Prey - recenzja gry
Niezliczone przecieki, wiele modlitw, ogromne oczekiwania i w końcu jest. Prey powrócił po wielu latach tułaczki wśród sennych marzeń wielu graczy, ale produkcja francuskiego Arkane nie ma nic wspólnego z grą, która wychowała dziesiątki fanów science fiction. Twórcy wychodzą przed szereg i odrabiając zadanie domowe składają piękny hołd dostarczając na rynek ciekawy eksperyment.
Uwielbiam w grach ten magiczny moment, gdy pomimo oglądania dziesiątek zwiastunów, przyglądania się niezliczonym minutom fragmentów rozgrywki, po wsłuchaniu się w kilka dzienników deweloperów, chwytam za pada i produkcja już na samym początku wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Przy dzisiejszym standardzie marketingu, zasypywaniu graczy kilkudziesięcioma materiałami przed premierą, trudno o prawdziwe zaskoczenie, ale od czasu do czasu na rynku pojawia się tytuł, który potrafi sprawić, że w mojej głowie zapala się lampka z komentarzem „Grucha, to się może udać”. Właśnie taką informację dostałem po pierwszych kilku minutach z nową produkcją Arkane Studios, bo autorzy już na początku pokazują, że ich gra to piekielnie przemyślany projekt.
Zacznijmy od początku… Ale czy na pewno jest to początek?
Głównym bohaterem opowieści został Morgan Yu. Naukowiec badający na własnej skórze pewną tajemniczą technologię, która sprawia, że każdy człowiek może w sekundzie zyskać wielką moc, ogromną wiedzę lub wymarzoną umiejętność. Protagonista wraz ze swoim bratem Alexem stworzył neuromody, ale ta wymarzona dla wielu propozycja wciąż znajduje się w fazie testów i ma jedną, sporą wadę… Za każdym razem, gdy urządzenie zostaje wymontowane z „królika doświadczalnego”, „zwierzątko” traci pamięć. Nie ma pojęcia, że przez kilka godzin sprawdzało na własnej skórze niebezpieczną technologię i narażało swoje życie dla wielkiej idei. Ta pętla czasu trwałaby jeszcze długo, gdyby nie pewien problem… Badacze nie mogą liczyć na spokojne dłubanie w kabelkach, popijanie kawy i oglądanie kolejnych seriali na Netflixie, bo na stacji kosmicznej, na której odbywają się prace w sekundzie zapanował wielki chaos. Niemal wszyscy pracownicy Talos I zostają wymordowani przez tajemniczą rasę tyfonów, a Morgan orientuje się, że ostatnie dni, tygodnie, a może nawet miesiące nie do końca wyglądały tak, jak sobie to wyobrażał… A nawet tak jak pamięta. Bohaterowi wali się całe życie, nie jest pewien komu może ufać, a w dodatku na każdym kroku czyha na niego ogromne niebezpieczeństwo.
Jak Morgan poradzi sobie z tą patową sytuacją? To już wszystko zależy od gracza, bo Arkane Studios oddaje nam ogromne pole do popisu. Historia z Prey to jedna z najciekawszych opowieści, które miałem okazję w ostatnim czasie poznać, bo przez dobre 16 godzin stale zastanawiałem się „a co będzie za chwilę?”. Opowieść została wkomponowana w cały świat i jest jego integralną częścią, a nawet natrafiając na kilka słabszych momentów nie chciałem odpuścić, bo za każdym razem po chwili wpadałem na mocną scenę, która sprawiała, że niemal na nowo definiowałem wydarzenia. Gra potrafi przykuć do ekranu i człowiek chce po prostu poznać zakończenie tego wielkiego bałaganu. Bez wątpienia właśnie na takie coś czekałem.
Pod względem rozgrywki otrzymujemy tutaj typowego przedstawiciela metroidvanii, bo po kilku pierwszych chwilach do dyspozycji mamy całą Talos I. Tylko od nas zależy, w którą stronę pójdziemy, którą ścianę będziemy lizać, a w sumie jedynymi ograniczeniami są zamknięte drzwi. Dlatego biegamy za kolejnymi kartami dostępu, szukamy szyfrów otwierających zamki i otrzymujemy dostęp do kolejnych rejonów stacji kosmicznej. Miejscówka została przygotowana z kapitalnym rozmachem, ale to akurat nie jest specjalnym zaskoczeniem. Arkane Studios już w przypadku swoich poprzednich produkcji pokazywało kunszt w kreowaniu lokacji, a Talos I jest pięknym ukoronowaniem ich wielkiego trudu. Jednak nawet pomimo naprawdę konkretnego rozlokowania pomieszczeń, autorom nie udało się uniknąć męczącego backtrackingu. Problem w mocny sposób zaczyna frustrować dopiero pod koniec, gdy musimy w szybkim tempie eksplorować większą część stacji kosmicznej i w dodatku mierzymy się z… Bardzo długimi ekranami wczytywania. Cała mapa została podzielona na kilka większych fragmentów, więc pod koniec historii dotarcie do wyznaczonego celu jest oszpecone kilkoma większymi „pauzami”.
Niebezpieczeństwo czai się wszędzie… Ty też nim jesteś
Sporym atutem Prey jest poczucie strachu. Morgan nie należy do wyszkolonych morderców wyczekujących na swe ofiary za każdym rogiem, więc w trakcie rozgrywki nawet najmniejszy rywal potrafi powalić bohatera na ziemię. A gdy dodajemy do tego fakt, że na stacji kosmicznej roi się od mimików, którzy potrafią przybrać postać ołówka, jabłka, krzesła, plakatu, czy jakiejkolwiek innej rzeczy znajdującej się w okolicy, to pojawia się spory problem. Od początku historii mamy poczucie, że w każdym pokoju może czaić się ten mały czarny gówniak, który po kilku chwilach potrafi powalić faceta. To oczywiście nie jedyny tyfon wyczekujący na kolejne ofiary, bo twórcy kilkukrotnie zaszaleli wrzucając do gry myślące i dziko reagujące bestie, ale akurat w tej produkcji walka jest raczej ostatecznością. Mając nawet naładowany i dopieszczony shotgun, ulepszając skafander, czy znajdując kilka apteczek… Tutaj zawsze jesteśmy w butach drobnego zwierzątka, niemal bezbronnego ludzika czekającego na śmierć. Ale wiecie co? To jest świetne. Paranoja to najlepsze uczucie opisujące problem z wejściem do kolejnego pomieszczenia, gdy akurat przez ostatnie czterdzieści minut nie natrafiłem nawet na konkretne leczenie, a mam wrażenie, że wciąż jestem obserwowany i za chwile coś na mnie wyskoczy. W pewien sposób w walce nie pomaga spartaczone sterowanie, przez które mamy wrażenie ciągłego opóźnienia, ale podobno autorzy już pracują nad stosowną łatką eliminującą ten błąd.
Gra w wielu miejscach stawia na otwartość, więc większość starć można bez najmniejszego problemu ominąć. Świat-stacja został wykreowany z pomysłem i na każdym kroku natrafiamy na tajne przejścia pozwalające ominąć zgraję obcych. Nie ukrywam, że właśnie z tego powodu w trakcie rozgrywki trzeba naprawdę mocno kombinować, bawić się, szukać przejść, ale dla mnie jest to duży plus, bo choć w głównej mierze biegamy za kolejnymi znacznikami, to jednak dotarcie do celu niejednokrotnie jest problemem. Tak jak już wspomniałem, Morgan może korzystać między innymi ze strzelby, pistoletu z tłumikiem, kuszy, najróżniejszych granatów, czy tez niezawodnego klucza francuskiego, jednak najbardziej użytecznym sprzętem jest LEPIK, który pozwala wyrzucić w kierunku przeciwników piankę „zamrażającą” ich na kilka sekund. Gadżet umożliwia również tworzenie dodatkowych przejść, bo bez najmniejszych problemów za pomocą wystrzeliwanych glutów można się przykładowo wspinać na wcześnie niedostępne pomieszczenia.
Wspomniany sprzęt kilkukrotnie przydał mi się podczas wykonywania dodatkowych misji. W tym wypadku możemy przykładowo pomóc lub pozostawić na pastwę czarnych bestii odnalezione na stacji osoby. Ludzie błagają o litość, proszą o wybaczenie, oferują swoją pomoc, ale tak naprawdę to my jesteśmy panami sytuacji i podejmujemy tak zwane „trudne wybory moralne”. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że deweloperom faktycznie udało się ten element wplątać w główny wątek i choć zadania są opcjonalne, to od czasu do czasu warto przystanąć i zastanowić się nad losem napotkanego nieszczęśnika.
On jest bronią… Wykorzystaj go, skutecznie
Morgan na początku nie jest totalnie gotowy na piekło zgotowane na Talos I, ale dzięki napotkanym neuromodom może choć odrobinę lepiej poradzić sobie z problemami. Twórcy oddali do naszej dyspozycji w sumie sześć drzewek umiejętności, jednak na początku mamy dostęp tylko do tych najbardziej typowych-ludzkich. To właśnie tutaj pojawia się Nauka (m.in. zwiększamy skuteczność apteczek, zbieramy lepsze cząstki z tyfonów, uczymy się hakowania), Inżynieria (m.in. możemy podnosić cięższe przedmioty, naprawiamy rzeczy, czy też ulepszamy kombinezon), Ochrona (m.in. zwiększamy obrażenia z broni, dopakowujemy kondycję czy też zdrowie), jednak zabawa rozpoczyna się po kilku pierwszych godzinach, gdy możemy zbliżyć się do tyfonów. Zyskując moce Energii (m.in. tworzenie pułapki z plazmy, tworzenie wyładowania kinetycznego, unoszenie rywali w powietrzu), Przemiany (m.in. tworzymy fantoma-pomocnika, zmieniamy się w przedmiot, szybki przeskok), czy też Telepatii (m.in. siłą umysłu podnosimy przedmioty, kontrolujemy roboty, czy też za pomocą umysłu atakujemy rywali) stajemy się małą bestią, która jest coraz to bardziej gotowa na nadciągające zło. Twórcy mając świadomość, że nie mogą zrobić z bohatera chodzącego Rambo-Tyfona, zdecydowali się na wykorzystanie psychoskopu – specjalnego przedmiotu, który pozwala skanować żywe okazy i tym samym odblokowywać kolejne zdolności. To dobrze przemyślana decyzja, która sprawia, że gra nawet po wielu godzinach nie staje się nudna. Studio dokonało nawet analizy tworzenia przedmiotów - sporym zaskoczeniem w tytule było dla mnie ogólne zbieractwo. W zasadzie na każdym kroku Morgan może podnosić i kolekcjonować złom, puszki, kable, czy też tajemnicze surowce, które można wrzucić do maszyny i przygotować potrzebny sprzęt, czy też kolejne neuromody. Dodatkowo w trakcie historii istnieje opcja ulepszenia kombinezonu oraz psychoskopu poprzez instalację specjalnych układów.
A warto na pewno jednoznacznie podkreślić, że Prey oferuje konkretne zróżnicowanie rozwoju postaci. Sytuację najlepiej porównać do Dishonored 2, w którym na początku wybieraliśmy jednego z bohaterów, który różnił się od drugiego paletą umiejętności. Tutaj nie podejmujemy tak trudnej decyzji, ale przez inwestowanie w neuromody mamy większą kontrolę nad zdolnościami protagonisty. Twórcy w prosty sposób zachęcają do kolejnego odkrywania świata, bo moce znacząco wpływają na rozgrywkę. Dodajmy do tego system moralny, istotne zmiany w zakończeniu, dziesiątki tajnych przejść i setki notatek do przeczytania, a najnowsze dziecię Francuzów to jeden z tytułów, który chcesz po prostu przejść drugi, może i nawet trzeci, i czwarty raz.
Pod względem oprawy nie jesteśmy specjalnie rozpieszczani, ale trzeba mieć świadomość, że gra jest piekielnie dobrze skonstruowaną bestią, która w kilku momentach wygląda kozacko. Od pewnego momentu jest odrobinę monotematycznie – bo w końcu znajdujemy się na dużej stacji kosmicznej – ale autorzy wybronili się między innymi obładowanymi w szczegóły gabinetami, czy też lokacjami przeznaczonymi do badań… To ciekawa konfrontacja stylów. Trudno z drugiej strony narzekać na udźwiękowienie, które idealnie współgra z wizją całego projektu, bo jest to bez wątpienia zasługa Micka Gordona. Kompozytor odpowiedzialny między innymi za dwa ostatnie Wolfensteiny oraz Dooma kolejny raz nie zawiódł i dzięki jego pracy produkcja ma spójną całość. Pewną ciekawostką na pewno będzie dla wielu, że produkcja posiada pełną, polską lokalizację i dubbing w tym wypadku wypada naprawdę… Dobrze. Już w przypadku Dishonored 2 aktorzy zostali dobrze dobrani do poszczególnych ról, a tutaj przez całą opowieść nie potrafiłem doczepić się do przynajmniej jednego bohatera.
To musi być dopiero początek… Oni to potrafią
Arkane Studios odrobiło zadanie domowe. Twórcy kilka lat temu otrzymali od Bethesdy trudne zadanie kontynuowania prac nad wielką marką, jednak deweloperzy postawili na swoim i przedstawili zupełnie nową wizję tego świata. Czy jest to zbrodnia? Zdecydowanie nie. Deweloperzy z dbałością o tonę detali przygotowali pozycję, która pokazuje, że są gotowi do rozwinięcia skrzydeł i mogą pracować nad kolejnymi wielkimi markami. Dishonored nie był pozytywnym wypadkiem przy pracy.
Nowy Prey to Prey naszych czasów. Gra jednak garściami czerpie z wielu tytułów i tym samym twórcy na każdym kroku puszczają wymowne oczko do graczy. W trakcie rozgrywki czuć tutaj sporo Dead Space’a, Half-Life’a, System Shocka, czy też oczywiście BioShocka… Francuzom udało się stworzyć piekielnie ciekawą opowieść, która została wrzucona w świat przepełniony nawiązaniami, czy też patentami z wielkich produkcji. I między innymi właśnie z tego powodu Prey to po prostu bardzo dobra produkcja. Nieidealna, ale w satysfakcjonujący sposób rozpoczyna nową serię… Oby to była nowa seria, bo takich perełek przesiąkniętych mrocznym sci-fi wciąż na rynku brakuje.
Ocena - recenzja gry Prey (2017)
Atuty
- Intrygująca historia z mocnymi zwrotami akcji
- Wielka swoboda w okrywaniu świata
- Ciągły strach i poczucie niepewności
- Dobrze zrealizowana stacja
- Spora różnorodność umiejętności
- Kilka stylów rozgrywki
- Kapitalne udźwiękowienie
- Dobrze zrealizowany dubbing
Wady
- Niepotrzebny backtracking
- Kilka gorszych chwil w historii
- Problemy ze sterowaniem
Francuzi udowodnili, że mogą kreować nie tylko kolejne części Dishonored. Posiadają niezbędne narzędzia i umiejętności, by przygotowywać gry przepełnione ciekawymi mechanikami z interesującymi opowieściami. Teraz tylko czekać na kolejne zapowiedzi…
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (81)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych