Dragon Quest Builders - recenzja gry

Dragon Quest Builders - recenzja gry

Michał Włodarczyk | 13.10.2016, 08:00

"Powrót do normalności" - tak właśnie zdefiniowałbym obecną sytuację fanów serii Dragon Quest na Zachodzie. Po kilku suchych latach, popularny cykl zaliczył udany debiut na PS4 i Steamie za sprawą spin-offa o podtytule Heroes. 

Niedawno posiadacze 3DS-a mogli zanurzyć się w magicznej "siódemce", tymczasem na rynku ukazała się kolejna "dokrętka" do tematu DQ. Czy za sprawą Builders seria podtrzymała dobrą passę?

Dalsza część tekstu pod wideo

Choć przez ok. 45 godzin, jakie poświęciłem na ukończenie wątku fabularnego, kilka razy pokręciłem nosem, to nawet przez chwilę nie dopuszczałem myśli, bym mógł wystawić produkcji Square Enix ocenę niższą niż "ósemka". Od momentu zapowiedzi, oczywistym był fakt, iż Builders to nieślubne dziecko Dragon Questa i bijącego rekordy popularności Minecrafta. Co mnie jednak zaskoczyło, tytuł ten okazał się być dzieckiem z miłości. Po ograniu tej czarującej produkcji nie mogę się już doczekać premiery pysznie zapowiadającej się "jedenastki". Ale po kolei...

Chodź, odbuduj mój świat

Scenariusz gry bezpośrednio odwołuje się do pierwszej odsłony cyklu, która zadebiutowała w 1986 roku. Po tym jak główny bohater "jedynki" został oszukany przez złego Dragonlorda, świat Alefgard obrócił się w ruinę, stając się domem dla potworów. Po wykreowaniu postaci w prostym edytorze, w którym możemy wybrać m.in. płeć, budzimy się jako nowy bohater (lub bohaterka), a naszym zadaniem jest odbudować zniszczone królestwo i obudzić w mieszkańcach siłę kreacji. Wydaje się, że fabuła to tylko pretekst do tego, by gracz mógł rzucić się w wir zabawy, w rzeczywistości jednak Builders w subtelny sposób nawiązuje do dziedzictwa cyklu, którego największym wyróżnikiem na polu fabularnym jest motyw wędrówki, w trakcie której główny bohater w sercach napotkanych postaci ponownie rozpala nadzieję na to, że zło można pokonać. I to właśnie liczni bohaterowie drugoplanowi niosą na swoich barkach tę lekką i mądrą opowieść. Protagonista jest "niemową", a wypowiadane przez NPC-ów kwestie nie zostały okraszone voice-actingiem (ani japońskim, ani angielskim), wydaje mi się jednak, iż był to celowy zabieg, by całość jeszcze mocniej wystylizować na staroszkolnego jRPG-a. Bo musisz wiedzieć, że chociaż zabrakło tutaj turowego systemu walki, gra jest listem miłosnym do fanów dawnych japońskich hitów z epoki Super Nintendo i pierwszego PlayStation. Listem, który z całą pewnością nie powstał w głowie ogarniętego nostalgią grafomana, co chciałbym wyraźnie podkreślić. Elementy charakterystyczne dla erpega akcji i "symulatora budowniczego" wymieszano ze sobą z wyczuciem.

Wyraźnie zarysowany wątek fabularny oraz "zamknięta" struktura mocno odróżniają Dragon Quest Builders od Minecrafa, gdyż tutaj budowanie różnych konstrukcji jest tylko drogą do celu, a nie celem samym w sobie. Zabawa odbywa się na dwóch płaszczyznach, które nieustannie się przenikają. Rdzeń rozgrywki to proste RPG akcji, gdzie grający przemieszcza się po rozległych poziomach, wykonując aktywności związane z wątkiem głównym, a także zadania nieobligatoryjne. System walki jest banalnie prosty (do ataku służy jeden przycisk), a wrogowie mało wymagający, dlatego też programiści dają im fory, w związku z czym fizyczny kontakt z oponentem gra interpretuje jako przyjęty cios. Na początku takie rozwiązanie odrobinę drażni, lecz z czasem nie stanowi to problemu, zwłaszcza że po trafieniu wroga w odpowiednim momencie, możemy zadać mu kilkakrotnie większe obrażenia. Wszystko dzieje się na krótkim dystansie, dlatego w cenie są przede wszystkim miecze, młoty, topory itp. Broń, tarcze, zbroje, smakołyki przywracające punkty zdrowia i wiele innych przydatnych w terenie przedmiotów tworzymy ze składników, które pozyskujemy ze zniszczonych elementów otoczenia. Crafting jest bardzo rozbudowany, umożliwiając wytwarzanie najróżniejszych rzeczy, niezbędnych zarówno do wypadów w teren, jak i na miejscu, w odbudowywanym przez nas miasteczku. Jest to nasze nadrzędne zadanie w każdym z czterech rozdziałów, w których trafiamy do innych miejsc. Po zameldowaniu się w ruinach maleńkiej miejscowości, krok po kroku stawiamy ją "na nogi" według naszego pomysłu. Pewne postaci oraz pomieszczenia/przedmioty i tak muszą się w mieście znaleźć, gdyż tak dyktuje nam gra, ale to, jak urządzimy swoje miejsce, zależy tylko od naszej wyobraźni i zdobytych surowców.

Atrakcji pod sam korek

Świat gry stworzony został z trójwymiarowych bloków, po niszczeniu których otrzymujemy gotowe "cegły" do budowy. Interfejs opracowano świetnie - wszystko jest przyjazne i przystępne, nikt tutaj nie próbował komplikować graczowi życia. W ramach przyjętej konwencji tworzyć można prawdziwe cuda, jednak równie istotne, co nasze szalone pomysły, są przygotowane schematy. Za ich pomocą deweloper definiuje zasady rządzące światem DQ Builders, np. jakie warunki należy spełnić, by gra zaliczyła pomieszczenie jako bezpieczne; kiedy wieżyczka strażnicza jest "prawdziwą" wieżyczką strażniczą itp. Choć kolejne schematy otrzymujemy praktycznie aż do finału, te najważniejsze pojawiają się już w pierwszych kilkunastu godzinach zabawy, dlatego później często działamy "na czuja". I to działa. Ja w te klocki szczególnie mocny nie jestem, ale gdy zobaczyłem, co stworzyli Japończycy, szarpiący w ten tytuł od stycznia, z niedowierzaniem pokręciłem głową. Jeśli zależy Ci na nieskrępowanej zabawie, to po ukończeniu pierwszego rozdziału w menu głównym pojawia się Terra Incognita - miejsce, w którym możesz tworzyć dowolne konstrukcje, bez zawracania sobie głowy fabułą, cyklem dnia i nocy (po zmroku jest rzecz jasna trudniej), misjami eskortowymi, całkiem rozbudowanymi starciami z bossami, przygotowywaniem posiłków, stawianiem umocnień, pielęgnowaniem ogródka i wieloma innymi atrakcjami, którymi tryb fabularny wypełniony jest pod samo wieko. Surowców oraz dostępnych schematów mamy w Terra Incognita tyle, ile zdobyliśmy w głównym trybie. Im więcej misji w królestwie Alefgard zaliczyliśmy, tym więcej przyjemności czeka na nas na wyspie. A jeśli ze swojego dzieła jesteśmy naprawdę dumni, możemy się nim podzielić z innymi graczami za pośrednictwem Sieci.

Najmocniejszym punktem Builders jest to, że obie płaszczyzny rozgrywki - pozornie niezbyt do siebie pasujące - płynnie się przenikają, czyniąc całe doświadczenia świeżym i unikatowym, przystępnym zarówno dla fanów tak różnych gier, jak i dla osób, które za japońskimi RPG-ami czy Minecraftem nie przepadają. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że gdyby recenzowany tytuł proponował tylko jeden sposób zabawy, gra nie byłaby w stanie się obronić, zwłaszcza w przypadku, gdyby Builders miało być erpegiem akcji. Na szczęście twórcom udało się połączyć obie koncepcje, efektem czego jest tytuł nieprzeciętny. Były jednak trzy momenty, w których czułem ogromne rozczarowanie. Po ukończeniu pierwszego aktu okazało się, że gra ma charakter epizodyczny, tj. każde z czterech miast i historie z nimi związane funkcjonują niezależnie od poprzednich. Oznacza to, iż na początku kolejnego rozdziału tracimy wszystkie zebrane po drodze przedmioty, schematy i bloki - znów zaczynamy z najsłabszym uzbrojeniem, żywiąc się samymi jabłkami czy groszkiem. Gra w ogóle nie uwzględnia poziomu doświadczenia postaci, więc ten problem znika, niestety ciężko jest zostawić stalowy młot na rzecz zwykłego kija - w ten sposób "degradowani" jesteśmy aż trzy razy. Mam pewną teorię, według której Builders pierwotnie miało być dystrybuowane w odcinkach. Tłumaczyłoby to zresztą, dlaczego każda "kampania" ma osobne miejsce zapisu oraz zestaw wyzwań, których możemy się podjąć, gdy skończymy dany rozdział. Nie zmienia to faktu, iż na ukończenie całości, czyli zaliczenie wątku głównego, misji pobocznych i wyzwań, trzeba poświęcić ok. 100 godzin. Świetny wynik, a przecież nie uwzględniłem czasu, jaki można spędzić na Terra Incognita. W pewnym sensie Builders nigdy się nie kończy.

Małe może być piękne

Pod względem technicznego wykonania, nowy spin-off Dragon Questa nikogo na kolana nie rzuci. Tytuł ten z powodzeniem uciągnęła nawet PS Vita, a to o czymś świadczy. Mimo to Builders wciąż może się podobać. "Klockowy" design świata ma swój urok, otoczenie jest całkowicie zniszczalne, mangowa stylistyka spod ołówka Akiry Toriyamy się nie starzeje, całość jest również bardzo plastyczna. Brak voice-actingu to zabieg celowy, na szczęście nie zabrakło charakterystycznej muzyki, sampli dźwiękowych i DQ-owych menusów. Wszystko jest na swoim miejscu.

I takie właśnie jest Dragon Quest Builders. Ogromne, wciągające, klimatyczne i  ładne, a jednocześnie denerwujące dziwną strukturą oraz płytkim systemem walki. Jeśli nie przepadasz za cyklem DQ i/lub Minecraftem, to i tak spróbuj - jest szansa, że przepadniesz na dziesiątki godzin. Jesteś fanem? Zapewne już grasz. Ja wracam przed konsolę. W końcu monumentalny zamek sam się nie wybuduje!

PS. Istnieje wersja na PS3, jednak ukazała się tylko w Japonii i nie posiada tłumaczenia.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dragon Quest Builders

Atuty

  • Przystępna, wciągająca rozgrywka
  • Liczba atrakcji, czas zabawy
  • Coś więcej niż klon Minecrafta
  • Prosta, ciepła historia
  • Stylowa oprawa
  • Dragon Quest w każdej linijce kodu

Wady

  • Utrata postępów wraz z końcem rozdziału
  • Epizodyczna konstrukcja kampanii
  • Prymitywny "system" walki

Kolejna bardzo dobra gra z Dragon Quest w tytule. Builders sprawiło, że zapomniałem o październikowych blockbusterach.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper