Dead Rising Triple Bundle Pack - recenzja gier
Dead Rising 3 oraz Street Fighter V to jedyne gry dedykowane tylko sprzętom obecnej generacji, jakie przez trzy lata od premiery PS4/XOne wydał na rynek Capcom. Głównym źródłem dochodu przez ten czas były dla firmy remastery, porty i tytuły na handheldy. Nic więc dziwnego, że po takich seriach, jak Resident Evil, Devil May Cry czy SF IV, zdecydowano się ponownie wrzucić do sklepów trzy pozycje z cyklu Dead Rising.
Każdą z gier odświeżonych na potrzeby PlayStation 4 i Xboksa One można zakupić osobno lub w pakiecie pt. Dead Rising: Triple Pack. W skład zestawu wchodzą wszystkie pozycje wydane na konsolach poprzedniej generacji, czyli Dead Rising, Dead Rising 2 oraz Dead Rising 2: Off the Record. Warto przyjrzeć się każdej z osobna.
Dead Rising, czyli ostatnia wielka gra Keijiego Inafune
"Jedynka" jest zdecydowanie największą atrakcją zestawu - i to z kilku powodów. Tytuł w całości powstał w japońskim oddziale Capcomu, dowodzonym przez Keijiego Inafune, który - jak najbardziej słusznie - od dłuższego czasu nie ma dobrej prasy. Jednak dziesięć lat temu udało się Japończykowi powołać do życia produkcję wyjątkową. Dead Rising, dostępne przez dekadę jedynie na Xboksie 360, na pierwszy rzut oka wydaje się prymitywną młócką, gdzie quasi-sandboksowa konstrukcja miejsca akcji oraz prosta mechanika walki z tysiącami zombie sugeruje tytuł idealny na odstresowanie się po ciężkim dniu w pracy czy szkole. Na szczęście to tylko pozory, w istocie bowiem produkcja Capcomu jest survival horrorem. Prawda, czystego horroru za dużo tutaj nie ma, ale już survivalu - całe mnóstwo. Wskakujemy w buty Franka Westa, dziennikarza, który udaje się do objętego kwarantanną miasteczka Willamette, gdzie bardzo szybko ląduje w centrum handlowym opanowanym przez dziesiątki tysięcy zombie. Frank ma tylko siedemdziesiąt dwie godziny na rozwikłanie zagadki epidemii i uratowanie chroniących się w centrum ocalałych. Dotyczy to również gracza, który konkretne misje musi wykonywać o ustalonej porze, w przeciwnym wypadku szansa na progres w fabule przepada na zawsze. Mechanika ta, przez niektórych krytykowana, jest głównym wyróżnikiem Dead Rising, wymagając od gracza umiejętnego poruszania się po świecie gry i planowania kolejnych kroków, w tym manualnego zapisywania stanu zabawy.
A co, jeśli zapisaliśmy grę na kilka chwil przed rozpoczęciem konkretnej misji, a nie mamy szans dotrzeć do wyznaczonego punktu na czas? Wówczas zaczynamy od początku, tyle że ze wszystkimi postępami dotyczącymi postaci. Można więc powiedzeć, iż bawimy się w małe New Game Plus za każdym razem, gdy "psujemy" sobie grę, robiąc zapis w nieodpowiednim momencie. Tak było przez dekadę i działało bardzo dobrze, skutecznie wydłużając czas zabawy z wątkiem głównym, który rozegrany "po bożemu" zamyka się w ok. ośmiu godzinach. Na zapis mieliśmy zaledwie jeden slot, zatem nie było możliwości, by oszukać konsolę. Chcąc zachęcić do zakupu także mniej cierpliwych i wymagających graczy, producent zniósł ten limit w remasterze. Spora kontrowersja, bo gra projektowana była z myślą o ograniczonych możliwościach save'owania, a dodano ułatwienie, które twórcy oryginału z pewnością nie przypadłoby do gustu. Cóż, zawsze można ograniczyć się do jednego zapisu, a wówczas zabawa wyglądać będzie tak, jak zaplanował to Inafune. A co właściwie tutaj robimy? W skrócie: ratujemy ocalałych, eksterminując zombie wszystkim, co wpadnie nam w ręce, od miotły po pluszowego misia. Przy okazji podnosimy poziom postaci, wykonując misje poboczne i robiąc zdjęcia (im więcej dzieje się w kadrze, tym lepiej). Minusy? Sztuczna inteligencja ocalałych woła o pomstę do nieba, niektórzy bossowie są mocno przegięci, a sterowanie wydaje się już nieco archaiczne. Mimo to "jedynka" w dalszym ciągu potrafi dostarczyć mnóstwo emocji, także za sprawą wielu zakończeń i dodatkowych trybów zabawy.
Dead Rising 2 i Off the Record - więcej, lepiej, łatwiej
Od części drugiej seria przeszła w ręce Kanadyjczyków z Blue Castle Games, znanych dzisiaj jako Capcom Vancouver. "Dwójka" otrzymała większy budżet na produkcję, toteż wypadało dotrzeć do większej liczby graczy. Zrezygnowano z ograniczenia jednego slotu na zapis stanu gry, na szczęście pozostawiono licznik czasu, dzięki czemu tytuł nadal wymaga od gracza uwagi i potrafi dostarczyć pełnych napięcia momentów. Tym razem wcielamy się w Chucka Greene'a, który udaje się do Fortune City, aby zdobyć pieniądze na zakup lekarstwa dla córki ugryzionej przez zombie. Turniej o nazwie "Terror Is Reality" wymyka się spod kontroli, a bohater - tak jak Frank West kilka lat wcześniej - musi walczyć o przetrwanie wraz z innymi ludźmi. W tej odsłonie wprowadzono późniejszą wizytówkę serii, czyli możliwość tworzenia broni z dostępnych przedmiotów, co daje jeszcze więcej frajdy z wybijania żywych trupów. Ulepszono sztuczną inteligencję kompanów, sterowanie jest bliższe współczesnym standardom, odświeżono menusy, gra się też zwyczajnie łatwiej. Dodano opcją zabawy w kooperacji (zarówno lokalnie, jak i przez Sieć), nie oznacza to jednak, że w trybie fabularnym jest wyraźnie łatwiej, gdyż konsola skaluje poziom wyzwania adekwatnie do liczby graczy. Przez Internet pograć można też w trybie Terror Is Reality, gdzie w towarzystwie innych wykonujemy kolejne wyzwania. Teren działań jest większy i bardziej zróżnicowany niż w części pierwszej, zwiększono liczbę przedmiotów mogących posłużyć za broń, a na ekranie znajduje się jeszcze więcej szwędaczy niż w prequelu, choć już tam liczba generowanych umarlaków robiła spore wrażenie. Szkoda, że wyraźnie obniżowo poziom wyzwania. Coś ekstra przygotowano za to dla fanów głównego bohatera "jedynki".
Off the Record, czyli wariacja na temat "dwójki", ukazała się na rynku trzynaście miesiący po sequelu. Ponowanie wcialamy się w znanego z pierwszej odsłony fotoreportera Franka Westa, z perspektywy którego śledzimy wydarzenia z poprzedniej odsłony. Trafiamy do tych samych lokacji i wykonujemy większość tych samych zadań, co Chuck Greene, znalazło się też jednak trochę nowości. Dodano kilka wątków specjalnie dla naszego dziennikarza, jako West możemy robić zdjęcia, dorzucono "świeżych" przeciwników, miejsce akcji poszerzono o nowe miejscówki, w tym jedną dużą - park rozrywki Uranus Zone. Znajdziemy i skonstruujemy jeszcze więcej narzędzi mordu, zaś zombiaków jest tyle, że czasami ciężko jest się przemieścić z punktu do punktu bez utorowania sobie drogi. Największą wartość dla niektórych będzie miał jednak tryb Sandbox, w którym można zająć się wykonywaniem zadań, a także innymi czynnościami bez zawracania sobie głowy upływającym czasem, także w kooperacji z drugim graczem. Ciekawa alternatywa, której popularność skłoniła studio do tego, by (nie)popularny "timer" zepchnąć na margines w kolejnych odsłonach cyklu. Z perspektywy czasu uważam to za duży błąd, gdyż walka z uciekającymi sekundami była tym, co w największym stopniu definiowało serię Dead Rising. Nadchodząca część czwarta, która tej zimy dostępna będzie na Xboksa One oraz Windows 10 w formie czasowego exclusive'a, prawie całkowicie rezygnuje z licznika czasu, popychając serię w rejony Saints Row. Keijiemu Inafune w części pierwszej z pewnością nie o to chodziło.
Remaster według Capcomu
W poprzednich akapitach, gdy pisałem o dodawanych w sequelach nowościach w czasie przeszłym, chodziło mi rzecz jasna o usprawnienia/zmiany względem poprzednich odsłon w momencie premiery, gdyż jeśli chodzi o przeniesienie tych tytułów na PS4 i XOne, wydawca poszedł po linii najmniejszego oporu. Nie licząc większej ilości slotów na zapis stanu gry oraz bonusowe stroje z DLC dostępne już od początku zabawy, wszystkie trzy pozycje to dokładnie te same gry, co na PS3/X360, tyle że w rozdzielczości Full HD, animacją na poziomie ok. sześćdziesięciu klatek na sekundę i błyskawicznymi loadingami. Oprócz pewnych zmian w kolorystyce i oświetleniu w "dwójce" i Off the Record, wszystko pozostawiono po staremu, w tym wszelkie efekty wody, ognia itp. Gra się w związku z tym przyjemniej niż na starszych konsolach, mimo że sequele nie trzymają sześćdziesięciu klatek, tak jak "jedynka". Ciężko oprzeć się jednak wrażeniu, że producent mógł wysilić się bardziej, zwłaszcza że w zestawie brakuje dwóch dodatków do części drugiej - Case Zero i Case West. Dobrze chociaż, że całość sprzedawana jest w rozsądnej cenie.
Ponarzekałem trochę na jakość samych remasterów oraz drogi, jaką obrał deweloper w nowszych odsłonach, jednak faktem jest, iż Dead Rising, jego kontynuacja oraz Off the Record to gry bardzo dobre. Nie są już tak bezkompromisowe i wymagające, jak "jedynka" w wersji na Xboksa 360, ale w dalszym ciągu to porządne survivalowe tytuły, łącznie oferujące co najmniej czterdzieści godzin dobrej zabawy. Jeśli nie mieliście szansy spróbować, Dead Rising: Triple Pack to najlepsza okazja.
Ocena - recenzja gry Dead Rising Triple Bundle Pack
Atuty
- Świetne, wymagające Dead Rising
- Solidna "dwójka" i Off the Record
- Full HD/60fps, szybkie loadingi
- Stroje z DLC
Wady
- Remastery zrobione bez serca
- Archaiczne sterowanie w oryginale
- Brak dwóch DLC z X360 - Case Zero i Case West
Udany powrót do czasów, gdy Dead Rising miało duszę.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych