Star Fox Guard - recenzja gry
Nintendo lubi zaskakiwać graczy nietypowym rozwiązaniami oraz koncepcjami. Twórcy z Japonii nawet w przypadku Tower Defence postanowili zaszaleć i zaoferowali graczom ciekawą hybrydę. Gra zaskakuje formą, ale na każdym kroku pokazuje, że jest tylko dodatkiem do zdecydowanie większego dania.
Moja przygoda z gatunkiem Tower Defence sięga 2003 roku – wtedy to grając w Warcrafta III zagrywałem się w najróżniejsze mini-gierki przygotowane przez graczy z całego świata. Męczyłem wszystkie dostępne mapy i godzinami ulepszałem strategie. Cała ta praca i męczarnie poszły na marne, bo Nintendo ożywiając Project Guard postanowiło zaoferować zupełną wariację kultowych „TD”. W Star Fox Guard nie ma mowy o ślamazarnej i spokojnej rozgrywce, bo tutaj musimy wykazać się dosłownie kocią zręcznością.
Nocny stróż z wypasionymi kamerami
W produkcji wcielamy się w operatora kamer, który został zatrudniony przez Grippy’ego. Bohater to prawdziwy biznesmen zarabiający na wydobywaniu surowców z najróżniejszych planet. Na jego nieszczęście konkurencja nie śpi, a rywale wysyłają na jego fabryki roboty mające na celu zniszczenie dobytku. Właśnie z tej sytuacji wyłania się nasze zadanie, ponieważ jako operator kamer-działek musimy odbić ataki najeźdźców, choć sprawa nie jest prosta. Tutaj nie wystarczy ustawić dostępnych wieżyczek, ponieważ na ekranie GamePada widzimy 12 małych ekranów ze wspomnianych kamer. Kluczem do zwycięstwa (i obrony milionów) jest sprawne przełączanie się pomiędzy urządzeniami i ubijanie nadciągających maszyn. Pisząc to doskonale mam wrażenie, że nawet w 5% nie oddaje intensywności, w której uczestniczymy podczas starć – kampania składa się z 40 bliźniaczo podobnych zadań, ale im dalej w las, tym musimy zmierzyć się z bardziej wymyślnymi przeciwnikami, których jest więcej i więcej. Trudno tutaj o chwile wytchnienia, bo najazdy hord robotów to tylko z pozoru łatwy kawałek chleba i trzeba niczym w transie skakać pomiędzy kamerami (klikamy na poszczególne urządzenie na ekranie GamePada), a później strzelać z wybranego działka. Akcję obserwujemy na ekranie telewizora, choć osobiście nie do końca kupuję koncepcję rozłożenia rozgrywki na dwa ekrany (GamePad obsługa kamer + telewizor strzelanie), bo choć początkowo wydaje się to wybitnym pomysłem, tak w późniejszych etapach przyjemność zamienia się w irytację. Człowiek nie wie, w który ekran ma patrzeć, a roboty nadciągają! Chaos level hard!
Guard to tak naprawdę hybryda Tower Defence - gra tylko na początku każdej misji przypomina sztandarową produkcję z gatunku. Za każde wykonane zadanie jesteśmy nagradzani punktami, dzięki którym odblokowujemy nowe wersje kamer-działek, które przed rozpoczęciem chaosu możemy dowolnie ustawić w wybranym miejscu i zaplanować działania. Czyli klasycznie. Na pierwszych planetach nie trzeba się specjalnie zastanawiać i trudzić, jednak na późniejszych mapach dobrze jest pokombinować z rozmieszczeniem sprzętu (robimy to za pomocą ekranu na GamePadzie), a wybranie odpowiedniej kamery jest najistotniejsze. Twórcy zawsze pokazują, z której strony nadciągną przeciwnicy, ale nie znamy ich modeli, więc nie wiemy, czego możemy się spodziewać.
Poznanie wrogów kluczem do sukcesu
W grze trafimy na 26 różnych robotów, które można podzielić na dwie grupy. Klasa Combat ma za zadanie dotrzeć do rdzenia bazy i go zaatakować – tylko te maszyny mogą sprawić, że przegramy, więc w pierwszej kolejności to one nadają się do wysiadki. Twórcy wykazali się sporą kreatywnością w przygotowaniu modeli, bo w trakcie rozgrywki musimy zmierzyć się między innymi z dzierżącym tarczę kolosem lub małym robotem niewidocznym dla radarów. Mam jednak wrażenie, że zdecydowanie większą uwagę poświęcono przygotowaniu drugiego typu przeciwników. Rywale określeni jako Chaos mają za zadanie uprzykrzać życie i wywiązują się z tego zadania w 129%. To właśnie te mechy atakują kamery, niszczą widoczność, czy też wyłączają urządzenia na różne sposoby i wystarczy kilka chwil, by z dostępnych kamer pozostała nam jedna… A wtedy możemy mieć pewność, że po chwili do bazy wpadnie jeden z „Combatów” i po sekundzie rozpierducha gotowa. Dostępna paleta przeciwników jest naprawdę spora i cieszy fakt, że autorzy małymi krokami serwują kolejne modele. Podobnie zresztą jest z nowymi działkami-kamerami – dopiero po kilku rozegranych rundach zyskujemy dostęp do zamrażających, zwalniających, czy też innych niezwykle potężnych sprzętów. Balans w produkcji został zachowany i tak naprawdę trudno narzekać na przygotowane wyzwania. Nie chcę przez to powiedzieć, że pozycja jest łatwa – bo nie jest! – ale każda porażka to tylko i wyłącznie nasze gapiostwo, czy też nieogarnięcie sterowania kamerami… Ten element akurat potrafi poirytować i pokazuje, że przyjęta koncepcja nie do końca wytrzymała zawrotną intensywność starć.
W grze pojawia się nawet sporo przeciwników, z czasem mamy dostęp do różnych broni, systematycznie zmienia się dostępna mapa, ale od początku do końca robimy ciągle to samo. Dlatego dość prędko pojawia się znużenie, które trwa i trwa. Nudę umilają nieco dodatkowe wyzwania, czy też walki z bossami… W tym pierwszym przypadku mamy dostęp do wielu kolejnych misji, w których poziom trudności jest jeszcze wyższy, gdzie niejednokrotnie musimy zwracać uwagę na dostępną amunicję czy stale poruszającą się kamerę. Ciekawym elementem jest tryb sieciowym, w którym rywalizujemy z robotami przygotowanymi przez innego gracza, który musi jednocześnie pokonać nasz „Squad”. Przed zabawą ustalamy ścieżki i wybieramy formację z dostępnych maszyn, a oponent musi zmierzyć się z przygotowanym zespołem. Jest to na pewno miła odskocznia od kampanii, która potrafi wynudzić.
Pisząc o produkcji nie trudno wspomnieć o grafice, która nie zachwyca. Nintendo Wii U może i nie jest najpotężniejszą konsolą, ale na tej platformie widzieliśmy wiele pięknych historii, które oprawą potrafiły zaczarować. Guard podobnie jak swój starszy brat Zero nie spełnia dzisiejszych standardów i przypomina raczej pozycję poprzedniej generacji. Podobną uwagę można mieć do udźwiękowienia tytułu, bo ciężko tutaj znaleźć choć jeden zapadający w ucho utwór.
[ciekawostka]
Koncepcja to nie wszystko. Liczy się realizacja
Star Fox Guard to pewnie jeden z najdziwniejszych przedstawicieli Tower Defence, ale jednocześnie gra potwierdzająca złotą regułę – pomysł nie obroni się bez odpowiedniej rozgrywki. Tutaj pod względem koncepcji otrzymujemy niemal wzorowy pomysł, ale niestety jego realizacja nie została odpowiednio dopracowana. Schematyczność misji i męczące korzystanie z dwóch ekranów zabija przyjemność w późniejszym etapie zabawy…
Kampania pęka po 4-5 godzinach, ale trzeba znaleźć naprawdę sporo samozaparcia, by kontynuować zabawę w wyzwaniach i trybie sieciowym. Mam też wrażenie, że w pewien sposób nie wykorzystano potencjału dodatkowych wariantów zabawy, bo oba elementy powinny zostać bardziej dopieszczone i zintegrowane z podstawowym trybem. Produkcja jest bez wątpienia ciekawym eksperymentem, który warto wypróbować – zachęca do tego cena, możliwość otrzymania pozycji za darmo i skromna biblioteka tegorocznych premier na Wii U – ale musicie pamiętać, że jest to tylko i wyłącznie dodatek.
Ocena - recenzja gry Star Fox Guard
Atuty
- Ciekawy pomysł hybrydy znanego gatunku
- Sporo misji (kampania + wyzwania)
- Różne typy robotów
Wady
- Od pewnego momentu nużąca rozgrywka
- Korzystanie z dwóch ekranów potrafi zirytować
- Grafik płakał jak malował
Ciekawa odskocznia i przyjemna prezentacja możliwości GamePada. Szkoda jedynie niewykorzystanego potencjału, bo Japończycy wpadli na ciekawą koncepcję, która umarła w trakcie realizacji.
Graliśmy na:
Wii U
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych