Recenzja gry: Dragon Ball: Xenoverse

Recenzja gry: Dragon Ball: Xenoverse

Michał Włodarczyk | 25.02.2015, 22:42

„Chcemy Budokai Tenkaichi 3 w HD!” - od lat wykrzykują fani uniwersum Akiry Toriyamy, nawet ci, którzy na szalejące na rynku remastery plują jadem. Jeśli jednak popatrzymy na dowolną mordoklepkę z Dragon Ball w tytule wydaną na konsole poprzedniej generacji, wszystko staje się jasne. Gier z Son Goku na okładce wyszło całkiem sporo, niestety - średniej jakości. Czy najnowsza odsłona tasiemca od Bandai Namco, o podtytule XenoVerse, ma szansę odmienić ten stan rzeczy?

Na dzień dobry - zimny prysznic. Pod tytułem recenzowanej produkcji znajdziecie ikonki oznaczające platformy, na jakie wydawca przygotował nowego Dragon Balla. Z przykrością stwierdzam, że choć PlayStation 4 oraz Xbox One rozpoczynają tę wyliczankę, to XenoVerse z obecną generacją ma wspólnego tyle, co nic. Nie ma w tym przypadku mowy o przeskoku graficznym, jaki dokonał się pomiędzy wspomnianym już Budokai Tenkaichi 3 (PS2) a Raging Blast (PS3/X360). DB: XV ogrywałem na najnowszej konsoli Sony i już po pięciu minutach wiedziałem, że mamy do czynienia z wersją past-genową, wzbogaconą o kilka dodatków i podbitą do 1080p. Największe zagraniczne sklepy informowały o bardzo dużym zainteresowaniu XenoVerse, wychodzi więc na to, że wydawcy udało się ogrzać produkcję Dimps w blasku PS4 i XOne.

Dalsza część tekstu pod wideo

Misiek, polej

Technologia pamiętająca poczciwą Czarnulkę, geometria obiektów nauwająca skojarzenia z tytułami z handheldów, postaci z miotłą w przełyku, wreszcie loadingi podczas przechodzenia z jednej maleńkiej lokacji do następnej - nie każdy japoński deweloper dysponuje talentem i budżetem na miarę Kojima Productions czy From Software. Z drugiej strony, zero-jedynkowy Dragon Ball nigdy nie powstawał jako superprodukcja mająca nakłonić Kowalskiego do zakupu konsoli, tylko zadowolić licznych fanów, dla których ważniejszy od technicznych fajerwerków jest przecież serialowy klimat i miodna rozgrywka. Recenzję, wbrew niepisanej zasadzie, rozpocząłem od wywodu na temat poziomu wykonania, jednak jest ku temu dobry powód - XenoVerse na początku odrzuca. Gdy mamy już za sobą animowane intro, czekają nas dwa tutorialowe starcia z Freezerem i Cellem, poprowadzone bez ładu i składu. Następnie tworzymy własnego wojownika i lądujemy w fatalnie wykonanym Toki-Toki City, będącym naszą bazową wypadową. Nim przystąpimy do pierwszej walki, zmuszeni jesteśmy obejść miasteczko i porozmawiać z większością NPC, od których nie dowiemy się niczego. Wprowadzenie do zabawy słabe jak jasna cholera, na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Co więcej, ma to nawet swoje uzasadnienie w fabule!

Pamiętacie Daburę, czerwonoskórego Księcia Ciemności, którego Fat Buu zmienił w wielkie ciastko i zjadł na podwieczorek? Tamto wydarzenie nie spodobało się siostrze zakapiora, niejakiej Towie. Dysponując mocą pozwalającą podróżować w czasie, kobitka wraz ze swoim towarzyszem ruszają w przeszłość, aby manipulować wydarzeniami znanymi z mangi i anime, od przybycia na Ziemię Raditza, po ostateczne starcie z Majin Buu. Fundując złoczyńcom różne „dopałki”, Towa za każdym razem skazuje Goku i jego przyjaciół na porażkę. Wytworzona w ten sposób negatywna energia posłużyć ma z czasem do otwarcia wrót Królestwa Demonów. Trunks z przyszłości, który - jak starzy widzowie RTL 7 wiedzą - również potrafi przemieszczać się w czasie, jest zbyt słaby, by w pojedynkę zapanować nad tym bałaganem. Nie może liczyć na pomoc uczniów zboczonego mistrza, zatem ostatnią deską ratunku pozostajemy my, a konkretnie postać, jaką stworzymy. Decydujemy nie tylko o rasie naszego wojownika i płci, ale nawet o takich szczegółach, jak kolor oczu, kształt nosa czy fryzurze. I choć ponownie bierzemy udział w dobrze znanych wydarzeniach, to możliwość oklepania Freezera w zastępstwie Goku czy dobicie Kid Buu potężną Genki Dama, cieszą. Niestety, misje fabularne są krótkie, w dodatku obejmują tylko serię Z. Przygody małego Goku? Seria GT?  Te smakołyki twórcy zostawili na sequel. Nie podoba mi się to, tak samo, jak mała ilość grywalnych postaci. Kolejne dojdą w DLC...

Mały, ale wariat

Miasteczko Toki-Toki, mimo brzydkiej powierzchowności, utrzymane jest w DB-owej stylistyce i oferuje zaskakująco sporo atrakcji. Oprócz zadań fabularnych, sklepików z przedmiotami (czarodziejska fasolka, kapsułki odnawiające pasek zdrowia), budek z akcesoriami oraz ciuchami, lokalnego multiplayera (Versus), trybów online (mecz rankingowy, nierankingowy, World Tournament, Endless Battle - nawet 3 vs. 3), treningów u znanych postaci czy możliwości zagadania z awatarami innych graczy, otrzymujemy dostęp do rewelacyjnie opracowanych zadań pobocznych, nazwanych Parallel Quests (online i offline). Jest ich łącznie pięćdziesiąt, a z każdym kolejnym wzrasta poziom wyzwania (od jednej do siedmiu gwiazdek). Side-questy te nie mają znaczenia w kontekście przedstawionej historii, ale zostały sympatycznie sprzężone z zadaniami głównymi. Deweloper nie uwzględnił opcji wyboru poziomu trudności, w związku z czym wyzwanie rośnie wraz z kolejnym przeciwnikiem. Nappę i Vegetę pokonać można wprawdzie z marszu, ale już Freezer w finalnej formie potrafi zaleźć za skórę, jeśli wcześniej nie podkoksujemy naszego zabijaki. Aby to zrobić, należy zdobywać jak najwięcej punktów doświadczenia, a najłatwiej o nie właśnie w Parallel Quests.

Zupełnie jak w mandze i anime, im więcej walczymy, tym stajemy się silniejsi. Po każdej wygranej batalii offline/online - bez różnicy, w którym z trybów - otrzymujemy coś za nasze trudy. Oprócz bezcennych punktów doświadczenia, mogą to być przedmioty odnawiające paski zdrowia i energii, fragmenty strojów oponentów, nowe techniki walki (Kamehameha, Masenko i te sprawy), a nawet tytułowe Smocze Kule. Gdy zdobędziemy wszystkie siedem, co powinno zająć sporo czasu, możemy przywołać smoka i wybrać jedno z dziesiąciu dostępnych życzeń. Zastrzyk dodatkowych punktów? Możliwość kontynuowania walki po jednym zgonie? Nowi grywalni bohaterowie? Jak widzicie, warto o te świecidełka zawalczyć. Bez wątpienia jest to najmocniejsza strona Dragon Ball: XenoVerse - poczucie rosnącej mocy, robienie ciągłych postępów i wypady z dwoma innymi graczami na najtrudniejsze „parallele”. Na samym początku, z kilkoma słabszymi atakami w łapach, nie będziecie mieć szans, aby ukończyć misje oznaczone wieloma gwiazdkami. Gdy już jednak okrzepniecie i „skonstruujecie” sobie postać najlepiej Wam odpowiadającą (Genki Dama, Garlick Gun oraz transformacja w Super Saiyana pod trzema przyciskami geometrycznymi? Czemu nie?!), to nawet bitwy ze wszystkimi formami Buu naraz nie będą Wam straszne.

„Ziemniaki możesz zostawić, ale mięso zjedz!”

Paradoksalnie, na koniec zostawiłem rzecz najważniejszą, czyli walkę. Po pierwsze - dlatego że, no właśnie, jest w tym tytule kluczowa. Po drugie - mam tutaj mieszane uczucia. Tak samo, jak w podserii Budokai Tenkaichi, akcję obserwujemy z kamery ustawionej za plecami postaci. Środowisko, w którym toczymy starcia, jest w pełni trójwymiarowe oraz częściowo zniszczalne (rozwalać można domki, głazy i inne mniejsze elementy), jednak nawet pozornie duże plansze zamknięte są w sztucznych ścianach. Aby skupić uwagę postaci na przeciwniku, należy się na nim „zalockować”, wciskając R1 (PS4 i PS3), po czym ruszyć z atakiem fizycznym (trójkąt i kwadrat) lub - dysponując naładowanym paskiem energii - wystrzelić wiązkę mocy (R2 + dowolny przycisk geometryczny). Gdy pasek KI będzie cały, wówczas możemy odpalić animację potężnego ataku (L2 + R2), ale nawet wówczas podatni jesteśmy na ciosy adwersarza. Dodajmy do tego możliwość bloku, teleportu, dashowania oraz maksymalnie cztery wspomagacze w formie kapsułek, a otrzymamy całkiem dużo opcji na obicie rywala. „System walki” w tym przypadku brzmi jednakże zbyt poważnie - nie ma mowy o bitce na serio z żywym oponentem. Każdą postacią w praktyce steruje się tak samo, a o zwycięstwie decydują doświadczenie i zręczność.

Z agresywnym SI, zwłaszcza w kooperacjami z ziomkami z Sieci, szarpałoby się jeszcze przyjemniej, gdyby nie dwa felery. W misjach, gdzie na planszy mamy kilka celów i goni nas czas, dość często zdarza się, że większym problemem jest namierzenie przeciwnika niż sama walka. Kiedy w powietrzu przemieszcza się ekipa z Ginyu Forces, „lock” - przypisany pod R1 - po prostu wariuje. Inną, jeszcze mocniej irytującą sytuacją, jest ta, gdy nasz fighter w walce jeden na jednego, wyprowadza atak w przeciwną stronę, odwracając się do adwersarza plecami. Czasami udaje się go w porę „naprostować”, używając jednocześnie R1 oraz lewej gałki, ale problem należy wypunktować i podkreślić. Zaledwie trzydzieści klatek na sekundę na PS4 i XOne ciężko jest mi wytłumaczyć - plusem jest to, że animacja praktycznie ani na moment nie zwalnia. Grać należy rzecz jasna z japońskim voice-actingiem i angielskimi napisami. Seiyuu z Kraju Kwitnącej Wiśni to klasa sama w sobie, z kolei w języku królów słuchać się tego nie da. Nie rozumiem też, dlaczego do ścieżki dźwiękowej nie włączono utworów z oryginalnej serii telewizyjnej, których kompozytor Shunsuke Kikuchi napisał zatrzęsienie, a z których każdy jeden lepszy jest od zaserwowanego tutaj „piłowania”.

Temperatura otoczenia w normie

Nierówne - gdybym musiał użyć jednego przymiotnika, aby określić XenoVerse, właśnie to bym napisał. Deweloper, który odpuścił temat po średnio udanym DBZ: Infinite World, powrócił ze świeżymi pomysłami, z których część udało się z powodzeniem zaimplementować. Tym bardziej szkoda, że puścił w świat grę z dziwnymi błędami w rozgrywce, a technicznie - zrealizowaną „na odwal się”. Rozpoczął się drugi rok panowania PlayStation 4 i Xboksa One, najwyższa więc pora, by wymagać od twórców więcej, także tych drugoligowych. Dragon Ball: XenoVerse fani Son Goku i spółki jak najbardziej mogą obadać, pozostałym - odradzam.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dragon Ball: Xenoverse

Atuty

  • Masa grania
  • Szaleństwa online
  • Zmiany w trybie fabularnym
  • Dragon Ball!

Wady

  • Panowie, to nie rok 2005
  • Problemy z „lockowaniem” i kamerą
  • Mało postaci, reszta w DLC
  • Zdarzają się problemy z połączeniem

Debiut Dragon Ball na PS4 i XOne wypadł nieźle, ale powinno być lepiej. Czekam na dopasiony sequel.

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper