Recenzja gry: Shovel Knight
Możemy chyba wszyscy podziękować ludziom, którzy sfinasowali produkcję Shovel Knight na serwisie Kickstarter. W dobie, gdy w branży panuje moda na retro, ale niewielu udaje się uchwycić ducha 8 i 16 bitów, debiutancki tytuł Yacht Club Games przypomina nam, na czym polegał konsolowy gaming u swojego zarania.
Nie wiem ilu recenzentów użyło już oklepanych haseł, że Shovel Knight jest listem miłosnym do gier ze starych dobrych czasów, ale czasami bez tego typu formułek ani rusz. Bo czego tu nie ma - trochę klasycznych Castlevanii z epoki poprzedzającej panowanie Kojiego Igarashiego, Mega Mana, Super Mario Bros., Zeldy II i innych legendarnych pozycji. Mimo jednak tych licznych inspiracji rycerz z łopatą nie bije bezrefleksyjnie pokłonów swoim poprzednikom, zachowując unikalną tożsamość.
Jak na grę [w stylu] retro przystało, Shovel Knight nie przytłacza narracją. Wcielamy się tutaj w tytułowego rycerza, którego luba, a także towarzyszka jego przygód, Shield Knight, została opętana przez złe moce pewnej wiedźmy. Co może zrobić w tej sytuacji główny bohater? Oczywiście ruszyć jej na ratunek, choć droga do tego celu będzie wyboista i pokryta cierniami. Na jego drodze stanie nie tylko wspomniana antagonistka, ale również ośmiu innych rycerzy - równie cudacznych (a kto wie czy nie bardziej) jak nasz podopieczny.
Przytłaczający, przynajmniej w teorii, nie jest też gameplay. Założeniem twórców od samego początku było stworzenie gry, która pod względem zaimplementowanych rozwiązań będzie na tyle prosta do ogarnięcia, by nie trzeba było przebijać się przez ściany tekstu w tutorialach. Przeciwnie - od razu zostajemy wrzuceni na głębszą wodę i hulaj dusza. Rycerz może skakać (także używając łopaty, co przywodzi na myśl DuckTales od Capcomu) i atakować za pomocą tego lub owego - ot, cała nauka. Prostota bywa jednak złudna. Niski prób wejścia ma zachęcać do eksperymentowania, wchodzenia w interakcję ze światem, a ten oferuje sporo niespodzianek. Shield Knight może nie uratuje się sama, ale przecież nie musimy ciągle napierać przed siebie. Poziomy pełne są sekretnych przejść, zmurszałych murów, które tylko czekają, żeby wbić w nie łopatę. Jest też mapa świata, na której czyhać mogą wędrowni wojownicy oraz inne opcjonalne wyzwania dla osób, które chcą czegoś więcej, niż uporać się z głównym wątkiem fabularnym i napocząć kolejną grę w kolekcji.
Innymi słowy, Shovel Knight nie jest jakoś szczególnie krótki. Produkcja Yacht Club nie jest pod tym względem jako retro klasyki, które katowaliśmy przez dni i tygodnie szlifując umiejętności, żeby potem, przy łucie szczęścia, zaliczyć je w mniej niż godzinę. Przejście fabuły to zadanie na jakieś sześć, w porywach siedem godzin, natomiast do tego dochodzą dodatkowi bossowie, poziomy, znajdźki pod postacią pieśni dla barda i subquesty. W efekcie grać da się spokojnie ponad dziesięć godzin, a jest jeszcze tryb New Game+ oferujący wyższy stopień trudności dla największych wyjadaczy.
Gra nie jest aż tak trudna, ale nie jest też szczególnie łatwa. Nawet fani klasycznych dwuwymiarowych platformerów kilka razy z pewnością zaklną pod nosem próbując się uporać z niektórymi przeszkodami. Z kolei dla tych, którzy nie lubią się frustrować, przygotowano szereg drobnych ułatwień związanych z konceptem pieniędzy. Otóż na naszej drodze zgarniać będziemy świecidełka, za które kupić można lepszą zbroję, dopałkę do łopaty czy przedmioty (tzw. relikty) o różnym zastosowaniu. Nie chcesz ich używać? Nie musisz, ale mniej cierpliwe osoby mogą z tego typu udogodnień skorzystać, aby ułatwić sobie życie.
Czy Shovel Knight posiada jakieś poważniejsze wady? Poważniejszych może nie, ale gdzieniegdzie pojawiają się małe ryski na dokonaniu Yacht Club, np. nie zawsze dobrze zbalansowany poziom trudności. Miałem wrażenie, że nie rośnie on stopniowo. Przeciwnie - raz było łatwiej, raz trudniej, a ostatni boss był np. jednym z najprostszych. Tu i ówdzie wkrada się też nieco przypadkowości. Czasami po uruchomieniu jakiejś pułapki (np. spadającej platformy) i uratowaniu się z niej w sposób (chyba) nieprzewidziany przez twórców możemy zapomnieć o wyjściu cało z opresji. Dojdzie do pata, a życie i tak stracimy, bo w przeciwnym wypadku nie pojawi się droga wyjścia. Nie wiem czy to przeoczenie, czy świadoma decyzja, ale spotkałem się z takim przypadkiem dwa, trzy razy i niezbyt mi się podobało to zagranie. Posiadacze Wii U (to tę wersję recenzujemy) mogą też labidzić, bo tytuł nie robi specjalnego użytku z funkcji GamePada. Służy on przede wszystkim do zarządzania posiadanym sprzętem (co jest nawet, nie powiem, wygodne), ew. do obsługi dziennika, który umożliwia dzielenie się różnymi ciekawostkami na Miiverse. Mnie to akurat nie przeszkadzało, jednak nie wiem jak wygląda tolerancja na te sprawy u innych.
Ryski są jednak tylko ryskami, bo zagrać warto - to nie ulega wątpliwości. Shovel Knight jedną nogą stoi w epoce, która ukształtowała konsolowe granie, a drugą we współczesności, która nie jest aż tak bezlitosna dla graczy i nie chce ich niepotrzebnie frustrować, dlatego w przygodach rycerza z łopatą powinni odnaleźć się gracze z większym i mniejszym stażem. Jeśli natomiast nadal nie jesteście przekonani by wydać te sześć dych, to nieśmiało informuję, że gra ma doczekać się w przyszłości dodatków jeszcze bardziej wydłużających jej żywotność.
Ocena - recenzja gry Shovel Knight
Atuty
- Oprawa A/V w stylu retro
- Solidny gameplay
- Ciekawy świat wypełniony cudacznymi postaciami
Wady
- Poziom trudności mógłby być nieco lepiej zbalansowany
Bardzo udany, bezpretensjonalny platformer w stylu retro. Fani tego typu gier z NES-a powinni czuć się jak ryby w wodzie, ale do innych też trafi.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych