Metal Gear Survive - recenzja gry. Potwór Frankensteina
"Bez procesów, bez sądów, od razu czapa!" - tymi słowami jeden z bohaterów filmu Pulp Fiction opisał swój stosunek do ludzi niszczących cudze samochody. Podobnie myśleli gracze w sierpniu 2016 roku, tyle że w odniesieniu do autorów zapowiedzianego Metal Gear Survive, które zostało dosłownie zmiażdżone przez fanów elektronicznej rozrywki na całym świecie. Czy słusznie?
Wydawanie spin-offów popularnych gier z pewnością nie jest zjawiskiem negatywnym, mało tego - czasami "dokrętki" do uznanych produkcji okazują się fenomenalne, dając początek odrębnym seriom. Pierwsze z brzegu przykłady to cykl NieR wywodzący się z niszowego Drakengard czy kultowa Persona, będąca "odpryskiem" Shin Megami Tensei. I chociaż Metal Gear Solid nigdy nie doczekało się spin-offu, który zepchnąłby główne odsłony serii na drugi plan, to na przestrzeni trzydziestu lat otrzymaliśmy kilka zaskakująco udanych produkcji nawiązujących do dzieł Hideo Kojimy. Wypuszczone na początku XXI wieku Metal Gear: Ghost Babel zachwycało posiadaczy Game Boya Color pomysłowością i wykonaniem, wyrzucone poza kanon przez samego autora MGS: Portable Ops wyłożyło fundamenty pod późniejszego Peace Walkera na PSP, solidnymi przedstawicielami wymierających turówek okazały się dwie odsłony Ac!d na tę samą platformę, a już prawdziwym hitem dla fanów japońskiej szkoły gier akcji było MGR: Revengeance, czystej krwi slasher wyprodukowany przez PlatinumGames. Co łączy te wszystkie produkcje to chęć producentów do eksperymentowania z nowymi gatunkami i ambitne próby radzenia sobie z ograniczeniami platform docelowych, najczęściej przenośnych. Tego samego nie mogę niestety napisać o Metal Gear Survive, powstałej na bazie gameplayu i assetów MGS V hybrydy gry survivalowej i skradanki, będącej pierwszą pozycją z Metal Gear w tytule wydaną przez Konami od 2015 roku.
"Kept you waiting, huh?"
"Skokiem na kasę" gracze nazywają zwykle każde wydawnictwo nie będące w istocie nową grą. Oczywiście, w naszej branży są równi i równiejsi, dlatego jedna firma za remasterowanie wspomnień jest chwalona, inna zaś krytykowana. Zapisałbym siebie do tej pierwszej grupy, gdyż uważam, że na obecności remakeów, remasterów czy obszernych dodatków na płytach nie traci nikt, a zyskują zainteresowani. Przypadek Metal Gear Survive jest jednak inny. Po zmianie modelu biznesowego i pożegnaniu się z najbardziej wpływowymi producentami w wewnętrznych studiach deweloperskich, szefowie Konami zadali sobie proste pytanie: Co zrobić z marką Metal Gear? Realizacja spin-offu popularnego cyklu niedługo po wydaniu "piątki" wydawała się słusznym wyborem, z czym nie miałbym najmniejszego problemu, gdyby nie fakt, iż osoby decyzyjne postawiły przed uformowanym na nowo zespołem kilka warunków. Przede wszystkim gra miała być jak najtańsza w produkcji, musiała zatem bazować na technologii, gameplayu oraz większości assetów stworzonych z myślą o Ground Zeroes oraz The Phantom Pain. Po drugie - systemy w grze zaprojektować należało tak, by zachęcać graczy do wydawania prawdziwych pieniędzy, a model ten ugruntować miała obecność modułu gry wieloosobowej, wymagającego stałego połączenia z Siecią. Gotów jestem zatem postawić hipotezę, że za ogólny kształt recenzowanej pozycji w pierwszej kolejności odpowiadają księgowi japońskiej firmy, a dopiero później deweloperzy pod przewodnictwem Yujiego Korekado. Mimo wszystko chciałbym postawić sprawę jasno - MGSurvive nie jest najgorszą pudełkową grą ostatnich lat, a w 2018 roku z pewnością ukaże się niejeden tytuł słabszej jakości. Problem w tym, iż zarówno pod kątem rozgrywki, jak i wykonania, wypuszczone za cenę 2/3 przeciętnej nowości Survive przypomina potwora Frankensteina.
Akcja gry osadzona została w alternatywnej linii czasowej, podobnie jak misje Deja Vu i Jamais Vu w MGS V: Ground Zeroes, więc historia tutaj przedstawiona nie wlicza się do kanonu Metal Gear. Mimo to wracamy do dramatycznych wydarzeń z 1975 roku, gdy baza Big Bossa została zniszczona przez oddział Skull Face'a - XOF. Wcielamy się w bezimiennego żołnierza walczącego w szeregach MSF, który pomaga Snake'owi i Millerowi uciec z pokładu Mother Base, po czym obserwuje, jak fragmenty zniszczonej konstrukcji wraz z pozostałymi przy życiu ludźmi zostają wchłonięte przez tajemniczy portal. Cudem udaje mu się uciec, lecz na skutek kontaktu z innym wymiarem, traci lewą rękę. Pół roku później nasz awatar budzi się w siedzibie Wardenclyffe Section, organizacji działającej przy rządzie USA. Jeden z ważniejszych członków tego zespołu, Goodluck, informuje żołnierza, iż został on zarażony wirusem pochodzącym nie z tego świata i aby zdobyć lekarstwo, musi udać się do innego wymiaru, nad którym tajna organizacja prowadzi badania już od 1943 roku. Do wykonania ma też misję: nawiązać kontakt z wysłaną tam ekipą Charon i przejąć zebrane przez nią informacje. Na miejscu okazuje się, że ludzie wessani przez portal pół roku wcześniej zamienili się w potwory zwane Wanderers, a protagonista -aby przeżyć - musi zawiązać sojusz z wrogim żołnierzem XOF, Reevem. Po dotarciu do zrujnowanej siedziby Charon, mężczyźni nawiązują kontakt ze sztuczną inteligencją powstałą na bazie technologii Peace Walkera, która instruuje ich, co powinni zrobić, by przetrwać, a następnie wykonać zadanie zlecone przez Goodlucka. Z czasem bohaterowie zadają sobie coraz więcej pytań odnośnie czarnoskórgo agenta sekcji Wardenclyffe, charakteru misji i tajemniczego giganta, przemierzającego ten śmiertalnie niebezpieczny świat.
"War has changed."
Historia napisana na potrzeby Survive jest oczywiście słaba i całkowicie podporządkowana rozgrywce, jednak w tym miejscu zostałem najbardziej zaskoczony, bo wbrew temu, co mogliśmy zobaczyć na materiałach promocyjnych, MGSurvive oferuje długą, pełnoprawną kampanię dla pojedynczego gracza. Małego tego, tryb fabularny jest tym wiodącym, z kolei zadania kooperacyjne to swoisty dodatek, gra w grze, wyniki w której osiągane przekładają się na sprzęt i surowce dostępne w kampanii. "Singiel" skonstruowany został na podobnej zasadzie, co MGS V: The Phantom Pain, zatem z poziomu bazy ruszamy na misje wątku głównego lub poboczne, przy okazji rozwijając naszą konstrukcję. Pierwsze kilka godzin to zrealizowane bez polotu misje tutorialowe, mające przygotować nas na wyzwania w późniejszej części gry. Warto przyswoić sobie wszystko, co na początku pokazują twórcy, gdyż zaprezentowane systemy stają się z czasem bardziej złożone, wymagając od gracza ciągłej uwagi. W tym miejscu trzeba powiedzieć sobie brutalną prawdę - mimo że trzon gameplayu bazuje na wyśmienitym MGS V, Survive z prawdziwym MGS-em nie ma nic wspólnego. Pod tym względem jest gorzej niż zakładałem przed premierą, gdyż na dobrą sprawę najnowsza produkcja Konami to czystej krwi gra survivalowa ery YouTube'a, tyle że z efektowaną "nakładką" w postaci niektórych rozwiązań z "piątki". W praktyce oznacza to, iż pozostawanie w ukryciu oraz cicha infiltracja wrogich terenów, zostały maksymalnie spłycone. W dalszym ciągu możemy poruszać się niczym Venom Snake i eliminować adwersarzy z zaskoczenia, problem w tym, że konstrukcja świata gry za bardzo tego nie wymaga, narzędzi do zabawy w kotka i myszkę mamy jak na lekarstwo, w dodatku większość dużych grup nieprzyjaciół można ominąć, przemieszczając się w kuckach kilka metrów obok...
W taki sposób autorzy zepchnęli na margines ten element, który w "piątce" funkcjonował najlepiej, pistolet z tłumikiem zastępując bronią białą. Zabawę rozpoczynamy wyposażeni jedynie we włócznię, ale wraz z postępami na placu boju i rozbudową bazy zyskujemy możliwość wytwarzania innych narzędzi do walki, takich jak młoty, łopaty, maczety, łuki czy broń palna z limitowaną ilością amunicji. O ile włócznią walczy się całkiem przyjemnie, a gunplay bazuje na MGS V, tak mimo wszystko czuć, że rozgrywka nie była projektowana pod starcia na bliskim dystansie, co prowadzi niekiedy do frustrujących sytuacji. Największym zmartwieniem grającego nie są przy tym głupie stwory, lecz poziom wody i substancji odżywczych w organizmie postaci. Jak każda szanująca się pozycja survivalowa, również MGSurvive posiada systemy, przy pomocy których gra stara się nas na każdym kroku uśmiercić. Konieczność dbania o żołądek bohatera sprawia, że trudniejsze niż wypełnienie misji jest najczęściej dotarcie do celu, a następnie powrót do bazy. To akurat produkcja Konami robi dobrze, zachęcając w ten sposób do eksploracji nieznanych terenów, zbierania surowców, ratowania ocalałych ludzi, polowania na zwierzęta i inwestowania jak największej ilości punktów energii Kuban na rozbudowę swojej siedziby. Czerwone kryształy pozyskujemy z ciał zabitych potworów, osobliwych roślin, z czasem znajdujemy maszyny, które robią to za nas. Inwestując środki w bazę, uzyskujemy dostęp do lepszych broni i gadżetów, mocniejszych zabezpieczeń, schronów dla nowoprzybyłych rezydentów, oczyszczalni wody, narzędzi do uprawy warzyw i wielu innych ułatwiających życie przedmiotów. "Sosu" nie starczy na wszystko, więc trzeba dokonywać trudnych wyborów, a jakby tego było mało, Kuban niezbędny jest też do rozwijania postaci (zdrowie, wytrzymałość, repertuar ciosów itp.).
"They played us like a damn fiddle!"
Nie sposób ukryć faktu, że przez lwią część czasu gry wykonujemy te same czynności, a system dwoi się i troi, by utrudnić nam życie. Prawda, gry z tego specyficznego gatunku takie właśnie powinny być, lecz ciężko nie odnieść wrażenia, że producent zachowuje się nie fair. Bardzo często w misjach głównych zmuszeni jesteśmy udać się poza mgłę, za którą środowisko jest trujące i konieczne jest korzystanie z maski przeciwgazowej. Istnieje opcja, by uzupełnić poziom tlenu za punkty Kuban, tyle że nie mamy ich zwykle za wiele. W tym miejscu i wielu innych, o których wspomnę, na scenę wkraczają mikrotransakcje. Możliwość zakupu najważniejszej w grze waluty to zatem oczywistość. Narzekasz na brak tlenu? Rozwój postaci idzie relatywnie wolno? Brakuje Ci środków na rozbudowę bazy i system osłon? Z poziomu menu gry bardzo szybko możesz przenieść się do sklepu, tyle że tam nie płacisz już Kubanem, a złotówką. Kampania jest znacznie łatwiejsza, mniej frustrująca i czasochłonna, jeśli tylko wyłożysz prawdziwe pieniądze. Dalej jest jeszcze "ciekawiej". Gdy rozpocząłem uprawę ziemniaków w początkowych fragmentach gry, liczyłem, że na jakiś czas rozwiąże to problem głodu. Tymczasem okazało się, że rzeczywisty czas oczekiwania na efekty moich działań to cztery godziny! W grze to niemal wieczność, lecz w jaki sposób można skrócić cały proces, pisać chyba nie muszę. Survive, co całkiem zrozumiałe, nie posiada systemu punktów kontrolnych. Oznacza to, iż po wyczerpującej eksploracji niebezpiecznego terenu i wykonaniu zadania fabularnego, możemy łatwo zginąć, nie odnajdując drogi powrotnej na czas. Rozwiązaniem tego problemu okazuje się pigułka przywracająca postać do życia, ta sama, której podczas walki z The Sorrow w MGS 3 użył Big Boss. Niestety, trzeba wówczas sięgnąć do kieszeni, podobnie zresztą, gdy chcemy rozpocząć zabawę od nowa inną stworzoną przez siebie postacią, nie kasując przy tym obecnej. Czyli płacimy za save'a...
Producent, próbując wydać grę jak najniższym kosztem, zdecydował się wykorzystać większość assetów z MGS V, lecz nawet tutaj popełniono błędy. Otwierająca grę cutscenka z Ground Zeroes w testowanej przeze mnie wersji działała w niskiej rozdzielczości, strasząc pikselozą. Ktoś się pomylił i wrzucił fragment z X360 zamiast z PS4? W związku ze zmianą sposobu zabawy przemodelowano interfejs, dodając więcej przedmiotów do skrótowego menu, a w podręcznym iDroidzie zaimplementowano system leczenia obrażeń, podobnego do Snake Eatera. I chociaż deweloper wykonał niezłą pracę, czyniąc wszystko względnie intuicyjnym, to w sytuacjach podbramkowych nietrudno o pomyłkę. Trzeba przy tym wyraźnie podkreślić, że MGSurvive w aspektach technicznych wyraźnie góruje nad większością survivalowych produkcji z pecetowymi korzeniami, właśnie dzięki wykorzystniu rozwiązań i osiągnięć z produkcji segmentu AAA autorstwa Kojima Productions. Szkoda tylko, iż przeniesione żywcem z The Phantom Pain miejscówki wyglądają gorzej niż w oryginale, głównie przez bardzo stonowaną kolorystkę i puste pomieszczenia. Uwagę zwracają elementy stworzone już przez zespół pracujący nad Survive - projekty potworów, postaci fabularnych czy NPC-ów w najlepszym wypadku określiłbym jako "bez charakteru". Chyba jeszcze słabiej wypada sfera audio, gdzie muzyki równie dobrze mogłoby nie być w ogóle, a aktorzy głosowi to co najwyżej druga liga.
[ciekawostka]
"Your duty to your unit, or your personal feelings?"
MGSurvive większość rzeczy robi poprawnie, jak jednak wspomniałem, znajdziemy tu także elementy dobre. Oprócz pomysłu na kampanię, pełne napięcia chwile poza strefą bezpieczeństwa i systemy zachęcające do eksploracji świata gry, na plus zapisać można też tryb kooperacji do czterech osób przez Sieć. W teorii moduł zabawy wieloosobowej przenika się z kampanią dla pojedynczego gracza, a w praktyce to po prostu sprawnie zrealizowana horda, w której uzyskane fanty przesyłane są do naszej bazy. Mimo wszystko uważam, że konieczność stałego połączenia z Internetem, także podczas zabawy w trybie fabularnym, podyktowana została po to, by graczom w chwilach zwątpienia łatwiej było sięgać do kieszeni i meldować się w sklepiku.
Najnowszy spin-off Metal Gear Solid z kultową marką dzieli jedynie tytuł, gameplay'owe podstawy "piątki" i assety z dyptyku V. W istocie jest to niezła gra survivalowa, posiadająca kilka interesujących systemów w kampanii, otrzymane w spadku po MGS V wykonanie na poziomie współczesnych gier AAA oraz standardowy, aczkolwiek rajcujący tryb kooperacji. Niestety, na każdym kroku czuć, iż Survive powstało tylko po to, by momentami w bezczelny sposób wyciągać od graczy pieniądze, co - biorąc pod uwagę cenę wydania pudełkowego i cyfrowego oraz konieczność permanentnego połączenia z Siecią - wygląda na nieśmieszny żart. Nawet jeśli jesteś wielkim fanem gier Hideo Kojimy, tutaj niczego dla siebie nie znajdziesz. Lubisz tytuły survivalowe, a ograłeś już wszystkie interesujące pozycje? Wówczas możesz dodać MGSurvive do listy "ogram po przecenie, może kiedyś".
Ocena - recenzja gry Metal Gear Survive
Atuty
- Pełnoprawna kampania
- Solidny co-op
- Niezły survival
Wady
- Gwałt na marce MGS
- MIKROTRANSAKCJE
- Konieczność połączenia z Siecią
- Recykling assetów z MGS V
- Stealth jako ciekawostka
- Bezpłciowy design
Zrobiona niskim kosztem niezła gra survivalowa z agresywnym systemem mikrotransakcji, którą podpięto pod markę Metal Gear Solid, by zarobić więcej grosza.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (75)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych