pod nazwą kodową Project Ego, Fable ostatecznie załapało się na xboksową listę must-have'ów.
Zanim przejdziemy do nowości w edycji Anniversary, warto przez chwilę zatrzymać się przy oryginale. Ambitny Molyneux pierwotnie w ręce oddać chciał nam prawdziwie żyjący i reagujący na poczynania gracza świat. Wszyscy chyba znają śpiewkę o drzewku, na którym scyzorykiem wyryć można sobie serduszko i po kilku/kilkunastu latach gry podziwiać swoje dzieło na już całkiem wyrośniętej roślinie. Oczywiście skończyło się na wizji, której nie zrealizował też żaden z sequeli, wliczając w to pewnie Legends, gdzie w amoku kooperacyjnego chlastanie potworów nikomu na myśl nie przyjdzie, żeby dłubać kozikiem w korze jakiegoś tam drzewa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Siłą Fable była baśniowa kraina Albion, w której dość swobodnie mogliśmy poczynać sobie od wieku chłopięcego aż po osiągnięcie pełni męskości. Wliczając w to tatuaże, wymyślną brodę i szereg niewiast, które ochoczo dawały sobie zerwać gwint za pudełko czekoladek, kwiatuszka lub też jakieś świecidełko w przypadku typu "księżniczki". Każdy czyn w podzielonym na mniejsze i większe lokacje świecie gry niósł za sobą konsekwencje. Podążając ścieżką sprawiedliwości cieszyć można było się uwielbieniem ludu i aureolą rozświetlającą oblicze praworządnego paladyna. Typ spod najciemniejszej gwiazdy z biegiem czas zyskiwał zaś czerwone ślepia, rogi i towarzystwo latających wokół głowy much. Nie wspominając już o rozkosznym uczuciu, gdy okoliczni wieśniacy na sam widok uosobienia zła w panice biorą nogi za pas.
Pod względem fabularnym Lionhead postawiło na starą jak świat historię "od zera do bohatera", w której wszelkie twisty przewidywać można było z dokładnością pocisków ziemia-powietrze. Bohatera poznawaliśmy jako młodego chłopaczka, który podczas ataku bandytów na rodzinną wioskę stracił najbliższych, by następnie dziwnym zbiegiem okoliczności trafić pod opiekę prowadzonej przez potężnego maga Gildii Bohaterów. Niby banał, który jednak w żadnej mierze nie przeszkadzał w cieszeniu się zwiedzaniem urzekających zakątków Albionu, ograniczoną, acz rajcowną kreacją postaci i brytyjskim humorem, którym twórcy szczodrze podlali Fable.
Coś przyciasne te nowe szaty
Po doskonale zrealizowanym Halo Anniversary w związku z rimejkiem Fable oczekiwałem zacnie odświeżonej oprawy i... to by było na tyle, bowiem pod względem zawartości nie pokuszono się o żadne nowości nie licząc dorzucenia dodatku The Lost Chapters. Wydawać by się mogło, że użycie sprawdzonego Unreal Engine 3 przezłoży się na ślicznie zrekonstruowany w 1080p Albion. O ile do oprawy jakotakiej nie za bardzo można się przyczepić, to już animacja pozostawia wiele do życznia. Szczerze zdziwiony byłem doświadczając szarpnięć i dropów już na samym początku rozgrywki. Mamy te Full HD, ale jakość grafiki specjalnie nie wysusza gałek ocznych, więc problemy z utrzymaniem stałej liczby klatek wołają o pomstę do niebios. Podobnie zresztą jak trwające nawet do minuty loadingi. Stanowczo za długo, ale to i tak pikuś przy czasie wyświetlania analogicznych ekranów w pierwowzorze.
Przyczepić za to nie można się do warstwy audio, która niezmiennie stoi na bardzo wysokim poziomie. Tak voice-acting, jak i ścieżka dźwiękowa są świetne i zbrodnią byłyby jakiekolwiek próby mieszania w ich obrębie. Na szczęście w Lionhead nikt nie był na tyle szalony, by dopuścić się jawnego świętokradztwa.
Lifting przydałby się zresztą nie tylko oprawie wizualnej, bowiem ząb czasu odcisnął swoje piętno również na interfejsie gry. O menusach można powiedzieć wszystko oprócz tego, że sa intuicyjne i przyjazne. Już w 2004 roku korzystanie z nich nie było sielanką, dziś zaś rozkosz przynieść może jedynie zdeklarowanym masochistom, którym przebijanie sutków rozgrzanymi do czerwoności gwoździami jawi się jako softcore'owa zabawa.
Co dwa ekrany, to nie jeden
Na pochwałę zdecydowanie zasługuje wsparcie dla SmartGlass. Ekran telefonu/tablety/komputera służy jako interaktywna mapa, na której oznaczone mamy questy, najważniejsze postacie i co ciekawsze "znajdźki" . Wszystko oddalone o jedno puknięcie palcem, ewentualnie kliknięcie myszką. W zasadzie jest to jak na razie najlepsze zastosowanie "wieloekranowej rozgrywki", jakie do tej pory widziałem. Nie jakaś mamiąca oczy popierdółka, tylko naprawdę przydatny patent. Tak jest, naprawdę siedziałem z telefonem na kolanach i wypatrywałem na trochę ponad 4-calowym wyświetlaczu lokacji cennych skrzyń i Demonicznych Wrót, za którymi kryją się prawdziwe smakołyki. O ile zdoła się spełnić ich kaprysy, rzecz jasna.
Z tyłu liceum, z przodu muzeum
Przyznam szczerze, że jako fan Fable, który w "jedynkę" grał ostatni raz w okolicach jej premiery, naprawdę nieźle się bawiłem. Graficznie jest więcej niż przyzwoicie, Albion nieustannie czaruje, a i ponowne wcielenie się w gromiącego wędrownych handlarzy i parobków rogatego sadystę to nie w kij dmuchał. Z drugiej strony całość trąci już nieco myszką, animacja ma czkawkę, a radość z zabawy z interfejsem porównywalna jest do rozwiązywania zadania z matematyki. I to przy tablicy. Bądź co bądź to wciąż najlepsza po sequelu odsłona serii i głupio byłoby przejść obok niej obojętnie. Fani zagrywają się już pewnie od premiery, reszta ciekawych tematu także nie powinna się zbyt długo zastanawiać. Nadchodzące Fable Legends raczej nie umożliwi Wam spokojnego spaceru po oświetlanej ostatnimi promieniami słońca leśnej drodze. Bo wiecie, ci wędrowni kupcy często mają niezłe fanty, a zagrożenie z nich żadne. No i rogi same nie wyrosną...