Valkyria Chronicles Remastered - recenzja gry
W tym roku mija osiem lat od premiery pierwszej części Valkyria Chronicles, gry, która chyba dość niespodziewanie stała się jednym z cichych hitów poprzedniej generacji. Teraz, po dwóch kontynuacjach (trzecia, bardziej spin-offowa w drodze), mandze oraz anime Sega postanowiła nam przypomnieć korzenie serii. Co zmieniło się przez ten czas? Albo inaczej - czy zmieniło się cokolwiek?
Valkyria Chronicles zabiera nas do Europy. Wbrew temu, co sugeruje nazwa, nie jest to jednak nasz kontynent (choć tu i ówdzie inspiracje są łatwo dostrzegalne): inna jest sytuacja geopolityczna, inaczej rozwinęła się technologia, a poza tym nierzadkie są elementy bardziej fantastyczne (tutaj obecne pod postacią pozostałości po dawnej, tajemniczej i zaawansowanej cywilizacji). Jest rok 1935 i właśnie wybucha Druga Wojna Europejska. Powód? Leżące na wschodzie Imperium atakuje drugie kontynentalne mocarstwo, Federację, a niedługo potem najeżdża wciśniętą między te dwa wielkie kraje Gallię, taką tutejszą Szwajcarię, bo potrzebuje ragnite, niezwykle cennego surowca wykorzystywanego w różnych dziedzinach życia, począwszy od wojskowości, a skończywszy na medycynie. Gallia jest malutka (30 tysięcy kilometrów kwadratowych z hakiem, ponad 300 tys. obywateli) i nastawiona neutralnie, ale jej mieszkańcy to nie ułomki - wszyscy są bowiem po przeszkoleniu wojskowym. Rozpoczyna się więc desperacka kampania obronna, według wielu skazana na niepowodzenie. My w tej zawierusze śledzimy perypetie 7. brygady milicji dowodzonej przez Welkina Gunthera, syna bohatera narodowego Belgena Gunthera z czasów pierwszej wojny.
Nowoczesność szanująca tradycję
Tym, co sprawiło, że Valkyria Chronicles zdobyła poklask osiem lat temu, była udana próba połączenia cech bardziej klasycznych strategii turowych, których korzenie tkwią w takich seriach jak Fire Emblem czy Tactics Ogre (i, oczywiście, innych mniej znanych grach), z rozwiązaniami bardziej ‘dynamicznymi’, real-time’owymi. Nie była to pierwsza gra tego typu, bo przedtem podobne mechanizmy można było zobaczyć chociażby w Sakura Taisen, prekursorze VC robionym zresztą przez tych samych ludzi, ale innowacja ma to do siebie, że nie zawsze się ją dostrzega, gdy jest jeszcze nie w pełni oszlifowana lub brakuje jej tego czegoś. A VC ma to coś.
Sumą historycznych inspiracji jest system BLiTZ, czyli Battle of Live Tactical Zones. W praniu wygląda on tak, że nasi podopieczni mogą swobodnie poruszać się po polu bitwy - swobodnie dopóki, dopóty nie skończą się im punkty AP ukazane jako kurczący się po każdym wykonanym kroku wskaźnik. Walczący mogą poruszać się nawet wtedy, gdy przeprowadzą już atak. Starcia podzielone są na fazy - naszą i przeciwnika. W trakcie faz mamy z kolei pewną liczbę CP do dyspozycji, od których zależy, ile razy będziemy mogli wykonać ruch. Jeden podkomendny może zużyć więcej niż jeden CP, ale z czasem ma coraz mniej sił (AP) oraz traci amunicję. W VC funkcjonuje podział na klasy - tych jest pięć rodzajów, każda ze swoimi wadami i zaletami. Scout ma dużo AP, ale nie dysponuje znaczącą siłą ognia, Stormtrooper na odwrót, Lancer specjalizuje się w eliminowaniu szeroko pojętego ciężkiego sprzętu, Engineer może na przykład reperować uszkodzone czołgi, uzupełniać zapasy i zbierać miny, a Sniper eliminować nieprzyjaciół z większych odległości. Gra jest bardzo dobrze zbalansowana - nie ma mowy, że któraś klasa odstaje za bardzo na plus lub minus. Przy czym nie działa to wszystko na zasadzie papier-nożyce-kamień, gdzie każda jednostka ma swojego naturalnego wroga (jak w serii Advance Wars na przykład). Inżynier może odstrzelić snajpera albo piechotę bez problemu, czemu nie.
Mapy, na których toczą się bitwy, są zaprojektowane z głową - nie za duże (przez co misje nie muszą długo trwać), nie za małe (przez co nie dochodzi do przypadkowej sieki), po prostu w sam raz. Istotne jest także otoczenie - możemy się np. wspinać na dachy budynków, by z dogodnej pozycji razić wrogów, albo kryć się za wszelkiej maści osłonami. Pozostawienie bowiem żołnierza na otwartym terenie to nie jest najlepszy pomysł i może nas słono kosztować.
Pomiędzy kolejnymi zmaganiami otrzymujemy nie tylko dostęp do wszystkich obejrzanych scen i bitew, które można sobie powtarzać kiedy mamy na to ochotę, ale też między innymi do bazy, w której można dobierać członków brygady (postacie nie różnią się jednak szczególnie między sobą), wyposażać ich w zdobyczny sprzęt, usprawniać tenże sprzęt i czołg, a także rozwijać potencjał bojowy poszczególnych klas inwestując zgromadzone wcześniej punkty doświadczenia. W VC nie ma jednak grindu, ani nic z tych rzeczy. Raz - po awansie klasy level zyskuje też każda postać, która ją reprezentuje. Dwa - punktów doświadczenia jest na tyle dużo, że nie trzeba ich ciułać w żmudnym procesie. A nawet jeśli będziemy mieć taką ochotę, to możemy włączyć sobie opcjonalną bitwę w dziale Skirmishes, a nie powtarzać którąś z wcześniej zaliczonych.
Przy wszystkim tym, co Valkyria robi dobrze, łatwo zauważalnych jest też kilka mankamentów. Zwłaszcza dwa bolą mnie najbardziej. Pierwszy wiąże się z detekcją kolizji - nasi podopieczni miewają niekiedy problem z omijaniem najprostszych przeszkód. Sprawia to, że musimy je obchodzić, co z kolei wiąże się z utratą większej niż trzeba ilość AP. Drugi ma związek z celowaniem - bywa, że z niezrozumiałych powodów nie trafiamy w cel nawet jeśli nie stoimy zbyt daleko. Obie te rzeczy nie są być może w stanie wypaczyć przebiegu starć, ale gdy próbujemy uzyskać ocenę A to mogą sprawiać problem. I tu jeszcze jedno - podczas misji brakuje możliwości wyboru opcji Retry. Jeśli w jej trakcie czujemy, że sprawy mają się nie po naszej myśli, to musimy poczekać do samego końca lub wgrać save, co wiąże się z koniecznością ponownego doboru wojaków. Trochę to upierdliwe.
Sam remaster nie oferuje w zasadzie nic nowego. Ot, nieco bardziej schludniejsza oprawa graficzna i płynniejsza animacja. Gra nie była i nie jest wybitna od strony czysto technicznej, lecz ma przyjemny dla oka styl, który przykrywa niedoskonałości także w 2016 roku. Na płycie znajdują się również dlc, które w wersji na PS3 udostępniono jakiś czas po premierze. Jest to między innymi wyższy stopień trudności oraz misje pozwalające powalczyć trochę po stronie Imperium.
Na zachodzie bez zmian
Oceniając tę wersję jest właśnie ten problem - czy docenić po prostu jakość samej gry, czy skupić się na tym, co oferuje remaster? Abstrahowanie od faktu, że mamy do czynienia z prostym remasterem nie jest do końca w porządku, natomiast ocena jedynie wysiłków podjętych przy próbach ‘odświeżenia” VC nie byłaby sprawiedliwa i mogłaby odstraszyć ludzi, którzy ominą ten świetny tytuł. Dlatego do wystawionej przeze mnie końcowej noty ci, którzy nie grali, mogą z powodzeniem doliczyć jedno oczko, zaś fani oryginału powinni pamiętać, że niczego nowego tu nie uraczą.
VC to po ośmiu latach wciąż znakomita strategia turowa, której system walki, prosty w obsłudze, zgrabny i jednocześnie oferujący sporo możliwości w dziedzinie kreowania własnej taktyki, nie stracił nic ze swojego powabu. To także całkiem przyzwoita historia inspirowana pracami Hayao Miyazakiego. Scenarzystom gry być może brakuje tu i ówdzie do idola, ale fabuła nie jest też kulą u nogi, korowodem dłużących się scenek, które trzeba jak najszybciej przeklikać, żeby przejść do mięsa. Tak jak u Miyazakiego, wyziera stąd często optymizm pomimo poruszania ‘ciężkiej’, wojennej tematyki. Ciężkie chwile nie zabijają ducha bohaterów. Nie ma tu epatowania okrucieństwem jak w wielu innych podobnych grach, gdzie przemoc ociera się o niezamierzoną parodię. I to też chyba świadczy o świeżości VC.
Ocena - recenzja gry Valkyria Chronicles
Atuty
- System walki
- Styl graficzny
- Muzyka to Sakimoto w dobrej formie
- Dwie ścieżki dźwiękowe do wyboru - angielska i japońska
Wady
- Kilka technicznych baboli wymienionych w tekście
- Minimalna ilość zmian względem pierwowzoru
Dla miłośników strategii turowych, którzy nie grali jeszcze w VC ten remaster to zakup obowiązkowy. Ci, którzy grali, mogą grymasić.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych