RIGS: Mechanized Combat League - recenzja gry

RIGS: Mechanized Combat League - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 09.11.2016, 19:20

Wiele tygodni przed premierą PlayStation VR zobaczyłem zwiastun RIGS: Mechanized Combat League i… Zakochałem się w koncepcji. Sport przyszłości w wielkich mechach, dynamiczna rozgrywka i ciekawa oprawa. Po tych wszystkich ogromnych oczekiwaniach przyszedł czas rozgrywki i prawie zwymiotowałem na dywan. Gra potrafi zachwycić, ale trzeba się jej nauczyć. 

Guerilla Games porzuciło uniwersum Killzona, zdolni Holendrzy od wielu miesięcy pracują nad nową marką. Wielu gracz sądziło, że temat Helghastów podejmie Guerrilla Cambridge – młodsza ekipa odpowiedzialna między innymi za Killzone: Najemnik – ale… Anglicy zostali oddelegowani do wirtualnej rzeczywistości. Ich pierwsza duża produkcja na gogle Japończyków potrafi zaciekawić, jednak nie każdy będzie mógł ze spokojem wskoczyć do wielkiego mecha.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sport przyszłości według Brytyjczyków

RIGS: Mechanized Combat League pozwala uczestniczyć w sporcie przyszłości. Koniec z bieganiem po zielonej murawie i teatralnym upadkom przepłacanych gwiazd. Guerrilla Cambridge wrzuca zawodników do wielkich robotów i zaprasza do bardzo dynamicznej zabawy. Zacznijmy jednak od podstaw – zakładając PlayStation VR na głowę i włączając pozycję od dosłownie pierwsze chwili miałem wrażenie, że siedzę w wielkim robocie. Autorzy rozegrali to bardzo zgrabnie, bo od początku jesteśmy wrzuceni w pancerz i obserwujemy akcję z jego perspektywy – patrząc w dół widzimy jego nogi, rozglądając się na boki możemy spojrzeć na pozostałe części. Immersja wchodzi na wyższy poziom, więc z uśmiechem na ustach wskoczyłem na pierwszy mecz.

Zanim jednak przejdę do wrażeń, muszę dodać, że autorzy postanowili dogodzić singlistom i sympatykom sieciowych przyjemności. W grze znajduje się kampania polegająca na żmudnej i nudnej walce o kolejne rankingi i szczerze nie polecam. Brakuje tutaj większej motywacji do walki z botami, bo w dzisiejszych czasach można oczekiwać od produkcji czegoś więcej. Odniosłem wrażenie, że w tym wariancie zabawy brakuje emocji, którymi jesteśmy dosłownie oblani podczas zmagań w Sieci. Muszę jednak zaznaczyć, że kampania przydaje się do jednego – jest to dobry wstęp do pozycji, który pokazuje (obok zdecydowanie za długiego poradnika) jak mamy zachowywać się na arenach.

Ja jednak nie zraziłem się do zabawy i pognałem obijać mechy ludzi w Sieci. Tutaj dostaliśmy od deweloperów trzy tryby rozgrywki: Team Takedown (typowy drużynowy deatmatch polegający na ubijaniu rywali), Power Slam ("koszykówka", w której za zabijanie rywali gromadzimy energię i po uzyskaniu odpowiedniego wyniku, trzeba wskoczyć w pierścień) oraz Endzone (przypomina w założeniach futbol amerykański – gracze muszą zdobyć futbolówkę i wprowadzić ją do bramki rywali). Trudno ukryć, że liczba specjalnie nie zachwyca, ale proponowane warianty są naprawdę różnorodne i ciekawe. Podczas rozgrywki nie brakowało mi większego urozmaicenia, bo w RIGS każdy mecz wygląda odrobinę inaczej.

Sport w metalowej puszcze potrafi wymęczyć

Zmagania w głównej mierze wyglądają następująco – wskakujemy w mecha, jesteśmy transportowani na arenę i biegamy, strzelamy, unikamy, biegamy, strzelamy, giniemy. I te czynności powtarzamy przez około 10 minut, bo właśnie tyle średnio trwa spotkanie. Jak to bywa w przypadku wirtualnej rzeczywistości gra odbiega od standardowego przedstawiciela swojego gatunku – tutaj dla przykładu możemy celować głową. Dzięki rozglądaniu się po ekranie (kamera wychwytuje ruchy) namierzamy kolejnych przeciwników, a resztę (strzały, uniki, ruch) robimy już oczywiście za pomocą kontrolera. Można zdecydować się na bardziej staroświecką zabawę i lokalizować rywali dzięki analogom, ale traci się w takiej sytuacji sporo przyjemności. Gra daje dużo więcej radochy, gdy człowiek się wyszaleje…  A musicie oczywiście wiedzieć, że RIGS oferuje naprawdę wyśmienitą immersję, bo będąc w robocie mamy świadomość, że… Jesteśmy w robocie. Zabawę podkręca odrobinę nadgorliwy polski komentarz, który stara się ubarwić zmagania, choć nie zawsze mu to wychodzi. W dodatku bardzo przyjemnie wygląda oprawa, która choć nie zachwyca – te piekielne ząbki – to jednak cała koncepcja prezentuje się bardzo dobrze. To taki mały, futurystyczny świat, który pewnie ziści się na za kilkadziesiąt lat.

Dużym atutem pozycji jest niepowtarzalność spotkań, bo mając u swojego boku zgraną ekipę można dyktować polecenia głosowe, tworzyć taktyki, czy stosownie wykorzystywać siłę swojego metalowego kompana. Podczas starć przeskakujemy pomiędzy trybami (szybkość, leczenie, atak), strzelamy, unikamy ataków i staramy się wyprowadzać śmiertelne kontry. Do dyspozycji graczy deweloperzy oddali cztery mechy, które różnią się od siebie statystykami i proponowaną taktyką. Liczba nie zachwyca i w sumie to dla mnie jeden ze słabszych elementów pozycji, bo choć nie sposób odmówić maszynom różnorodności (jest dynamiczny, opancerzony, skoczny i wypośrodkowany model) to liczyłem w tym temacie na większą swobodę. Zmienianie części, dokładanie arsenału, malowanie, wybieranie poszczególnych „nóg”, zakładanie pancerzy… Tego tu brakuje. Co prawda w grze maszyn jest naprawdę sporo, ale wszystkie modele powstały na podstawie czterech „szkieletów”, a poszczególne różnią się wyłącznie dodatkowymi mocami.

Zabawa potrafi umilić wieczór, ale jest jednak spory problem. Na wstępie gra przywitała mnie komunikatem o „spokojnym dawkowaniu” rozgrywki i rozpoczęciu od krótszych sesji. Ja niczym ośmiolatek nie zwracałem uwagi na ostrzeżenia i było ciężko. Po godzinie intensywnej, mocnej, a nawet lekko chaotycznej zabawy miałem dość. Zrzuciłem VR z głowy, siadłem na ziemi i starałem się nie zwrócić kolacji na dywan. Akcja jest w kilku miejscach zdecydowanie za szybka, więc moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Nauczony jednak doświadczeniem, następnego dnia zagrałem jeden mecz, zrobiłem przerwę, przejrzałem wiadomości i mogłem kontynuować zabawę. Nie tak to powinno wyglądać. Mam przy tym nadzieję, że deweloperzy prędko odnajdą problemy. które szybko wyeliminują. Do takich nieprzemyślanych decyzji jest między innymi katapultowanie się ze zniszczonego mecha… Gracz w tej sytuacji jest narażony na zdecydowanie za szybki obraz. Polecam po śmierci zamknąć na kilka sekund oczy.

Sport dla wytrwałych. Potrzebne są dodatkowe szlify

RIGS: Mechanized Combat League pozwala już teraz uczestniczyć w sporcie przyszłości, ale trudno nie odnieść wrażenia, że deweloperzy powinni zająć się ciekawszą karierą oraz odrobinę przebudować rozgrywkę. Tytuł oferuje satysfakcjonującą, dobrze wyglądającą ryalizację, jednak gra potrafi wymęczyć nawet najtwardszych graczy. Jeśli macie problem z wirtualną rzeczywistością, to będziecie mieć problem z produkcją Guerrilla Cambridge. Produkcja oferuje jednak świetne doświadczenie, ale… Wypróbujcie przed sięgnięciem po pełną wersje. Bo nie każdy przetrwa tak dynamiczną akcję. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry RIGS: Mechanized Combat League

Atuty

  • Dynamiczna rozgrywka
  • Immersja na wysokim poziomie
  • Rozgrywka w Sieci sprawia sporo frajdy

Wady

  • Potrafi wymęczyć organizm
  • Brakuje rozbudowywania mechów
  • Kariera niepotrzebnym dodatkiem

Liczyłem na szybką akcję na futurystycznych arenach i? Właśnie to dostałem. Gra się dobrze, czasami trochę brakuje zawartości i trzeba pamiętać o przerwach.
Graliśmy na: PS4

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper