Recenzja gry: Digimon All-Star Rumble
Growe adaptacje słynnych anime bywają tworzone na wszelakie sposoby i reprezentują bardzo zróżnicowane poziomy jakościowe. Zdarza się, że na rynek trafi tak świetna seria jak Pokemony – której najnowsza odsłona po raz kolejny rozchodzi się w milionach egzemplarzy. Z drugiej zaś strony pojawiają się gry, delikatnie to ujmując, słabe. Naszym dzisiejszym przykładem tych gorzej wykonanych będą konkurencyjne, do kieszonkowych stworków, Digimony.
Rywalizacja tych dwóch światów rozpoczęła się już w latach 90-tych, lecz do dziś prym, nadal, wiodą niezapomniane i niepokonane przez nikogo Pokemony. Jednakże uniwersum cyfrowych potworów wciąż pozostało na polu bitwy i w kręgu swoich wiernych fanów dalej świętuje pomniejsze, a czasem i ciut większe sukcesy. Niestety o najnowszej growej odsłonie cyklu powiedzieć nie można, że osiągnie cokolwiek.
Digimon All-Star Rumble zostało stworzone jako bijatyka beat 'em up w zaledwie kilka miesięcy przez Prope, czyli studio znane z produkcji średniej jakości gier na sprzęty Nintendo. Wydawcą tego „dzieła” we współpracy z Sabanem zostało Bandai Namco.
Cały program jest podzielony na dwa główne tryby - fabularny i bitewny. Pierwszy z nich polega na tym, iż jednym z wybranych potworków stajemy do turnieju, walcząc o miano Króla „Digiświata”. Lecz fabuła nie jest tak oczywista jak się to wydaje, bowiem pod koniec okazuje się, iż jest pewien Digimon, który zwariował pod wpływem wirusa, a my musimy go pokonać i stać się bohaterem naszego uniwersum.
Historia nie porywa, a na dodatek jej skończenie zajmuje mniej niż godzinę... naprawdę. Podczas naszej przygody spotkamy się z dwoma formami rozgrywki – lwia część każdego poziomu to typowe chodzenie i bicie każdego kogo napotkamy na swojej drodze. Zaś pod jego koniec stanie przed nami rywal w „wielkim” turnieju, którego musimy pokonać w walce 1 vs 1 na arenie – tutaj gra przybiera postać bijatyki podobnej chociażby do Naruto.
Gdy pokonamy przeciwnika, dołącza on do naszej kolekcji grywalnych postaci – których jest zaledwie 12, więc skompletowanie całego zespołu to kwestia trzykrotnego przejścia fabuły. Motywy tematyczne wszystkich 8 plansz są dosyć zróżnicowane, raz będziemy w jakiejś dżungli, potem w fabryce, a pod koniec nawet w miejscu przypominającym wnętrze jakiegoś wulkanu, bądź piekła.
A kto stanie na naszej drodze po zwycięstwo? Oczywiście inne Digimony, lecz tym razem bardziej pospolite. Do pokonania będą 4 rodzaje wrogów podstawowych (ginących na 2-3 uderzenia) oraz 5 tych bardziej rozwiniętych, którzy padają po około 10 ciosach. Po zabiciu oponenta, wylatuje z niego trochę zdrowia, many, bądź kasy. Można stwierdzić, że jak na niecałą godzinę to i tak dużo. Jest jednak mały haczyk, bowiem nasi przeciwnicy mają przypisany tylko po jednym ataku, przez co nie trzeba się nawet trudzić aby ich pokonać.
Aby odrobinę wzbogacić singla, panowie z Prope postanowili poumieszczać na mapie skrzynki z pieniędzmi, jedzeniem działającym jak apteczka oraz kartami kolekcjonerskimi, które wykorzystuje się w trybie bitewnym, do którego omówienia przejdziemy teraz.
Jak to na każdą bijatykę przystało do wyboru mamy kilka rodzajów walk. Podstawowym jest bój na punkty naliczane tak samo jak w PlayStation All-Stars Battle Royale – zabójstwo 2, zgon -1. Następnym jest survival, gdzie bitwa toczy się do 3 morderstw, dosyć podobnym do tej kategorii są starcia z medalami, gdzie z rozbitego wroga wypada krążek – kto złapie 3 ten wygrywa.
W dalszej kolejności możemy wystąpić w wyścigu na zadawane obrażenia, bądź punkty nabijane za trzymanie flagi. Najdziwniejszym z nich wszystkich jest tryb „bomb”, gdzie postacie noszą na plecach wybuchowe kule rodem z bajek i muszą sprawić aby ta rywali wybuchła jak najwcześniej.
Do boju możemy stanąć w dwóch wariantach – każdy na każdego lub 2 versus 2, co daje pewną różnorodność. Jeśli chodzi o same pojedynki, to śmiało można stwierdzić, że są zdecydowanie najlepszym aspektem całego tytułu. To właśnie tutaj wszystko działa, prawie, tak jak powinno, a do gry wchodzą power-upy oraz wspominane już karty do kolekcjonerskie.
Na każdej z 10 aren są rozstawione platformy, z których co jakiś czas można zgarnąć specjalną moc, począwszy od uderzenia piorunem, aż po pełne napełnienie paska Digimorfizacji. Jak zapewne pamiętacie Digimony, tak samo jak Pokemony mogły ewoluować, z tą jednak różnicą, że nie na stałe. W All-Stars Rumble jest tak samo, każdy z naszych pupili na kilka chwil zmienia się w swoja ostateczną wersję, co podwaja jego siłę oraz żywotność, a także daje nowy wachlarz ciosów i atak specjalny.
Ostatnim istotnym elementem rozgrywki są karty przydzielane do ekwipunku stworków - po jednej ofensywnej i defensywnej. Oczywiście są dwa sposoby na ich zdobycie – pierwszym jest znalezienie ich w kampanii w skrzyniach, drugim zaś kupienie w menu kolekcji za zarobioną walutę. Całe szczęście, że nie wykorzystano tu systemu mikro transakcji, bowiem pieniądze zarabia się mozolnie, a wszystko jest dość drogie – na dodatek do nabycia jest aż 200 kart. Kolekcję można określić jako jeden wielki spis wszystkich Digimonów, lecz i tak najważniejsze są ich właściwości bojowe.
Karty obronne mogą nas uzdrowić, odnowić manę wykorzystywaną do ataków i uników, bądź dopełnić pasek morfowania. Zaś te wspomagające moc ataku potrafią zadać wrogowi cios, bądź zredukować jego punkty zamiany. Aktywacja mechanizmu rozpoczyna się w określonych momentach podczas bitew, gdzie każdy ze stworków wyrzuca na stół swojego reprezentanta tali, wtedy, opierając się o typową zasadę karcianek, ten który jest wart więcej punktów wygrywa i uruchamia swoją umiejętność.
Pod względem audiowizualnym Digimon All-Star Rumble prezentuje się bardzo nierówno. Graficznie bywa wręcz tragicznie, ponieważ pomimo tego, iż plansze są malutkie, to masa tekstur jest wykonana dosłownie na kolanie – zresztą wystarczy spojrzeć na screeny. Lenistwo producentów doprowadziło do tego, że niektóre elementy mają detekcję kolizji a inne, które powinny, nie.
Na dodatek można zauważyć, że nie wszystkie obiekty składają się z kilku polygonów. Zwieńczeniem wizualnego dramatu są przedmioty, bądź składowe aranżacji poziomów nie są nawet modelami 3D – są to bowiem udające efekt trójwymiaru sprity 2D rzucone w kąt ekranu. Muzyka w niektórych momentach może się podobać, lecz nadal nie ratuje ogólnej sytuacji całej gry.
Zdecydowanie odradzamy zakup najnowszych przygód cyfrowych potworów. Dzieło wydane w 2014, wygląda miejscami gorzej niż produkcje z PS2, dodatkowo framerate skacze od poziomu, licząc na oko, 20 klatek na sekundę, aż do 60, a rozgrywka bardziej sprawia ból niż przyjemność. Na koniec warto wspomnieć, iż program Prope kosztuje aż 219 zł.
Ocena - recenzja gry Digimon All-Star Rumble
Atuty
- Muzyka
- Ewolucje Digimonów
- Potencjał...
Wady
- ... który został tragicznie zmarnowany
- Wykonanie techniczne
- Grafika
- Stosunek ceny do jakości
Tytuł mający dobre i ciekawe założenia, wykonany na kolanie przez średnio utalentowaną ekipę, miałby szansę zdobyć rynek jakieś 8 lat temu. Dziś wszystko wydaje się być po prostu drętwe. Grę możecie kupić jak będzie kosztowała 20-25, a nie 219 zł.
Przeczytaj również
Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych