Bayonetta 1+2 – recenzja gier. Deser przed daniem głównym
Kicz, tandeta i Bayonetta. Wiedźma w końcu zawitała na najnowszą platformę Nintendo i oferuje swoje dwie pierwsze historie. Dla wielu będzie to must-have, dla niektórych powód do kupienia nowej konsoli, a kolejni nawet nie spojrzą na wypakowane zawartością pudełko. Niezależnie od zamiłowania dla tej serii musicie wiedzieć jedno – ta długonoga pięknotka ponownie nie zawodzi.
W telegraficznym skrócie… Pierwsza randka z Bayonettą przypada na 2009 roku, kiedy to pięknotka zaprosiła na balety posiadaczy PlayStation 3 i Xboksów 360. W późniejszym terminie przygoda trafiła również na komputery osobiste oraz Nintendo Wii U. Nie bez powodu to właśnie o sprzęcie Nintendo wspominam na końcu, bo dotychczas wyłącznie szczęśliwi posiadacze tej konsoli mogą od 2014 roku zapoznać się z drugą historią.
Pojawienie się Bayonetty na Nintendo Switch było zapowiadane jeszcze wiele miesięcy przed prezentacją zwiastuna i oficjalnymi informacjami. Platinum Games bawiło się z fanami wrzucając do Sieci niemal jednoznaczne „zaczepki”, które zwiastowały przeniesienie produkcji na nową platformę. Odpicowana bohaterka wskakuje na „Przełącznik” ze swoimi dwoma opowieściami, ale należy mieć świadomość, że jest to tylko i wyłącznie rozgrzewka przed pełnoprawną kontynuacją, która zmierza wyłącznie na sprzęt Big N.
Znany taniec ze znaną euforią...
Nie należę do największych fanów lateksu, ale Bayonettę ukończyłem trzykrotnie, a Bayonettę 2 poznałem dwukrotnie, więc chcąc na kilka godzin zachować równowagę we wszechświecie, wersję na Nintendo Switcha rozpocząłem od… Dwójki. Dziewięciogodzinna przygoda nie wyróżnia się niczym szczególnym od tej, którą dobrze poznałem w wersji na Wii U. Twarz protagonistki jest odrobinę żywsza za sprawą intensywniejszych kolorów, ale nie możecie tutaj liczyć na podkręconą rozdzielczość (to wciąż 720p) i większe usprawnienia. To oczywiście nie jest najmniejszy problem, bo tytuł Japończyków wygląda po prostu dobrze. Efektowne ataki ubarwiają scenerię, pojawiające się demony wyglądają kapitalnie, a furia z jaką eliminujemy kolejnych oponentów sprawia, że w zasadzie trudno odejść od konsoli – ja na dobrą sprawę ukończyłem tym razem produkcję za jednym posiedzeniem.
Jeśli jednak nigdy wcześniej nie mieliście okazji zapoznać się z serią to w trzech słowach przedstawię jej najważniejsze cechy – Bayonetta w swojej drugiej przygodzie już na samym początku wpada w ogromne kłopoty, bo jej dobra przyjaciółka zostaje porwana. To wydarzenie sprawia, że przez kolejne 9-10 godzin będziecie eliminować zastępy rywali radując się dosłownie z każdego ubitego przeciwnika. Gra nie jest trudna, bo wystarczy proste opanowanie podstawowych ruchów, dzięki którym miażdżycie wszystkich rywali – kobieta w efektowny sposób korzysta z licznych combosów, a jednocześnie potrafi uniknąć ataków przeciwników. Ucieczka w odpowiednim momencie aktywuje specjalny Witch Time spowalniający ruchy oponentów. My oczywiście w tym czasie z błogą przyjemnością uruchamiamy cały dostępny arsenał. Bohaterka ma możliwość korzystania jednocześnie z czterech broni i choć na początku repertuar nie jest specjalnie rozbudowany, to pomiędzy etapami możemy nabyć dodatkowy oręż. Jednocześnie bohaterka ładuje specjalny pasek energii i potrafi z większym impetem eliminować biednych przeciwników.
Walka polega na schematach, ale jest stworzona w tak kapitalny sposób, że choć jest jednym z najważniejszych punktów produkcji, to bez wątpienia broni cały projekt. To czym gra wyróżnia się na tle konkurencji jest jeszcze jeden fakt – od 1 do ostatniej minuty w drugiej przygodzie Bayonetty nie możecie się nudzić, bo tutaj na każdym kroku stajecie naprzeciw coraz wymyślniejszym oponentom, a w dodatku co kilka chwil mierzycie się z kolejnymi bossami. Akcja, akcja, akcja, akcja, akcja i jeszcze trochę akcji. Ta gra to prawdziwy narkotyk, który choć cierpi między innymi na nudną historię, to jednak potrafi wybronić się jednym: rozgrywką.
Zapach lateksu o poranku...
Teraz czas na wyznanie, po którym część wyznawców Nintendo wydrukuje moje zdjęcie i zacznie do niego rzucać płonącymi lotkami, ale… Nie poznałem się na magii Bayonetty w 2009 roku. Moje premierowe pudełko po 30 minutach od włożenia do czytnika wylądowało u znajomego i dopiero po kilku dniach dałem tej grze drugą szansę. Rezultat? Nieprzespany weekend, podczas którego zaliczyłem „półtora” Bayonetty. Trochę przesadziłem, do dzisiaj odbija mi się czkawką ten cały lateks, ale po małej separacji miałem okazję dokończyć drugie podejście. Jeszcze nawet przed oddaniem wysłużonego Xboksa 360 w lepsze ręce, zagrałem w tytuł kolejny raz. To pewnie z tego powodu nie rzuciłem się na wersję przeznaczoną na Nintendo Switcha, jednak całość rozbiłem na trzy noce. „11 godzin później” potwierdziły się moje przekonania, że Platinum Games nie zepsuło tej gry – to nadal płytka historyjka, kilka niepotrzebnych dodatków związanych między innymi z manipulacją czasem (na szczęście zminimalizowane do prawie zera w dwójce) i oszałamiający gameplay.
Na początku swojej historii Bayonetta budzi się z długiego snu i trafia w sam środek kłopotów. Gdzie jest i skąd się tutaj wzięła? Lateksowa protagonistka potrzebuję odrobinę czasu na poznanie swojego położenia, jednak szczerze mówiąc, wstęp do całej serii jest raczej tylko i wyłącznie dodatkiem. Ta opowieść nie porwała mnie za pierwszym, drugim i pewnie nawet za dziewiątym razem nie sprawi, że postawię w Chorzowie pomnik długonogiej. Na szczęście ponownie to tylko i wyłącznie dodatek. Wiedźma tańczy, przywołuje stwory, z jej głowy powstają wielkie bestie, a czasami można odnieść wrażenie, że combosy się nie kończą, a ja… Uwielbiam to. Ponownie 720p i 60 klatek na sekundę, więc mówimy tutaj o pewnym półśrodku, ale na szczęście nie jest to najmniejszy problem, gdyż gra nie krztusi się w tych nawet najefektowniejszych momentach. Oprawa jest oczywiście gorsza względem kontynuacji, lecz nie można mówić o jakichkolwiek cierpieniach. Te nogi wiele wynagradzają.
„Przełącznik” w najlepszym wydaniu
Nintendo Switch nie zawodzi w jakimkolwiek stopniu. Bayonetta dobrze smakuje w wersji przenośnej (80% obu części ukończyłem na kanapie przy wyłączonym telewizorze), oferuje przyjemną rozgrywkę w wersji „tabletu” i nie sprawia problemów na dużym TV. Gry zostały przeniesione na nową platformę Japończyków w perfekcyjny sposób, oferując stale 60 klatek na sekundę w każdej sytuacji – serio, jeśli kiedykolwiek fpsy spadają, to jest to niezauważalny moment, bo w akcji nie odczułem jakichkolwiek niedogodności. Trudno też nie narzekać na ząbki, które szczególnie są widoczne na dużym telewizorze, ale w tym wypadku twórcy zdecydowali się na pewien kompromis – posiadacze Nintendo Switchów w kolejnych latach wielokrotnie poczują, że od czasu do czasu japońskiej konsoli brakuje mocy.
Nie możemy mimo to oczekiwać wielkiej rewolucji. Niemal niezmieniona oprawa, brak wyraźnych dodatków, czy też kolejnych rozdziałów. Obie przygody oferują znaną zawartość, więc każdy powinien doskonale wiedzieć po jaki produkt sięga.
Mam wśród znajomych fanów serii, jednak znam też osoby, które nie rozumieją fenomenu i ja w zasadzie stoję tak odrobinę pośrodku. Należę do miłośników ruchów Wiedźmy, która z niemałym erotyzmem eliminuje kolejne aniołki, chętnie patroszę oponentów korzystając z widowiskowych combosów, ale fabularnie seria mnie w ogóle nie pociąga.
To kiedy ta "Trójka"?
Japończycy mają w swoim katalogu kolejną perłę, której na pewno nie zmarnują. Dwie pierwsze części nie wnoszą nic nowego do całego uniwersum, nadal charakteryzują się fabularnymi opowiastkami, trzymają gracza za rączkę od początku do końca, ale jednocześnie oferują kapitalną, hipnotyzującą rozgrywkę. To gameplay jest największym skarbem w łapach programistów Platinum Games i na szczęście Hideki Kamiya doskonale o tym wie. Jaka będzie Bayonetta 3? Wierzę, że nie zrewolucjonizuje serii. Ponownie pojawi się cuchnąca kiczem i lateksem bohaterka, której historię zapomnicie po zobaczeniu napisów końcowych, ale przez kilka kolejnych nocy będziecie śnić o jej dynamicznych i piekielnie elektryzujących ruchach. Bo właśnie taka była pierwsza Bayonetta, taka była druga Bayonetta i to niezależnie od platformy. W przypadku Nintendo Switch możecie mieć jedynie pewność, że gry nie zakrztuszą się nawet na sekundę, a długonoga w 60 klatkach wygląda pięknie jak zawsze. Grać.
Ocena - recenzja gry Bayonetta 2
Atuty
- Bayonetta w najlepszym wydaniu
- Dynamiczna walka w obu częściach
- Trudno oderwać się od konsoli
- 60 klatek w obu produkcjach
Wady
- Bez graficznego szału
- Brak większych dodatków
Już dzisiaj bez młodocianego podniecenia, z pełną powagą i litrami przyjemnej rozgrywki. Bayonetta nie zawodzi i rozbudza oczekiwania na trzecią odsłonę. Pozycja obowiązkowa dla wielu graczy.
Graliśmy na:
NS
Przeczytaj również
Komentarze (71)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych