Dead by Daylight - recenzja gry
Lata 80-te i 90-te obfitowały w horrory klasy B, w których to aż do bólu wyeksploatowano schemat polegający na tym, że pewien nieśmiertelny morderca ściga i masakruje grupkę młodych osób. Teraz wraca moda na takie produkcje, także w świecie gier. Po świetnym Until Dawn, które rozkręciło znów ten gatunek, mamy do czynienia z Dead by Daylight. Czy jest to dzieło warte waszej uwagi?
Behaviour Interactive wykorzystało w swojej produkcji popularny ostatnimi czasy asymetryczny model rozgrywki wieloosobowej polegający na tym, że 4 słabych graczy mierzy się z 1 potężnym. W tym przypadku chodzi o to, iż kilka młodych, przerażonych osób ucieka jednemu mrocznemu potworowi bądź zabójcy, który może je pozabijać lub poświęcić w imię jakiegoś strasznego bóstwa. Gracze do dyspozycji mają tu jednego z zaledwie 6 podstawowych katów i jedną z tylko 9 ofiar. Niby nie są to statystyki bardzo złe, ale chciałoby się mieć ich zdecydowanie więcej. A jak się domyślacie, twórcy zadbają o to w formie płatnych DLC.
Jeśli zaś chodzi o fabułę, to tutaj jej prawie w ogóle nie uświadczycie. Każda grywalna postać ma własną notkę biograficzną, ale te liczą sobie dosłownie kilka zdań, z których nie wynika absolutnie nic ciekawego. Ponadto nie wiadomo gdzie są areny, na których rozgrywana jest akcja, skąd ci ludzie się tam wzięli, ani po co składamy ofiary bóstwom, poprzez wieszanie ludzi na hakach.
Sam design bohaterów oraz antagonistów jest godzien pochwał. Zabójcy prezentują się wyjątkowo przerażająco, świetnie wpisują się w ten wypracowany latami schemat typowego brutala, a na dodatek każdy z nich ma w sobie coś, co czyni go unikalnym na tle innych. Mamy tu kolesia ze zniszczoną twarzą, psychopatycznego doktora, zwinną wiedźmę, a także pielęgniarkę ewidentnie inspirowaną serią Silent Hill. Po stronie ofiar znajdziemy zaś typowych lamusów z przełomu lat 80-tych i 90-tych – oczywiście znaleźli się wśród nich zarówno biali, ciemnoskórzy jak i Azjaci.
Niestety, jeśli oczekiwaliście, iż rozgrywka będzie tu chociaż na wysokim poziomie, to muszę was zmartwić. Tak zdecydowanie nie jest. Każde polowanie ma takie same zasady, a mianowicie uciekinierzy aktywują 5 silników, które dają możliwość otworzenia dwóch wrót za pomocą panelu sterowania. Jeśli ktokolwiek zdoła uciec, morderca przegrywa, jeśli wszystkich wyeliminuje przed, wygrywa. I trzeba przyznać, że taki motyw zabawy wydaje się być całkiem fajny, ale tylko jako jeden z jej trybów, a nie jedyny rdzeń utrzymujący całość przy życiu.
Akcja dzieje się na dosyć małych arenkach, na których rozstawione jest zawsze nieco więcej obiektów misji, niż wymagane minimum. Do dyspozycji między innymi mamy tutaj farmę, jakiś stary obóz, opuszczony szpital i lasek z domkiem. Niestety ich design jest naprawdę bardzo słaby. Wszędzie są takie same szafki do schowania się, całość ma na wpółotwartą strukturę z nielicznymi labiryntowymi ścieżkami z przeszkodami do przewrócenia, a gracze mogą odnaleźć także losowo umieszczane furtki natychmiastowej ewakuacji. Przeważnie wszystko jest skąpane w mroku, mgle i ledwo majaczącym świetle księżyca, które to sprawia, że mapki mają swój pewien urok, ale czasami musiałem się poważnie zastanowić, czy nie siedzę po raz dziesiąty w tym samym miejscu. Co tu dużo pisać, jest buro i ponuro, ale bardzo nieciekawie.
Kolejnym minusem tej produkcji jest to, że wszystkie czynności wykonuje się tam niemalże latami. Chcesz jako uciekinier naprawić silnik? No to musisz przy nim siedzieć dobre 5-10 minut, trzymając jeden klawisz, okazjonalnie wciskając inny, a także rozglądając się kamerą po okolicy, czy przypadkiem nie idzie ten zły. Jak uda ci się schować, to łobuz zapewne go zepsuje i znów pewien etap tej roboty trzeba będzie robić od nowa. I żeby było jasne. To dobrze, że mecze są długie, bo ofiary i łowca mogą pobawić się w kotka i myszkę, co potrafi czasami sprawiać frajdę. Problem leży w tym, że ciągle robi się to samo.
Nie wiedzieć czemu gra charakteryzująca się tradycyjnym modelem biznesowym, czyli „płacisz i grasz”, pełna jest mechanik, które nadawałyby się idealnie do produkcji free-to-play. Wszystkie nasze postacie zdobywają doświadczenie, które możemy wydać na podnoszenie ich poziomu, jednakże za każdym razem przy wykupywaniu segmentów danego poziomu, otrzymujemy losowe nagrody o różnych stopniach rzadkości – przy czym niektóre można zużyć i aby je mieć ponownie, będziemy musieli czekać na kolejne łaskawe dary losu. Im wyższy status osiągamy, tym więcej takich segmencików musimy wykupić i oferują one coraz to lepsze nagrody.
Fanty jakie otrzymujemy to przede wszystkim nowe umiejętności, wspomagacze do statystyk, ubrania, a czasem nawet i konsumpcyjne narzędzia i przedmioty. Na szczęście nie wpływają one za bardzo na balans rozgrywki, dzięki czemu nikt nie jest szczególnie faworyzowany. Jeśli chodzi o zawartość, to by było na tyle, pora przejść do warstwy technicznej tego dzieła.
O mój Boże! Dead by Daylight to jedna z najbrzydszych i najgorzej zoptymalizowanych gier, z jakimi miałem styczność na konsoli od czasów Afro Samurai 2. Z mocy konsol można się śmiać, że nie trzymają 60 klatek na sekundę, że nie mają prawdziwego 4K i z innych nikomu niepotrzebnych bzdur. Ale gdy widzę grę, której tekstury otoczenia pamiętają pierwsze PlayStation (i tutaj serio nie żartuję), w dodatku o malutkim rozmiarze lokacji, która tnie się przy każdej pojedynczej nieco bardziej wymagającej akcji, to mam ochotę skoczyć z okna i wykręcić fikołka. Doskonale zrozumiałbym taką sytuację, gdyby to był tytuł, który dopiero co wchodzi na rynek, ma malutką ekipę i był sklejany bez zaawansowanych środków.
Jednakże za Dead by Daylight stoi dosyć spory zespół, a sam tytuł sprzedał się na Steamie w około 2 mln egzemplarzy od premiery latem 2016 roku. Oznacza to, że przez około 10 miesięcy portowania gry na PS4 i Xboksa One, deweloperzy po prostu pokpili sprawę i zamiast popracować nad jej rozwojem, upiększeniem, optymalizacją, czy też poprawianiem błędów, spędzili ten czas chyba na podglądaniu dziewczyn w sąsiednim biurowcu.
Słaba warstwa graficzno-wydajnościowa nie jest jedyną bolączką tej produkcji. Uświadczycie tu także niesamowicie biednych animacji egzekucji (po jednej na mordercę), skoku, biegania, walki, czy nawet leczenia. Dodatkowo tekstury przechodzą przez siebie jakby ściany i ekwipunek były obiektami bez żadnej detekcji kolizji.
Warto jednak wyróżnić tu muzykę autorstwa Michela F. Aprila, którą zdecydowanie polecam i śmiało mogę stwierdzić, że to ona robi największą robotę przy nadawaniu mrocznego klimatu całej grze.
W głowie mi się po prostu nie mieści, jak za taki tytuł, który oferuje zawartość i jakość wykonania godną słabego free-to-playa, można żądać w wersji PC 20 euro, a na konsolach aż 145 złotych. Ponadto zamiast utrzymywać Dead by Daylight przy życiu dzięki darmowym DLC, wydawca pragnie wydoić z nas kolejną kasiorę, gdzie za postać, mapkę i jakieś drobiazgi chce wyciągnąć z naszej kieszeni kolejne 30-40 PLN. Szczerze kategorycznie odradzam wam zakup DbD. Jeśli chcecie pobawić się w podobnym stylu, zdecydowanie lepiej wydać te pieniądze na Piątek 13-stego. A jeszcze lepiej zrobicie, jak poświęcicie te 150 złoty na nowego pada, jakiś dobry hit na promocji, czy cokolwiek innego.
Ocena - recenzja gry Dead by Daylight
Atuty
- Muzyka
- Pomysł na rozgrywkę
- Design postaci
- Może się spodobać zgranej ekipie przyjaciół
Wady
- Płynność
- Grafika
- Błędy
- Biedna zawartość
- Stosunek cena-jakość (choć i tak jest relatywnie tania)
- Drogie dodatki
- Matchmaking
- Samemu można umrzeć z nudów
Dead by Daylight miało szansę stać się naprawdę ciekawą pozycją do zabawy z przyjaciółmi na długie godziny. Zamiast tego otrzymaliśmy grę, która swoim wykonaniem i zawartością wprawia w zażenowanie. Możecie kupić tylko w ostateczności!
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych