Master of Orion: Conquer the Stars - recenzja gry
W dzisiejszych czasach mamy prawdziwą falę powrotów starych marek, których początek sięga „zamierzchłych” lat 90-tych. Mieliśmy już Carmageddon, Homeworld, a teraz zaś przyszła pora na Master of Orion! Jaką reinkarnacją okazuje się być najnowsza odsłona tej kultowej serii? Przekonajmy się.
Głównego wątku fabularnego w tej grze tak jakby praktycznie nie ma, bo to my tworzymy go na bieżąco. Wzorem serii Total War rozpoczynamy zabawę wybierając jedną z aż 11 dostępnych ras, bądź jak chcemy możemy zaawansowanym edytorem stworzyć własną! Trzeba przyznać, że to bardzo fajny pomysł. Bez wybierania żadnego konkretnego scenariusza wyruszamy na podbój kosmosu. Będąca sceną naszych działań galaktyka zostaje podzielona na kilkadziesiąt układów gwiezdnych liczących po kilka planet. To nam daje setki ciał niebieskich do odkrycia. Całość została scalona siatką połączonych ze sobą punkcików, po których poruszamy się troszkę jak po sznurku – czyli zero swobody w eksploracji. Na starcie do dyspozycji mamy jedną planetę i malutką flotę bojową ze statkiem kolonizacyjnym. Mając taki zestaw możemy spróbować zawładnąć całym wszechświatem.
Oczywiście nie byłoby inter galaktycznego imperium bez polityki i najnowszych technologii. Wszystkim tym zarządzamy z poziomu mapy strategicznej, gdzie znajduje się sporo narzędzi i statystyk do przeglądania. Możemy wybrać jedną z kilku ścieżek rozwoju technologicznego – na liście są: ekonomia, polityka, wojsko, technologia, żywność i gospodarka. Ponadto dyplomacja wygląda w sumie tak samo jak w serii Total War, z tą różnicą, że różnorodne opcje trzeba odkryć we wcześniejszych badaniach.
Na każdej zdobytej planecie stawiamy trzy rodzaje budynków – laboratoria, farmy i fabryki. Ich efektywność zależy od ilości populacji jaką do niej przydzielimy. Im więcej osób tym szybsze badania, tym szybsza produkcja np. statków bojowych i budowli, a także im więcej ludzi tym szybszy przyrost naturalny. Jeśli zaś w galaktyce wydarzy się coś ciekawego o wszystkim usłyszymy w specjalnym wiadomościach. Dowiemy się stamtąd kto z kim wojuje, kto jest liderem w danej statystyce, a nawet czy w kosmosie pojawiło się coś niepokojącego. Warto wspomnieć, że w całej galaktyce mamy tylko 5 rywali. Więc początkowe 100 tur (aż tyle), jest po prostu nudne. Latamy w tę i z powrotem, odkrywamy różne planety i czekamy na kontakt z inną cywilizacją.
A eksploracja może być długa i uciążliwa, gdyż nie każdy glob nadaje się do zamieszkania. We wszystkich układach gwiezdnych istnieją zróżnicowane ciała niebieskie – jedne to gazowe olbrzymy, inne są zaś jałowe jak księżyc, następne zalane lawą, a jeszcze kolejne przypominają Ziemię. Twórcy chcąc urozmaicić nam początki z grą dodali starych dobrych kosmicznych opryszków, którzy podróżują w celu podboju i rabunków. Jednakże walki z nimi są tak prymitywnie proste, że aż... nudne. Na szczęście gdy rozpoczynamy spotkania z innymi rasami robi się ciekawiej.
Wielka polityka, groźby, podstępy, szpiegowanie i wiele innych ekscytujących czynności wdrażamy w ruch. Sam muszę przyznać, że chciałem załatwiać wszystko pokojowo, dopóki nie zbiorę sporej floty. Jednakże SI potrafi dobrze prowokować. Dlatego nie dałem się obrażać i wypowiedziałem jednemu z konkurentów wojnę. Wtedy to przekonałem się jak wyglądają bardziej poważne bitwy i zajmowanie zamieszkanych planet.
I szczerze się zawiodłem. Liczyłem na wielkie starcia rodem z Empire at War, przy których z zaciekawieniem gapiłem się w ekran. Tutaj tego nie ma. Niby poziom trudności jest odpowiednio wysoki, ale temu wszystkiemu brakuje ikry. Jedynym ratunkiem może być zaimplementowana kamera filmowa, ale wtedy troszkę trudno się dowodzi. A zajmowanie planet wygląda jeszcze gorzej. Zamiast prawdziwych bitw, desantów i walk mamy okienko, gdzie można nacisnąć dwa guziczki. Zrzuć bomby i przeprowadź szturm armią piechoty. Szkoda tylko, że wszystko odbywa się automatycznie i nawet bez żadnych animacji. W naszym arsenale może się znaleźć kilka statków między innymi: desantowiec, fregata, niszczyciel i kolonizator. No i jeśli chodzi o rozgrywkę to by było na tyle.
Stylistycznie całość też nie powala, jak na kosmos to całkiem spoko, ale jednak troszkę czegoś brakuje. Fajnie byłoby móc pozwiedzać odwiedzane planety, a nie tylko spojrzeć na nie z perspektywy statku kosmicznego. A tak to jedyne co możemy to patrzeć na czarno-białą próżnię w kolorowe ciapki. Znakomite są zaś scenki CGI, ale niestety tylko one. Muzycznie jest znacznie lepiej. Nuty wpadają w ucho i jako tako sprawdzają się w roli wprowadzenia w klimat kosmicznych wypraw. Jest dobrze, nawet bardzo, ale wątpię, abym skłaniał się do słuchania tego soundtracku po zakończeniu rozgrywki. No może poza świetnym motywem do tych nudnych bitw.
Komu zatem mogę polecić Master of Orion? Na pewno tym, którym brakuje kosmicznych strategii w stylu Total Wara, których bardziej jara polityka niż epickie pojedynki. Ponadto jeśli brakuje wam czasów Empire at War, ale macie nieco obniżone wymagania, to również powinno wam się spodobać. Mimo wszystko to specyficzny tytuł z wąskim gronem odbiorców.
PS. Nie zagrałem żadnej rozgrywki wieloosobowej, bo gra nie znalazła mi żadnego meczu, tak jakby nikt w to nie grał.
Ocena - recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars
Atuty
- Aż 11 dostępnych ras
- I możliwość stworzenia własnej
- Zaawansowane opcje strategiczne
- Muzyka
Wady
- Brak poczucia prawdziwej przygody
- Nudnawe bitwy
- Tragicznie zrobione przejmowanie planet wroga
- Nie można zwiedzać odkrytych planet
Najnowsze Master of Orion to zdecydowanie dobra gra, której jednak brakuje iskry i szlifów. Nudnawe początki potrafią zniechęcić, lecz warto poczekać na prawdziwy rozwój sytuacji.
Graliśmy na:
PC
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych