Recenzja gry: Final Fantasy X | X-2 HD Remaster
Wersje HD nadal dzielą graczy – jedni kochają zapoznawać się ze starszymi tytułami, inni uważają ten proceder za najprostszy sposób na łatwą gotówkę. Mimo wszystko sprzedaż musi być zadowalająca, ponieważ od kilku lat systematycznie na rynku debiutują kolejne pozycje oznaczone tymi dwoma literkami... W tym roku, po małym opóźnieniu względem japońskiej premiery, wskakują na nasze półki sklepowe dwie edycje dziesiątej odsłony Final Fantasy – zastanawiacie się jak prezentują się te pozycje? Czy warto ponownie sięgnąć po historie Tidusa? Zapraszamy do recenzji.
Kilka lat minęło…
Final Fantasy X wylądowała na europejskim rynku w 2002 roku i przez graczy do dnia dzisiejszego jest uważana za jedną z najlepszych odsłon „Ostatecznej Fantazji” (oceny na poziomie 92%). Dobre przyjęcie tej przygody skłoniły twórców na rozwinięcie fabuły z „dziesiątki” i z tego powodu otrzymaliśmy Final Fantasy X-2 – opowieść została kontynuowana rok później i choć gra cieszyła się równie wielką popularnością, to kilka kontrowersyjnych zmian przyczyniło się do odrobinę gorszych not (na poziomie 85%).
Od tego czasu minęło już ponad 12 lat... Uwierzycie? 12 lat temu pierwszy raz zapoznałem się z opowieścią Tidusa... W tym czasie zagrałem w wiele gier, skończyłem mnóstwo opowieści, ale tylko nieliczne doścignęły fenomenu „dziesiątki”. Właśnie z tego powodu – reedycji jednej z najlepszych gier w jakąkolwiek grałem – przed załączeniem wersji HD poczułem lekki strach. A co będzie jeśli ponowne spotkanie z Yuną nie będzie tak dobre jak kiedyś? Co jeśli ta historia mnie nie pochłonie? A jeśli gameplay zawiedzie? Zmartwień było wiele, ale w ostatecznym rozrachunku nie żałuję żadnej poświęconej godziny na tę niemal kompletną reedycję.
Opowieść, którą pierwotnie poznawałem w języku francuskim (jedyna możliwa do dostania kopia gry była upiększona francuskimi napisami) nie straciła na swoim uroku. Ponownie z michą na twarzy zebrałem drużynę, rozwijałem umiejętności bohaterów, aby w końcu móc ponownie zawalczyć z... Sami wiecie kim. Później było jeszcze ciekawiej – w X-2 zagrałem ponownie dopiero drugi raz i teraz, mając więcej doświadczenia w grach i języku angielskim, potrafiłem bardziej zrozumieć i po prostu docenić sequel „dziesiątki”. W ten sposób odświeżyłem sobie te wspaniałe historie, ponownie polubiłem bohaterów, zżyłem się z ich przygodami... Choć muszę się przyznać, że na początku bałem się o infantylny charakter wydarzeń – albo jest we mnie wystarczająco dużo dziecka, albo po prostu te historie się nie starzeją.
Kotlet dobrze wysmażony – Magda Gessler Wojciech Gruszczyk poleca
Wielokrotnie powtarzałem i powtarzać pewnie będę długo, że nikt nie smaży tak dobrych kotletów jak graficy ze Square Enix – właśnie z tego powodu dwa akapity wyżej nazwałem tę produkcję reedycją niemal kompletną. Dlaczego? Ponieważ jestem typem, który lubi odkopywać stare tytuły i ponownie zatapiać się w poznanych historiach, jednak w większości przypadków odbijałem się od „HD” przez właśnie brak tych dwóch literek. Samą grafiką człowiek nie żyje, ale jeśli ktoś już odcina kupon, to warto, aby robił to przynajmniej ze znikomym poszanowaniem dla samych zainteresowanych. Wracając jednak do „dziesiątek”, dostajemy w nasze łapki dwie produkcje, które wyglądają naprawdę dobrze! I to nie tylko „dobrze” jak na te 12 lat różnicy, ale na obu platformach (chociaż w większość grałem na Vicie) ten tytuł prezentuje przyzwoity jak na obecne standardy poziom. Byłbym zaślepionym hipokrytą, gdybym nie wspomniał, że gra na małym ekranie w kilku miejscach wygląda gorzej od swojego dużego odpowiednika, ale i tak patrząc na obecne standardy i okoliczności – bywa dużo, dużo gorzej.
Twórcy nie poszli na łatwiznę odrestaurowując zaledwie krawędzie lokacji i postaci, a miłośnicy Final Fantasy otrzymują pełnoprawne remastered produkcji, które zostały w zasadzie ponownie „namalowane”. Prawie każda kreska jest dopracowana, każda lokacja wygląda dobrze i całość jest po prostu przyjemna dla oka. Graficy zasługują na wielkie brawa za ożywienie głównych bohaterów – Tidus, Yuna, Paine, Lulu, Auron… W zasadzie cała ekipa została niemal dopracowana do perfekcji i każdy element (stroje, włosy, oczy, bronie) pozwalają nam zapomnieć, że gramy w gry z początku XXI wieku. Odrobinę przy głównych herosach cierpią postacie poboczne, nad którymi nie pracowano tak dużo, ale najważniejsze, że ekipa remontowa prezentuje wysoki poziom!
Trzeba przy tym zaznaczyć, że gry nie uchroniły się od błędów pierwowzorów i nadal zdarzają się przenikanie postaci, a włosy potrafią nienaturalnie wpadać w dość zaskakujące miejsca. Także w niektórych lokacjach widać dużą niekonsekwencję w grafice. Nie jest to wielki problem, ale nad tymi elementami można było jeszcze popracować.
Standardem jest, że pozycje z tej serii cieszą się genialnymi filmikami i miło jest niektóre zobaczyć ponownie. Nadal potrafią zadziwić, nadal sprawiają, że szczena opada, nadal potrafią tknąć w tę opowieść kolejne kilogramy uczuć, ale przy tym ogólnym zachwycie potrafią wkurzyć. Pewnie przez myśl Wam nie przejdzie pominąć jakąkolwiek wstawkę, jednak jeśli po zaciętej walce zaginiecie za 10 razem z ręki pewnego oprycha i 11 raz będziecie musieli oglądać ten sam filmik, to wspomnicie moje słowa i zapytacie w duchu „dlaczego tego nie można pominąć?”. Ten element jest skromnym policzkiem, który dobitnie boli podczas rozgrywki na małym ekranie. Szybka i zacięta próba pokonania bossa na kibelku odpada - chyba, że możecie zajmować toaletę na dłuższą chwilę.
Gdy już wspominam o oprawie wideo, to warto przynajmniej wspomnieć o udźwiękowianiu produkcji. Twórcy kolejny raz nie oszczędzali i zapewnili swoim fanom poprawione dźwięki, które prezentują się naprawdę okazale – do obu gier zremasterowano ponad 60 kawałów!
Pewne przysmaki się nie starzeją
Grafikę widzieliśmy już na zdjęciach i całość prezentowała się przynajmniej przyzwoicie, jednak moją dużą obawą był sam gameplay. Wielokrotnie gdy ponownie zapoznawałem się z leciwą produkcją, miałem nieodparte wrażenie, że te pozycje swoje najlepsze lata mają już dawno za sobą. Jednak w przypadku tych produkcji zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony – prawie wszystkie elementy rozgrywki (walka, poziomy, mini-gry, umiejętności, zagadki, summony) przeżyły próbę czasu i nie sprawiały mi większych problemów podczas przygody. Jedynym mankamentem jest kamera, która potrafi skupić się na nieistotnym dla nas elemencie, ale z tym problemem męczyliśmy się już w przypadku pierwowzoru.
Dużego kopa rozgrywce dają pucharki, które motywują do trudniejszych wyzwań. Pewnie nie wszyscy gracze będą zainteresowani walką o te najtrudniejsze nagrody, ale w trakcie gry miło usłyszeć ten symboliczny brzęczek. Twórcy wybierając zadania wykazali się pomysłowością i motywują nas do zapoznania się ze wszystkimi aspektami produkcji –począwszy od prostego masterowania bohaterów, grania w blitzball, zdobywania wszystkich oręży, po pokonywanie różnorodnych bossów. Ważne, że pucharki zdobywamy jednocześnie dla wersji na obie konsole – jest to spowodowane opcją cross-save, która pozwala nam na bezproblemowe przenoszenie stanów gry pomiędzy urządzeniami.
Ciekawostką jest, że tytuły zostały wydane w wersjach „międzynarodowych”, które dla Europejczyków nie są wielkim zaskoczeniem. My już mogliśmy się cieszyć z nowej Sphere Grid czy też opcjonalnych bossów. Jednak bez wątpienia miłym dodatkiem jest Last Mission w Final Fantasy X-2 oraz materiał Eternal Calm (30 minutowy filmik na silniku z gry, który opowiada historię pomiędzy produkcjami).
Ewenement, precedens, geniusz – po prostu historia
Zapoznając się z tą grą ponownie miałem ciągle nieodparte wrażenie, że takich tytułów już się nie produkuje - sama fabuła na ponad 40 godzin (x2), mnóstwo dodatkowej treści (na kolejne minimum 50 godzin x2), ciekawi bohaterowie, wyśmienity system walki i odpowiedni poziom trudności.
Specjalnie w tym tekście przedstawiam wyłącznie wersję HD, omijając samą produkcję, ponieważ pod względem samej jakości to Final Fantasy X i Final Fantasy X-2 są jednymi z najlepszych gier ze swojego gatunku i akurat to nie jest sprawą dyskusyjną. W recenzji oceniam wyłącznie wersję HD, która prezentuje najwyższym poziom. To reedycja niemal idealna i twórcy powinni uczyć się od artystów ze Square Enix.
Trochę męczy kamera, czasami wkurza brak wyłączania filmików, a nad grafiką w kilku miejscach można było jeszcze popracować, ale mimo tych mało ważnych elementów dostajemy wyśmienite gry.
Mówię to jako fan serii, wielki sympatyk „dziesiątek”, jednak wierzę, że moje słowa nie są przesadzone – po kilku nędznych konwersjach, podchodziłem do tych gier z wielką obawą i w zasadzie w żadnym miejscu się nie zawiodłem.
Za dobrą cenę dostajemy genialne produkcje, które zadowolą wszystkich sympatyków starej, (dobrej!) szkoły japońskich RPG-ów. Jak dla mnie – i pewnie dla wielu z Was – są to pozycja obowiązkowe.
A teraz znikam masterować. Wymarzyły mi się dwie platyny, a do tego jeszcze daleka droga!
Ocena - recenzja gry Final Fantasy X | X-2 HD Remaster
Atuty
- Mnóstwo "starej" przyjemności
- Polepszona grafika
- Nowe-stare kompozycje
- Pucharki motywują do gry
- Opcja cross-save cieszy
Wady
- Nierówna grafika
- Kamera czasami przeszkadza
- Przenikające postacie / elementy
Najlepsza przygoda w pięknej oprawie! Niestety z małymi błędami, ale to i tak tytuł obowiązkowy dla wszystkich graczy!
Przeczytaj również
Komentarze (68)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych