Recenzja gry: Ryse: Son of Rome

Recenzja gry: Ryse: Son of Rome

Wojciech Gruszczyk | 05.09.2014, 12:00

Czternaście lat temu zobaczyłem film Ridleya Scotta o wymownym tytule Gladiator, który w pewien sposób zmienił mój żywot. Nie chciałem następnego dnia zapisać się do polskiej szkoły dla Gladiatorów, aby wieczorami walczyć w Koloseum, ale dzięki tej pozycji rozpoczęło się moje zamiłowanie antycznym Rzymem. Po tylu latach, przeczytaniu kilku książek, zwiedzeniu kilku miejsc, zobaczeniu tony filmów, trafiła do mnie produkcja studia Crytek, która pozwoliła mi poznać żywot niejakiego Mariusa Titusa. 

Pierwsze piętnaście minut w antycznym świecie stworzonym przez Crytek pozwala mi bez problemu stwierdzić, że nie tylko ja wychowałem się na twórczości Ridleya. Marius jest rzymskim żołnierzem, który po powrocie do rodzinnego miasta postanowił odwiedzić najbliższych. Chwila przyjemności i rozmowa z ojcem zostaje gwałtownie przerwana przez atak barbarzyńców, w efekcie którego ginie jego rodzina. W taki sposób narodził się jeden z najodważniejszych i niemal mitycznych wojowników, który przez następne siedem godzin historii poprowadzi wojska Rzymian, zawalczy w kilku miejscach, upadnie, by później efektownie powstać. Historia Titusa to typowa, banalna opowieść, która pokazuje, że scenarzyści tej pozycji czerpali inspiracje z kultowych produkcji ostatnich lat. Nie jest to zła przygoda, bo podczas poznawania rozgrywki bawiłem się świetnie, ale trudno odmówić tej pozycji licznych „inspiracji”.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

 

Wiem doskonale, że to nie sama fabuła pozwoliła mi z taką przyjemnością poznawać kolejne rozdziały opowieści. Walka jest świetnym uzupełnieniem produkcji i jednym z dwóch najważniejszych elementów tego dzieła. Krwawe, a czasami nawet do przesady brutalne starcia pozwalają nam wsiąknąć w życie legionisty, który z zemstą na karku sieka kolejnych barbarzyńców niczym marionetki. Po załączeniu gry na najtrudniejszym poziomie trudności (po pierwszym ukończeniu gry odblokowujemy jeszcze jeden poziom – warto sprawdzić!) do każdej walki należy podejść z rozwagą, bo wystarczy chwila odprężenia, a Marius dołącza do swoich najbliższych w zaświatach.

 

Podstaw rzymskiego rynsztunku uczymy się w zaledwie 5 minut – legionista może atakować, odbijać atak rywala, rozbijać gardę oraz omijać rozwścieczonych oponentów za pomocą turlania. Sztukę walki pojmujemy tak szybko, ponieważ jest ona podobna do znanych starć z innych produkcji – graliście w ostatnie przygody Batmana? W zasadzie to ta sama zabawa, która polega na ataku, ataku, sparowaniu ciosu, rozbiciu gardy i kolejnych ciosach. Do naszej dyspozycji oddano jeszcze cztery pasywne perki, które zmieniamy w trakcie rozgrywki – zwiększamy atak, zbieramy więcej expa, szybciej wpadamy w szał lub odzyskujemy zdrowie – choć podczas starć najczęściej używamy tego ostatniego, który idealnie nadaje się do długodystansowych pojedynków.

 

 

 

Jak na krwawą historię przystało, pojedynki są upiększone efektownymi i wybitnie brutalnymi finiszerami, w trakcie których bohater podcina gardła, miażdży głowy stopą, przebija serca, czy też w efektowny sposób odcina kończyny. Zabawa prezentuje się wyśmienicie i w trakcie pojedynku tylko czekamy na osłabienie rywala, aby móc zobaczyć furię na twarzy Mariusa. Niestety, krwawa rzeź została zaprojektowana na zasadzie quick time event (tak zwane QTE), którego za żadne skarby nie możemy zepsuć – niezależnie co przyciśniemy, nasz bohater i tak rozprawi się z oprychem, a jedyną karą za złe kliknięcie przycisku (zły klawisz lub w złym momencie) jest jedynie strata punktów. To demotywuje, zdecydowanie zmniejsza poziom trudności i w pewien sposób ogłupia rozgrywkę.

 

Już dwukrotnie w tekście wspomniałem o doświadczeniu – potomek rzymskiego senatora za każdą walkę zdobywa punkty, za które następnie może kupić kilka ulepszaczy, ale w gruncie rzeczy nie wpływają one znacząco na rozgrywkę. Wszystkie są pasywne i jedynym ciekawym jest zwiększanie pasku zdrowia – to w zasadzie się przydaje ;). 

 

Poza kąpaniem się w krwi oponentów, Marius dowodzi armią, wykorzystuje oszczep do eliminowania łuczników, zasiada za sterami wielkiego działa i po prostu rozkazuje swoim towarzyszom broni w trakcie ataku „na żółwia”. W ten sposób autorzy łączą przyjemne z pożytecznym i pozwalają nam odetchnąć od ciągłego eliminowania oponentów, a dodatkowo możemy od czasu do czasu zrobić coś nowego.

 

Te przyjemności są odpowiednio rozłożone w czasie, więc bez zbędnego marudzenia trudno tutaj się nudzić. Przez 7 godzin ciągłej akcji jesteśmy w stałym biegu. Nie brakuje tutaj efektownych walk, jedynie szkoda, że twórcy nie wydłużyli rozgrywki, nie zadbali o większą paletę rywali – niemal stale walczymy z podobnymi, brudnymi barbarzyńcami – i nie zbudowali QTE na trudniejszy sposób. Wtedy otrzymalibyśmy jeden z najlepszych tytułów startowych na ósmą generację.

 

 

 

Specjalnie nie rozpocząłem tego tekstu od najważniejszego. Ryse: Son of Rome to jedna z najpiękniejszych produkcji, która na nowo definiuje pojęcie „twarzy bohatera”. Widzieliśmy już ładne gry, ale dzieło (tak, akurat te słowo pasuje tutaj idealnie) Crytek wyznacza nowe standardy i pokazuje jak muszą wyglądać pozycje na ósmą generację. Nie jest to fotorealizm, ale jesteśmy bardzo blisko tej magicznej granicy. Twarz postaci – zwróćcie uwagę na liczbę mnogą – to prawdziwy majstersztyk, bo dawno nie miałem uczucia, że bohater jest wkurzony do granic możliwości lub naprawdę cierpi. To doskonale widać, a efektowne, lśniące, obłędnie uszczegółowione pancerze i bronie, tylko podbijają wrażenie, że „tak powinna wyglądać nowa generacja”. Dodajmy do tego świetne udźwiękowienie, klimatyczną, podbijającą chęć do walki muzykę, a jesteśmy w antycznym raju!

 

Arkadia szybko mija, jeśli przypomnimy sobie o sieciowych zmaganiach w Ryse. Twórcy wpadli na pomysł kooperacyjnych batalii, w których wraz z towarzyszem wpadamy do Koloseum 2.0 i rozbijamy dziesiątki bezbarwnych rywali. Dlaczego 2.0? Bo w koncepcji autorów ta legendarna budowla została przemieniona w machinę, która pomiędzy rundami zmienia swój kształt, oferując nam wiele nowych wyzwań. W taki sposób powstają nowe areny, a my możemy śmigać po lokacjach najeżonych różnorodnymi pułapkami. Zmagania rozpoczynamy od wybrania patrona, w imię którego chcemy walczyć, co jednocześnie definiuje, który z perków i jaką umiejętność posiądziemy. Zabawa w głównej mierze polega na eliminowaniu kolejnych legionów – w zasadzie jesteśmy w Rzymie, więc nie powinniśmy oczekiwać czegoś innego – ale robimy to na kilka sposobów. Czasami trzeba złapać kuriera, innym razem uwolnić więźniów, unieruchomić katapultę, zabić wyznaczone cele, czy po prostu wyrżnąć wszystkich i wszystko. Taka rozgrywka jest całkiem ciekawym doświadczeniem, gdy akurat obok nas znajduje się znajomy, ale w innym przypadku jest odrobinę nudnawo. Nawet nie pomaga kreowanie gladiatora, dobieranie ekwipunku, rozwijanie umiejętności… W kampanii klikanie 4 przycisków bawiło, bo poznawaliśmy historię, a tutaj bywa po prostu zbyt monotonnie.

 

 

Ryse: Son of Rome to idealny przykład produkcji na nową generację. Pokazuje świetną grafikę, wykorzystuje znane schematy i daje okazję do wielu zachwytów. Ta gra prezentuje się wybitnie, przyjemnie smakuje, ale jest po prostu krótka. Siedem godzin kampanii z niezbyt emocjonującym trybem sieciowym to za mało, aby zaciągnąć przed telewizory wszystkich Gladiatorów. Nawet drugie podejście, na trudniejszym poziomie i wyzbieranie wszystkich znajdziek nie jest zbyt mobilizujące.

 

Ja bawiłem się świetnie – bo to mój klimat – ale bardzo żałuję, że twórcy nie zaryzykowali. Kilka innych decyzji i mielibyśmy prawdziwego killera. Tak to Ryse jest świetną przygodą w fenomenalnym klimacie z wybitnie szczegółową grafiką... I uproszczonym systemem walki oraz krótką kampanią.

 

Jesteście fanami Gladiatora? Będziecie wniebowzięci. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ryse: Son of Rome

Atuty

  • Wyśmienita grafika
  • W fabule nie ma nudy
  • Przyjemna rozgrywka
  • Świetny klimat!

Wady

  • Uproszczony system walki
  • Krótka kampania
  • Monotonny tryb sieciowy

Świetna grafika to nie wszystko... Ryse zaoferuje Wam intrygującą (choć banalną) historię w świetnym klimacie! Szkoda niewykorzystanego potencjału...

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper